niedziela, 27 czerwca 2010

Zmiany kontra stagnacja

Miałem ostatnio (a dokładnie wczoraj ;) ) spóźniony kryzys związany z przekroczeniem ćwierćwiecza swego życia. Namacalnym dowodem jego minięcia (a przynajmniej w większej części) było ogolenie się na gładko oraz przycięcie włosów.
Osoby znajome uspokoję, dalej da się mnie poznać, zarostu nigdy nie miałem zbyt rzucającego się w oczy, zresztą do jakiegoś będę powracał, muszę tylko wymyślić do jakiego konkretnie ;).
Długość zaś włosów dalej jest społecznie akceptowalna w post-grunge'owym środowisku, więc dotąd chce mi się śmiać kiedy patrzę w lustro - widzę siebie z czasów trzeciej klasy liceum. Heh.
No, fakt, od tamtego czasu zmarszczki mimiczne wokół oczu przeorały mi pół twarzy, a na skronie rzucają się siwe włosy, ale tak czy siak czuję się młodszy i silniejszy.
'To taka sztuczka jest'.

No i właśnie proszę państwa, dochodzimy do sedna dzisiejszego wpisu.
Wielokrotnie słyszałem już narzekanie moich bliższych lub dalszych znajomych na swój los, na swoją sytuację życiową.
Niemalże przy każdej z takich okazji na pytanie - 'Co zamierzasz więc zmienić w swoim życiu?' - otrzymywałem w odpowiedzi zdumione spojrzenie.
No jak to? Ale żeby coś zmienić?
Przecież mam pracę... która mnie męczy. Ale muszę mieć pieniądze.
Mam mieszkanie... jest za małe i w złej lokacji. Ale muszę gdzieś mieszkać.
Dziewczyna/chłopak jest nudna, bądź mnie irytuje.... ale przyzwyczaiłem/am się i boję się samotności.
I tak dalej, i tak dalej.

No trudno, duże kroki wymagają odwagi, a często i sporych wyrzeczeń.
Nikt jednak nie każe w jednym dniu wywracać wszystkiego do góry nogami.
Zresztą... nie każdy lubi zmiany. Są osoby które czują się dobrze tylko wtedy, gdy dookoła wszystko jest stabilne.
No cóż, niech nie czytają więc słów 'opatentowanego' wariata.
Dlaczego? Ponieważ polecam iście wariacką kurację duszy ;).
Codziennie jedna mała zmiana.
Codziennie jedna wariacka rzecz.
Oj, wiem, wiem. Trudno tak mówić.
Ale kiedyś gdy znalazłem na ulicy dziesięciozłotowy banknot to kupiłem za niego kilka tulipanów i rozdawałem je na ulicy co atrakcyjniejszym dziewczętom.
No wiem, wiem... wartościowanie ludzi ze względu na cechy fizyczne, godne najwyższej pogardy ;).
Niemniej popatrzcie tak... kilka osób, z sześć czy coś koło tego, otrzymało bezinteresowny prezent, w zasadzie uśmiech i nic więcej.
A ja się poczułem naprawdę dobrze.
I od razu resztę tygodnia miałem lepszą.

Ja to postrzegam w prosty sposób...
Wymieniając z innymi dobrą energię, odświeżamy swoje siły. Swoją duszę.
Zaś magazynowanie jej w sobie jest jak dla mnie trochę zbyt zen ;).
Mało osób w to wierzy, ale mam bardzo kontemplacyjną naturę.
Niemniej nie byłbym w stanie odciąć się zupełnie od ludzi. Magazynować wszystko w sobie, bez dania emocjom i wspomnianej energii jakiegoś ujścia.
W jaki sposób? Tego nie podpowiem, każdy musi szukać swojej drogi :).

Nie zawsze musi ona być szczególnie trudna. Nie zawsze musimy trafić w odpowiednią zmianę. Nie każda nam pomoże.
Zawsze jednak lepiej być aktywnym, niż popadać w stagnację.
Najlepiej zaś uczyć się na błędach, by Polak i po szkodzie nie zostawał głupi ;).

piątek, 25 czerwca 2010

Między młotem a kowadłem

Jaki 'TW Bronek' jest, każdy widzi... ale przypomnę jaką mamy alternatywę.



Pewien mój dobry przyjaciel co nieco lapidarnie stwierdza, iż tak naprawdę go to nie dotyczy...
Ale ja naprawdę wolę widzieć potencjalnie popychadło 'peo', niż GORSZĄ wersję poprzedniego prezydenta.
Pamiętajcie, że (ś)p. Lech Kaczyński był określany jako 'ten ugodowy' X_x.

A nie można by tak po ludzku, przestać rozdzierać i rozdzielać między sobą polskie koryto? Wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje czyny?
HĘ? 'Panowie' politycy?

Dziękuję za 'opiekę' jednych i drugich. Żyję, myślę i popełniam błędy. Obojętnie czy to lewica chce wydawać moje pieniądze, czy też prawica chce narzucać mi 'moralność'. Dajcie mi pobłądzić, bym samemu został człowiekiem.

Uważajcie bracia i siostry na tego, kto chce decydować za Was i odebrać Wam prawo do informacji. Taka osoba zawsze w duszy pragnie jednego - zostać waszym Panem.

Nie miejcie więc litości dla tych, którzy z ustami pełnymi frazesów chcą decydować za Was. Co w zamian? Okażcie pogardę...

Jednak tym jednym razem proszę, ba... błagam...

Wybierzcie 'inne' zło.

Vote for Cthulhu ;). He's better than Kaczyński.



A jak to zrobić? Jak nie możecie patrzeć ani na jednego ani na drugiego pana... to dopiszcie własną rubryczkę :). Ilość 'nieważnych' głosów być może kiedyś coś panom na szczycie podpowie...

(wybaczcie tło z flagą Hameryki, lecz uzdolnień plastycznych zbytnio nie posiadam ;) )

środa, 23 czerwca 2010

Współczesny niedoceniony

W telewizorni mundial. Żabojady pozabierali zabawki i poszli sobie z piaskownicy, niepyszni.
Wuwuzele gwałcą uszy, a piłka zachowuje się jak szalona (wiem co mówię, sam nastałem na się bramce).

Poza zaś właśnie piłką nożną nie ma tam niczego. Pseudo-debat i populistycznych farmazonów wszak nie da się zaliczać do programu przeznaczonego dla ludzi rozumnych.
Co z resztą? - jak zapytałby mój dobry przyjaciel. Ano z resztą, niewierny Tomaszu ;), jak ongiś... syf, kiła i mogiła.
Telewizja publiczna przypominać zaczyna powoli inny publiczny przybytek, polszatan zbliża się nieustannie do granicy w której to reklamy będą przerywane filmami, zaś w MTV więcej jest gołych dup niż muzyki.

W takich to czasach przyszło nam żyć. Dlatego też dzisiaj chciałbym zaproponować wyłączenie telewizora i przeniesienie się w zamian w stronę bardziej literacką, choć nie tylko.

Chciałbym przypomnieć, bądź przedstawić Wam pana Ernesta Brylla. Człowieka pełnego. A dlaczego ;) ?

Przede wszystkim pełnego mądrości i doświadczenia życiowego. Dane mi było zamienić z nim zaledwie kilka słów, jakiś czas temu w Dublinie. Wątpię aby mnie pamiętał, spotkanie było w zasadzie tyleż przypadkowe, co krótkie.

Niemniej ten siedemdziesięciopięcioletni obecnie mężczyzna wywarł na mnie ogromne wrażenie charyzmą, ogładą oraz życzliwością.
Dotąd pluję sobie w brodę, że nie znając go wcześniej, nie miałem okazji poprosić go o autograf.
Dlaczego, zapytacie?

Otóż pan Bryll (przez głowę by mi nie przeszło zastosowanie mniej grzecznościowej formy), podczas swojego życia był (bądź jest ;) ) m.in.:
- dyrektorem Polskiego Instytutu Kultury w Londynie
- wykładowcą na uniwersytecie Sunny University, Albany USA
- Ambasadorem RP w Republice Irlandi
- znakomitym tekściarzem ('Peggy Brown' Myslovitz, czy też 'Pieśn kronika' Grechuty to jego słowa!)
- wybornym tłumaczem
- znawcą kultury irlandzkiej
- a także cenionym pisarzem (zarówno proza jak i poezja)

Wraz z żoną, Małgorzatą Goraj-Bryll przyczynili się swego czasu do spopularyzowania w Polsce klimatów oraz legend irlandzkich. Ale czego by się spodziewać po ludziach, których pies wabi się Guinness ;) ?

Cóż o Nim więcej pisać? Mi nie wypada, odsyłam przeto do źródeł właśnie -> http://www.bryll.pl/

Komu nie szkoda czasu na zapoznanie się z tą postacią, ten znajdzie tam coś dla siebie. Kto zaś nie ma (jeszcze) na to ochoty, zaś czyta dalej... Oto jeden z powodów. Wiersz o Polsce, choć przewrotnie zatytułowany.

'Co o bigosie pisać?'

Co o bigosie pisać narodowym?
Że ciężkie sny przynosi...
Stare zmory,
które Piast palcem swym kołodziejowym
z gardła wyrzucał, które naród chory
przez tysiąc lat wyrzygać nie umiał, znów cisną,
- Bo odpaśliśmy boki. Bo nad Wisłą
prawie nie cuchnie trupem.
Ergo - żywot
musi się odąć. Jakby w nim na gromy
walczyły bogi olimpijskie. Ckliwo
musi być w gardłach. Z tego jęzor chromy
bełkocąc tworzy wolność tak prawdziwą:
- że jeśli ktoś nie pojmie - godzien inkwizycji
i do swobody przez szarże policji
jest zagoniony...
Co więc o bigosie
o długich nocnych zmorach rodaków?
Że jawa
może być u nas tylko, kiedy krwawa
smuga przez rzekę spłynie. Że tylko w pogoni
jak zwierzę, które życia swego broni
idziemy zrzucić trucizny defilad,
przemówień tępych, mysich spisków, przypraw,
od których trzysta lat temu odwykła
europejska chytrość kuchenna.


Jeżeli zaś jeszcze nikogo nie przekonałem... gorąco odsyłam do materiału filmowanego nagranego i wyemitowanego przez Telewizję Polską w czasach zmniejszonej pomroczności.

http://www.youtube.com/watch?v=fulzQMr5Xx8&feature=related

Reasumując zapraszam na Bryllowanie, na spojrzenie na niesamowitego i niezmiernie skromnego człowieka... który przecież mógłby wywyższać się nad wieloma z nas.

Sláinte

wtorek, 22 czerwca 2010

Ja inaczej nie potrafię

Zbigniew Herbert

'Przesłanie Pana Cogito'

Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę

idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch

ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo

bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy

a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys

i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie

strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych

strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba
one nie potrzebują twego ciepłego oddechu
są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszy

czuwaj - kiedy światło na górach daje znak - wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę

powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku

a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku

idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów

Bądź wierny Idź


... gdyż tylko ta droga uczyni z nas człowieka.

piątek, 18 czerwca 2010

para-polityka

Proszę państwa, szanowni czytelnicy i czytelniczki.
Tak to nam się ostatnio złożyło, że brakuje nam (choć to dość nieszczęśliwe określenie) prezydenta.
Tak się również składa, iż niedługo mamy wybory prezydenckie.

Przypadek?!

A skądże ;). Takoż i dzisiejszy wpis nie będzie przypadkowym.

Nie martwcie się jednak, nie będzie on dotyczył agitacji wyborczej (chociaż moje poglądy 'polityczne' są znane, nie mam ich po co ukrywać).

Mam zamiar napisać o tym dlaczego nie powinniście głosować na ludzi, którzy kłamią w żywe oczy, nie mają pojęcia co tak naprawdę jest wymagane od prezydenta, bądź...
Są zbyt mali, aby Rzeczpospolitą reprezentować na arenie międzynarodowej.

Pod względem 'merytorycznym' odsyłam do strony http://www.latarnikwyborczy.pl/
Można tam odnaleźć poglądy kandydatów 'do tronu' i zweryfikować je podług własnych odpowiedzi na ten temat. Mi osobiście wyszło ponad 80% zgodności z poglądami Janusza Korwin-Mikke. Pozostałe +/- 20% odpadło z powodu nastawienia typu: leję sikiem prostym na taki 'problem' ;) (wybaczcie słownictwo, aczkolwiek nie od kozery przy wchodzeniu na blog istnieje ostrzeżenie na temat zawartości; poza tym uwielbiam to określenie :D ).

Oczywiście co ma wspólnego prywatyzacja lasów państwowych z prezydenturą, to już niestety nie na moją głowę... Niemniej wiadomo, że Polak nie taką kiełbasę przedwyborczą zeżre.

Proszę państwa. Prezydent to reprezentant państwa. Posiada prawo veta. Może kogoś ułaskawić. Kompletnie rozwala obronność kraju będąc zwierzchnikiem Polskich Sił Zbrojnych.
To tyle.

Z tego powodu nie powinniśmy umożliwiać prezydentury komukolwiek, kto ma bezpośrednie powiązanie z osobami (nie)rządzącymi w parlamencie, bądź stojącymi w mniej lub bardziej karykaturalnym gabinecie cieni.

Dlaczego? Otóż wyłuszczam: koalicja PO-PSL w sumie dużo nie szkodzi, lecz głównie dlatego, że mało może. Ludzi inteligentnych tam jak na lekarstwo. Na początku byłem umiarkowanym optymistą (chociaż nie głosowałem na nich). Obecnie widzę tam dyletanctwo i brak pomysłu na cokolwiek (z kampanią prezydencką i planem przeciwpowodziowym na czele).

PiS? Proszę mnie nie rozśmieszać. To jest partia tylko dla PP - 'Prawdziwych Pola(cz)ków'.
Jeżeli ktoś ma w swoich szeregach człowieka tak dalece pozbawionego skrupułów i kręgosłupa moralnego, czy kulturalnego, jak Jacek Kurski...
Jeżeli ktoś dąży do 'odnowy moralnej' poprzez koalicję z Samoobroną...
Jeżeli ktoś pluje, obraża i swym zaślepieniem szkodzi innym...

Mam ciągnąć dalej?

SLD... proszę państwa, dla wymienionego przeze mnie wcześniej polityka, demokracja jest tak odrażającym słowem, że musi je wykropkowywać (patrz: d**okracja).
Dla mnie takim słowem jest 'polityka socjalna' oraz wszelkie jej wypaczające duszę aspekty.
SLD w zasadzie oficjalnie popiera nierobów i chce zabierać osobom pracującym (np. autorowi tego bloga), by dać 'biednym' (porównajcie wcześniejszy wpis o byciu nauczycielem do tego stanu rzeczy). W dodatku stopień umoczenia jej (byłych, mam nadzieję) członków w przeróżnych aferach jest zatrważający.
Nie na darmo Kukiz śpiewał: "Jak ja was kurwy nienawidzę" w piosence zatytułowanej 'virus sLD'.

Spójrzmy prawdzie w oczy. Wyżej wymienione partie oraz ich członkowie to cały czas ci sami ludzie, którzy nie zmienili w Rzeczpospolitej Polskiej niemal NIC na lepsze... a mieli na to 21 lat.
Głos oddany na kogoś z PO, PSL, SLD, PiS to głos stracony.
O skreślonej pozycji ośmieszonej Samoobrony czy też LPR nie wspomnę.

W kim więc nadzieja? W ludziach z prawdziwymi zasadami.

Tak, proszę państwa. Marzy mi się świat, w którym politycy będą wykształceni, obyci w świecie, zaznajomieni ze sztuką dyplomacji, a także będą potrafili rzecz najważniejszą - słuchać ekspertów.

Tacy ludzie to nie jest tylko JKM. Jeżeli komuś nie przeszkadzają prawicowe poglądy, to całkiem konkretnym rzeczowym i przede wszystkim ludzkim kandydatem jest także Marek Jurek.
Cóż z tego, że jest 'katolem'? Tak się składa, że nikt go nie umoczył w żadnej aferze, tabloidy nie rozpisują się na temat skoków w bok, czy czegoś w tym guście.

Proszę państwa... prezydentem może zostać jedynie osoba posiadająca ogładę, wiedzę i własną wizję tego, jak innych skłonić do kompromisu, a nie jak zrobić to samemu.
'Bronek', pardon, Bronisław Komorowski jest człowiekiem wyważonym. Nie jest jednak liderem. Niestety byłby to człowiek Donalda Tuska.
Z nim zaś problem jest bardzo prosty - on sam nie jest liderem.

Głosujcie więc według własnego sumienia - pamiętajcie jednak, że głos oddany na marionetkę to głos stracony.

wtorek, 15 czerwca 2010

But it's so DUMB!

Proszę państwa, dzisiaj się nie wysilę i podam po prostu bezczelną reklamę pewnego blogu. Jego właścicielka zapewne nie zdaje sobie sprawy z istnienia mojego blogu, ale to akurat inna sprawa :)

Blog o którym mówię to http://dumb.bloog.pl/
Jest (w miarę) nietypowy gdyż jest blogiem komiksowym, a więc co wpis to ilustracja :). I niewiele więcej.
Z tym że o to właśnie chodzi!
Jego zalety to:
- abstrakcyjny humor (w dodatku w kobiecej wersji, więc, podkreślmy to i posłodźmy, to rzadkość ;))
- adekwatna kreska (od banalnej, przez kiczowatą, do całkiem ambitnej, aż po wystawową - dla każdego coś miłego, zresztą nie o samą kreskę tu chodzi)
- blog ten umożliwił mi wywołanie powyższym podpunktem apopleksji u większości ludzi z ASP którzy się z tym wpisem zetkną (bonus :D )
- więcej plusów nie wymieniam, gdyż są subiektywne lub nieważne ;)

Tak jeno kończąc podpowiem, aby czytać od początku. Nie ma tam żadnych logicznych powiązań, łatwiej jednak wdrożyć się w klimat.

Także smacznego :)

niedziela, 13 czerwca 2010

Niedzielna lemoniadka

Niedziela zawsze była i zawsze będzie dla mnie dniem bardzo sentymentalnym.
Co ważniejsze jest dla mnie taka świadomie i z wyboru, a nie dlatego, że jakiś spaślak w sutannie wystęka to podczas kazania.
W zasadzie poza tym, że w niedzielę często muszę podróżować, najchętniej spędzałbym ten dzień leniuchując. Kiedyś ludzie zbierali się w niedziele (liczba mnoga, dlatego brak ogonka - komentarz dla innych purystów językowych ;) ) na rodzinnych obiadach.
Siadali przy stole, rozmawiali, cieszyli się swoją obecnością i bliskością.
Szczerze mówiąc średnio sobie wyobrażam samego siebie w takiej sytuacji... jestem raczej aspołeczny w stosunku do ludzi którzy mnie nudzą ;).

Niemniej spotkanie z przyjaciółmi także jest bardzo dobrym pomysłem.
Zaś cóż lepszego można przygotować na takie spotkanie podczas takiej pogody niźli...
Lemoniadę :) ?

Zresztą robi się ją wprost banalnie (nie mylić z bananalnie ;) ).

Wystarczy nam wielki dzbanek. Jak duży? W sumie nieważne, podam po prostu proporcje :). Wynikają one z moich osobistych upodobań, gdyż lubię lemoniadę raczej kwaśną niż słodką (mówiłem już, że uwielbiam cytryny?)
Otóż na litr wody potrzebujemy około 5 średnich cytryn, bądź 6-7 limonek (limetek, czy też what-the-frakkin'-ever jak się je zwie :) ). Należy tutaj uważać i po prostu popróbować, gdyż limonki są po prostu kwaśniejsze, lecz także znacząco kwaśniejsze od swoich młodszych sióstr.
Eksploratorom mogę zaś doradzić popróbowanie z 'mixem' cytryn z limonkami. Rezultat bywa ciekawy :).
Cytryny czy też limonki należy sparzyć i wybebeszyć, bądź też odpowiednio wycisnąć (tak czy inaczej polecam je umyć). Lemoniada jest najciekawsza kiedy dodamy do niej cały miąższ :). Calutki :)
Aby zaś nie wykrzywiało nas za bardzo, potrzebujemy (według gustu) od 3 do 5 łyżeczek cukru. Im więcej, tym bardziej będzie smakowało opornym na kwaśne nuty ;).
Podobno da się także wypić wersję z cukrem pudrem zamiast zwykłego cukru, nie próbowałem jednak tego.
Cały czas też zastanawiam się 'co by było gdyby'... użyć cukru brązowego (trzcinowego?).

No nic, może się zawezmę i spróbuję kiedyś :) ?

Tak czy inaczej z podanych powyżej składników (woda, cukier, sok z cytryn/limonek) robimy następującą mieszankę:
- wodę zmieszać z cukrem w sposób względnie dokładny :)
- dodać wyciśnięty sok/miąższ z cytryn/limonek
- zmieszać raz jeszcze, przelać do dzbanka, wstawić do lodówki
- trzymać tam przez co najmniej pół godziny
- cieszyć się efektem
- przesłać wyrazy podziękowania na moje konto ;)

Namárië :D

PS. jako bonus dla wytrwałych - oto coś co ukazuje w sposób bardziej obrazowy moje odczucia związane z niedzielą.

sobota, 12 czerwca 2010

One comes up, one goes down



Słońce jest źródłem życia, ot taki mały truizm na początek.
Bez jego blasku... cóż, bez niego nie było by układu słonecznego, to w sumie tyle ;).
W sumie do dzisiaj nie zadałem sobie pytania jak by wyglądał świat, gdyby 'nasze' słońce nie istniało.
Wniosek był tyle prosty, co trudny do ogarnięcia umysłem. Otóż nie było by świata.
Nie mówię tutaj tylko o świecie jakim go znamy.
Życie musiało by działać na zupełnie innych zasadach.
Czy było by lepiej? Nie mam pojęcia.

Na pewno nie siedziałbym teraz z dzbankiem zimnej lemoniady (uwielbiam cytryny ^_^ ), starając się zaznać chociaż trochę ochłody.
Są ludzie, którym gorąco nie przeszkadza. Niemniej nie tylko o gorąco się tutaj rozchodzi. Jest parno, duszno i odechciewa mi się czegokolwiek ;).

Dlatego też chciałem po prostu zamieścić owe bardzo impresjonistyczne zdjęcie (oczywiście, jak zwykle, amatorskie).
Mimo tego iż słońce, a w zasadzie jego działanie przyprawia mnie o duży dyskomfort, jestem w stanie docenić jego piękno.
Szczególnie gdy wygląda na tak wielkie :)

Osobiście wolę księżyc, lecz jeżeli jestem w stanie dostrzec piękno w czymś co mnie irytuje...

To gdzie jeszcze można dostrzec piękno, którego nie rejestrujemy na co dzień?

środa, 9 czerwca 2010

Jak powstało piękno (języka)

Dwa dni temu obiecałem przybliżenie Sindarinu, tak też dzisiaj uczynię. Quenyę niestety pominę, gdyż wiem o tym języku zbyt mało, zaś nie chcę po prostu kopiować cytatów z innych opracowań :).
Dodatkowo wpis ten będzie zawierał kilka informacji i refleksji na temat Władcy Pierścieni, a szczególnie tego, z jakiego powodu trudno jest mi to dzieło nazwać po prostu książką.

Niemniej, proszę państwa, po kolei.

Przede wszystkim autor zarówno owego dzieła, jak i opisanych w nich języków, to profesor z uniwersytetu oksfordzkiego, persona nie byle jaka. Z wykształcenia będąc filologiem, zajmując się zaś zarówno literaturoznawstwem jak i lingwistyką, był w stanie podejść do tworzonych przez siebie tekstów w sposób... iście akademicki.
Po początkowym sukcesie Hobbita, Tolkien pracował głównie nad Silmarillionem, zbiorem legend i mitów.
Osobiście uważam, że nieznajomość tego faktu jest głównym czynnikiem nieporozumień w stosunku do odbioru jego dzieła.
Fakt, że Władca Pierścieni powstał niejako na siłę, będąc czymś pomiędzy wyczekiwanym produktem konsumenckim, a ambitną (w niespotykanej dotąd skali) próbą utworzenia kompletnej i spójnej mitologii nowożytnej.
J.R.R. Tolkien w swoich badań i pracy spotykał się z wpływami legend oraz mitologii zarówno celtyckiej, germańskiej, nordyckiej i fińskiej. Znał doskonale i cenił baśnie i 'bajki', znając częstokroć ich starsze, mroczniejsze wersje.
Zapragnął więc dać Albionowi (jak zdarzało mu się nazywać Wielką Brytanię) coś, co odzwierciedlałoby, a także zachowało jej ginący wśród postępu charakter.

Wielu zarzuca Władcy Pierścieni archaiczny styl pisania, relatywnie jednowymiarowe postaci, czy też niespójności w fabule.

Zawsze odpowiadam następująco: spójrzcie na Kalevalę bądź Beowulfa. Do nich właśnie należy porównywać dzieła Tolkiena, będące faktycznie 'archaizującą' formą literatury.
Moim zdaniem to dobrze, ponieważ świat potrzebuje baśni. Dlatego też uwielbiam Neila Gaimana, nie bojącego się czerpać garściami z wierzeń i legend całego świata. W końcu dlatego uwielbiam Tolkiena, ponieważ tworząc coś innego, stworzył także coś wielkiego - mianowicie Śródziemie, wraz z jego historią i, przede wszystkim, kulturą.

Prawdopodobnie zaś najwspanialszym (subiektywnie patrząc) przedstawicielem owej kultury jest właśnie Sindarin.
Oczywiście obecnie w każdej niemalże książce fantasy możemy znaleźć jakieś próby ukazania dziwnie brzmiącego i atrakcyjnego pod względem pisowni języka.
Problem polega na tym, że zazwyczaj są one niespójne i nie mają żadnego sensu.
Tolkien zaś stworzył kompletny system gramatyczno-syntaktyczny, opierając go na podstawach języków: staroangielskiego, staro-nordyckiego oraz języków celtyckich (choć z wyraźnym akcentem w stronę walijskiego).
Zresztą mówiąc o językach celtyckich, to niemalże cała fonetyka wzięta została właśnie z cymraeg, języka walijskiego.
Zresztą pisząc 'została wzięta', nie oddaję tutaj prawdy. Tolkien dostosował ją do wymyślonego przez siebie alfabetu, by utworzyć zgodną z IPA (międzynarodowym alfabetem fonetycznym) tablicę fonetyczną. Oto ona (choć zapewne nie jest to oryginał):

Jeżeli ktoś poznał podstawy gramatyki opisowej, z łatwością odnajdzie się w tej tabelce. Jeżeli zaś, to współczuję, musi to zapewne wyglądać koszmarnie ;).
Tak, czy inaczej, alfabet ten oraz fonetyka są w swej prostocie genialne. Chociaż nie jesteśmy do takiego alfabetu przyzwyczajeni, jest on w zasadzie o wiele prostszy od, dla przykładu, alfabetu rzymskiego, gdyż jest on na swój sposób regularny.
Otóż składa się on z tzw. tengwar, które to odpowiadają bezpośrednio fonemom (uprośćmy sprawę nazywając je dźwiękami).
W dodatku Tolkien był tak miły, że podając alfabet oryginalny, nie nadający się przecież do publikacji w książce beletrystycznej, stworzył jasne i wyraźne zasady zapisu Sindarinu w alfabecie rzymskim.
Chociażby zawarty we Władcy Pierścieni hymn do Elbereth jest tego przykładem. W oryginale wygląda następująco (co z czysto estetycznego punktu widzenia wywołuje we mnie ciarki ;) ):


Przetranskrybowane zaś na alfabet rzymski wygląda następująco:
A Elbereth Gilthoniel
silivren penna míriel
o menel aglar elenath!
Na-chaered palan-díriel
o galadhremmin ennorath,
Fanuilos, le linnathon
nef aear, sí nef aearon!


Jako ciekawostkę zamieszczam link do niezastąpionego youtube na którym możemy usłyszeć jak 'J.R.R. Tolkien himself' :) 'odczytuje te słowa. Polecam.
http://www.youtube.com/watch?v=MdfYy4gW9L4&feature=related

Oto zaś ten fragment w przekładzie M. Skibniewskiej:
O Śnieżnobiała, Czysta Pani,
Królowo zza zachodnich mórz,
Światłości dla nas, zabłąkanych
W świecie splątanych drzew i dróg.
Giltoniel! O Elbereth!
Czysty twój wzrok, jasny twój dech!
O Śnieżnobiała! Tobie nasz śpiew
W kraju dalekim od Wielkich Mórz


Cóż, podstawy, zdaje się przełożyłem. Zainteresowanych dalszą eksploracją tematu odsyłam do wujaszka Google, gdzie można znaleźć wiele informacji na ten temat, łącznie z amatorskimi kursami językowymi ;).

Gdyby z jakiegoś powodu okazało się, że temat cieszy się jednak niespodziewaną popularnością, to postaram się napisać coś jeszcze, chociażby przybliżyć to co napisałem o gramatyce opisowej.

A tymczasem...

Navaer!

wtorek, 8 czerwca 2010

Jak to debile ustawy tworzą

Proszę państwa, miało być o językach, będzie o czymś jedynie mocno pokrewnym...
Jakiś czas temu doszło do moich uszu, że tzw. Karta Nauczyciela trafiła do Trybunału Konstytucyjnego, w celu przyjrzenia się ewentualnym odstępstwom od normy.

Normą jest jak się okazuje, wybaczcie spowodowane podniesionym ciśnieniem sformułowanie, brak 'opierdalania się' reszty społeczeństwa.

Popatrzmy... Pracuję sobie w tej chwili dwadzieścia-dwie godziny w wymiarze tygodnia. Gdy musiałem w trybie doraźnym zastępować koleżankę która poszła na urlop macierzyński wyrabiałem dobre 32 godziny w tygodniu.
Jeżeli myślicie, że będąc nauczycielem kontraktowym (trzeci rok pracy) i posiadając dyplom magisterski chociaż zbliżyłem się do zarabiania niebagatelnej jak na Wrocław sumy dwóch tysięcy złotych , to... MYLICIE SIĘ.

Pozwólcie, że przedstawię kilka faktów:
- nauczyciele zarabiają na godzinę rzeczywistej pracy (nawet pomijając zapominaną dyspozycyjność w zakresie 40 godzin/tydzień - wywiadówki, sprawdzanie testów, dzienniki i inne pierdoły) mniej niż zarabia np. konduktor PKP (co wiem z pierwszej rynki - rozmowa z kuzynem);
- nauczyciele nie 'opieprzają' się w wakacje; spróbujcie kazać uczniom iść do szkoły między końcem czerwca a początkiem września, to spalą ten burdel na ul. Wiejskiej i będzie spokój... hmmm... zróbcie tak! Proszę!
- praca nauczyciela może sprawiać przyjemność i nawet często to robi... z tym że odsetek bydła z którym spotykamy się na co dzień zasługuje na więcej niż jakieś 1400 złotych na rękę (poza jakimś małym dodatkiem motywacyjnym, czy innymi śmiesznymi premiami jest to wynagrodzenie stałe dla każdego z takim stażem)
- czysty kretynizm MEN zrzuca na nasze barki tony pracy papierkowej zasięgem swej biurokratycznej bezmyślności zaczynający sięgać powoli Procesu Kafki

Co zaś teraz chciałby bardzo zrobić 'nasz kochany' TK?
Zmienić prawo, abyśmy podpisywali umowę o pracę, a nie kontrakt. Mówiąc szczerze jest mi to obojętne, radzę sobie w pracy i mam bardzo ładny poziom 'zdawalności' w swoich klasach maturalnych (a miałem tam bardzo zaniedbanych językowo uczniów - z powodu tego, że przez pewien czas nie miał ich kto uczyć )

Oczywiście (ocenzurowano) z gazetaprawa.pl mają nauczycielom za złe, cytuję:
(...)z góry określone zarobki, wiele dodatków do pensji, trzymiesięczne wakacje, roczne płatne urlopy na podratowanie zdrowia, a do tego wszystkiego 18-godzinny tydzień pracy(...)

Jakoś jeszcze nie widziałem pracy w której zarobki zmieniały by się z miesiąca na miesiąc, zaś rozliczamy się za każdą wypracowaną godzinę i nadgodzinę, więc jest to z (ocenzurowano) wyjęte.
Dodatki do pensji? Proszę państwa, są one śmiesznie małe. Z chęcią jednak z nich zrezygnuję, ponieważ często są uznaniowe i z jakiejś głupiej przyczyny mogą zostać nieprzyznane (zdarzyło mi się tak już dwa raz w trzyletniej karierze).
Preferowałbym wyższą pensję miesięczną, naprawdę.
TRZYMIESIĘCZNE wakacje?
Ciekawi mnie co za kretyn takie coś wymyślił? Po prostu słów brak. 26 czerwca mamy koniec roku szkolnego. 1 września zaś przypada w środę... czy ktoś widzi tutaj 90 dni wolnego? Czy może raczej jakaś ofiara nie potrafi liczyć?
O osiemnastogodzinnym tygodniu pracy nie będę się nawet wypowiadał. Z chęcią przyjąłbym, rzecz jasna, 40-godzinny tydzień pracy, tak jak jest na zachodzie.
Z tym że wszystko załatwiałbym podczas tzw. office hours, zaś po wypracowaniu pełnego etatu mógłbym pokazać gest Kozakiewicza każdemu, kto miałby do mnie sprawę.
Dlaczego? Ponieważ byłbym po pracy. O, piękna sprawa.
Że co, że niby 'niepedagogicznie'?

Niepedagogicznym nazwałbym wychowanie bezstresowe. Cały rok układam sobie jakoś klasy w technikum, dopiero pod koniec drugiego semestru zorientowali się, że przeklinanie na lekcji to zły pomysł. Proszę państwa, takie rzeczy wynosi się z domu...

Praca nauczyciela jest specyficzna. Jesteśmy niedopłacani, pracujemy na przestarzałym często sprzęcie, klasy są zbyt duże, rodzice mają zaś gdzieś zachowanie swoich uczniów.
Jeżeli mamy 'w porządku' dyrekcję, to da się przeżyć. Pracowałem zaś raz ze służbistką i przecierałem oczy ze zdumienia, jak owa dyrektorka potrafiła zachowywać się w stosunku do kadry pedagogicznej.
Niemniej... naprawdę nie zdziwcie się, jeżeli któregoś roku nie odbędą się matury.

Słyszeliście o strajku? Widzicie, nauczycielskie związki zawodowe to banda złodziei, którzy dbają tylko o swoje tyłki, jak zresztą każdy inny post-socjalistyczny relikt.

Niemniej nawet one nie mogą w nieskończoność trzymać głowy w piasku. Jeżeli nie będzie Karty Nauczyciela, to ich istnienie nie będzie miało już większego sensu.

I wtedy nie zrobimy tak, jak zrobili górnicy. Nie wyjdziemy na ulicę i nie podpalimy jakiegoś Bogu ducha winnego policjanta.

Po prostu zawalimy całemu kraju rok edukacji, ot takie wypięcie się pośladkami na tych, którzy wypinają się na nas.

Czego ani sobie, ani nikomu innemu nie życzę.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Język sztuczny, język żywy

Język którego uczymy(-liśmy ;) ) się w szkole to język mocno skodyfikowany, formalny, nie podlegający większym zmianom. Wymaga on dużej poprawności, jest raczej sztywny (wiem z doświadczenia, iż używając kreatywnego podejścia do składni dostawałem burę za burą od polonistki... niesłusznie, moim zdaniem, gdyż były w pełni zrozumiałe).
Poza szkołą mówimy różnie. Inaczej w domu, inaczej z sąsiadami, w urzędzie, w pracy.
Zupełnie inaczej mówimy rozmawiając z przyjaciółmi, grając z nimi w piłkę, inaczej rozmawiamy w pubie.
Dodajmy jeszcze do tego żargony, dialekty, regionalne wariacje.
"Sialeństwo" ;)
Nawet tak banalny (poza wymową i pisownią ;) ) język jak angielski dzieli się nie tylko na odmiany z różnych krajów (w Irlandii, w Anglii i w USA brzmi on odmiennie).
Mamy też takie perełki jak mieszkańcy Baile Átha Cliath (Dublin) oraz Cork.
Problem jest taki, iż mieszkańcy obu miast ledwo rozumieją się nawzajem. W ramach jednego języka mamy naprawdę dużą różnorodność.

Po co, na co, dlaczego?
Dla mnie to jest piękno języka :).
Abstrahując już od tzw. języka wewnętrznego, a więc czegoś pomiędzy wyrażaniem słowami myśli oraz emocj, słownictwo, składnia oraz wszelkie inne aspekty mowy (jak na przykład akcent) wyrażają po prostu naszą indywidualność.

Dlatego właśnie nie cierpię 'kolesi spod bloku', których sposób wyrażania myśli zdradza wyraźnie... cóż, brak jakichkolwiek ciekawych myśli :).
Bynajmniej nie mówię przez to, że dobre i efektowne wysławianie się jest miarą inteligencji. Osoby nieśmiałe i introwertyczne zazwyczaj mają z tym problem.
Ja chociażby o wiele lepiej piszę niż mówię, chociaż upodobanie do dramy i takich tam wykazało we mnie niemały talent aktorski.
No i co ja teraz poradzę, że wielu ludzi odbiera mnie jako ekstrawertyka :) ?

Wracając jednak do języka, jego poprawności, a także badań nad nim...
Ja lubię się często i gęsto popisywać moją relatywną łatwością w formułowaniu myśli. Nie zawsze jest oczywiście cukierkowo, ale taką już mam przywarę ;).
Także wykształcenie i po części praca wyrobiły we mnie wielki szacunek oraz zainteresowanie zarówno praktycznym jak i teoretycznym aspektem języka (jak się komuś to głupio kojarzy, to gratuluję :D ).

Jednym z wyrazów tej fascynacji jest zainteresowanie językoznawstwem jako takim (nie żebym z tego w końcu pracę magisterską był napisał).
I właśnie jeżeli już o tym mówimy, to istnieją trzy rzeczy które wywołują u mnie ogromny podziw. Są to:
- esperanto, a więc stworzony przez Ludwika Zamenhofa język doskonale regularny; esperanto, będąc w istocie językiem niedokończonym pod względem leksykalnym, posiada jednak idealnie proste reguły gramatyki, składni i w zasadzie czegokolwiek co go dotyczy
- Sindarin i Quenya, a więc fikcyjne... wróć... sztuczne języki stworzone przez Tolkiena na potrzeby swojego projektu
- projekt Tolkiena, a więc monumentalne dzieło będące w istocie nowożytną mitologią spisaną na kanwie wyspiarskich legend, archetypów i mentalności; nie tylko pod względem językowym i literaturoznawczym, ale i właśnie archetypowym, tak zwana 'Trylogia' rozpaliła umysły wielu... niestety także naśladowników.

Podczas kolejnych wpisów postaram się przybliżyć przede wszystkim najciekawsze fakty związane z Sindarinem i Quenyą, a także powiem dlaczego książki Tolkiena są przereklamowane... z drugiej strony dlaczego nie doceniamy w nich tego, co naprawdę zasługuje na podziw.

Navaer!

niedziela, 6 czerwca 2010

Enneagram

Panie i panowie, jednodniowa przerwa we wpisach (a już tak ładnie się zaczynało ;) ) spowodowana jest przyczyną niezmiernie prozaiczną.
Wieczór kawalerski, choć nie mój (tak jestem wolny i do wzięcia ;) ), potrafi być dość absorbujący i wymagający.

Aczkolwiek jakoś już jego uczestnicy, łącznie ze skromnym i nie słodzącym sobie autorem tego bloga, dochodzą do siebie. Powoli, czasem z kłopotami, lecz najważniejsze iż skutecznie.

Dzisiejszy wpis nie będzie jednak dotyczył wieczorów kawalerskich, gdyż jakoś nie mam specjalnych komentarzy na temat takowych wydarzeń. Cóż, a przynajmniej nie mam komentarzy związanych z tematyką mojego bloga ;). Reszta pozostanie milczeniem ;).

Zaś nawiązując do dzisiejszego tematu; enneagram to test psychologiczny, którego ostatnia wersja została opracowana przez psychologów Don'a Richard'a Riso oraz Russ'a Hudson'a. (na marginesie - skłaniam się do stosowania odmiany imion i nazwisk cudzoziemskich z zastosowaniem apostrofu świadomie, aby nie utrudniać czytelnikom wyszukiwania informacji na własną rękę)
Owa dwójka opracowała nowy (relatywnie) sposób na odczytywanie połączeń i zależności pomiędzy dziewięcioma typami ludzkich charakterów, opartych na... aj, co się będę rozpisywał? Wszystko to jest całkiem zgrabnie rozpisane na stronie http://www.enneagram.pl/

Zainteresowanych tam odsyłam po więcej informacji, za to teraz napiszę dlaczego warto poświęcić kwadrans na zrobienie owego testu oraz zapoznanie się z wynikiem.

Otóż enneagram, przynajmniej w zaprezentowanej w powyższej wersji formie, jest kolejnym sposobem na pełniejsze zapoznanie się z samym (czy samą sobą).
Przy okazji nie jest to żaden horoskop, żadne tam pseudo-mistyczne pitu-pitu rodem z "Przyjaciółki", czy też "Bravo".
Enneagram daje wiele podpowiedzi na temat tego, jak postrzegamy świat, siebie i innych. U mnie sprawdza się to w sposób przerażająco wręcz dokładny.
Cóż, każdy kto mnie zna i wie co nieco o mnie, z łatwością przyzna że łatka 4w6 ("włóczęgi" ;) ) pasuje do mnie jak ulał.
Nie każdy ma takie odczucia co do wyniku, rzecz jasna!
Jest to w końcu tylko i wyłącznie test psychologiczny, nie zaś wyrocznia.
Enneagram opisuje, a przynajmniej moim zdaniem, raczej potencjał wrodzonej osobowości, niźli efekt końcowy przemnożony przez nasze doświadczenia życiowe.
Jako pomoc w zrozumieniu siebie jest więc niezmiernie przydatnym narzędziem. Nie należy jednak podchodzić do tego bezkrytycznie, czy też wierzyć mu ślepo.
Inaczej nie będziemy się różnić od wypranych z rozumu scjentologów ;).

Tak czy inaczej, polecam enneagram gorąco, gdyż wszystko co pomaga nam się rozwijać (szczególnie gdy nie wiążę się to z wielkim kosztem) jest niezmiernie i niezmiennie warte promowania.

Explore thyself ;)

piątek, 4 czerwca 2010

Gwiazdy

Proszę państwa, dwoje obserwatorów jawnych, komentarz przy jednym z wpisów oraz anonimowa osoba, która, być może, będzie czytała ten blog.
Powoli robię się sławny ;).
No nic, żarty żartami, a pora coś naskrobać.

Pomysł, dość przypadkowo i raczej nieświadomie, nasunęła mi pewna znajoma osoba, której to nie omieszkam właśnie pozdrowić... ot taki przywilej "autora" ;).

Bonsoir, Mademoiselle.

Prywatę więc zakańczając, uspokoję pisać będę nie o celebrytach (że też mi takie brzydkie słowa przez, eee, palce przechodzą ;) ), lecz o ciałach niebieskich, towarzyszących nam w nocy, świecących na bezchmurnym niebie.
No cóż, przynajmniej tak być powinno.
Niestety już dawno nie miałem okazji widzieć nad sobą rozgwieżdżonego, srebrzystego nocnego nieba.
W miastach, obojętnie czy małych, czy też dużych, jest... sami wiecie jak.
Pomarańczowy poblask na szarym niebie ma czasem swój urok.
Pasuje, gdy miasto nie śpi, a człowiek idzie jego ulicami, wsłuchując się w puls zabawy.
Czasem bywa zdrowy, czasem chory.
Raz mnie wciąga, raz drażni.
Nigdy jednak nie jest naturalny.
Nigdy nie zastąpi mi gwiazd.

Parę razy zdarzało mi się sypiać pod gołym niebem.
Niesamowite przeżycie, szczególnie dookoła jest cisza, spokój, w koronach pobliskich drzew szumi wiatr...

A ja jestem sam na sam z czymś nieogarnionym. Niektórych z tych gwiazd być może już nawet nie ma. Ich światło podróżuje przecież, no, z teoretycznie maksymalną możliwą prędkością, lecz i tak odległości te są ogromne.
W dodatku każdy z takich punkcików to inny 'układ słoneczny'.
W naszym planet mamy...hmmm... no to kwestia technicznie rzecz biorąc sporna ;).
Powiedzmy, że osiem.
Ogrom, dla mnie nieprzeliczony i nie dający się opisać.

Ledwo daję sobie radę ze zrozumieniem Ziemi, a cóż dopiero mam myśleć o Kosmosie?

Nie myślę więc, lecz czuję. Taka jest więc moja reakcja... prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, dlaczego świat (i wszechświat) działa tak, jak działa (zresztą nawet z tym ostatnim mamy kłopoty ;) ).

Nie przeszkodzi mi to jednak zachwycać się jego pięknem.

A zakończę wierszem wierszem Williama Blake'a, gdyż czemuż by nie ;) ? Tytuły nie podam i to z premedytacją, wynika on jednak bardzo jasno z samego utworu :).

Thou fair-hair'd angel of the evening,
Now, whilst the sun rests on the mountains, light
Thy bright torch of love; thy radiant crown
Put on, and smile upon our evening bed!
Smile on our loves, and while thou drawest the
Blue curtains of the sky, scatter thy silver dew
On every flower that shuts its sweet eyes
In timely sleep. Let thy west wind sleep on
The lake; speak silence with thy glimmering eyes,
And wash the dusk with silver. Soon, full soon,
Dost thou withdraw; then the wolf rages wide,
And then the lion glares through the dun forest:
The fleeces of our flocks are cover'd with
Thy sacred dew: protect them with thine influence!

czwartek, 3 czerwca 2010

For the Horde!

Proszę państwa, oto kolejny krótki i w dodatku raczej hermetyczny wpis.
Otóż popełniwszy wpis z okazji dnia dziecka, zawarłem tam wiadomość o pewnym prezencie.

I cóż, oto on ;)



Cóż li to jest? - zapyta zapewne większość z Was. Odpowiedź jest tyleż prosta, co niesatysfakcjonująca, jak mniemam ;)
Jest to po prostu 'kawał dobrego szydełkowania' ;).

Cóż zaś przedstawia? Bardzo w swym przekazie hermetyczny wyraz przywiązania do czegoś co nie istnieje :D.
Po prostu albo ktoś wie i mu (czy też jej) się to podoba, bądź...

BIĆ ALLUCHA :D

Tak czy inaczej polecam http://www.photoblog.pl/szydelkowanie , photoblog prowadzony przez Silvanis.
Jak widać czynność niemalże synonimiczna z nudą (choć, jak mnie poinformowano, powyższy symbol to efekt wyszywania vel haftowania) potrafi być nie tylko zajmująca, lecz i może mieć miejsce w XXI wieku, kiedy to pozornie 'szkoda' czasu na bardziej tradycyjne formy jego spędzania.

I jeszcze raz dzięki Silv :). Jest już na honorowym miejscu!

Al'diel sha'la.

NIECENZURALNE ;)

Panie i panowie, za późno dziś już na pełny wpis, szczególnie że kondycja chwilowo nadwyrężona ;).
Niemniej postanowiłem coś dzisiaj (a właściwie wczoraj) dodać, więc pojawia się temat zastępczy.
Temat ów jest jak najbardziej niecenzuralny, gdyż dotyczy on raczej mało znanej (przynajmniej nie słyszałem dotąd, aby ktoś o tym wcześniej słyszał) stronki z...
Hmmm...

Czymś co wymyka się racjonalnemu określeniu ;).

Generalnie link ów NIE JEST bezpieczny do oglądania w pracy, nie należy go pokazywać osobom wrażliwym na przaśne i raczej wulgarne poczucie humoru, kręcące się w dodatku wokół erotyki (bądź raczej prześmiewczej pseudo-pornografii :D ).

Niestety znajomość języka angielskiego jest wymagana by zrozumieć część żartów.
Niemniej kontekst powinien wystarczyć ;).

So without further ado...

http://oglaf.com/

Dystans do świata, seksualności oraz 'tabu' jest dla mnie wielkim wyznacznikiem nie tyle wrażliwości, co raczej dojrzałości.
Czujcie się więc ostrzeżeni ;)

wtorek, 1 czerwca 2010

Dzień dziecka

Dwadzieścia-pięć lat. W cholerę siwych włosów na skroniach, za to chłopięca uroda (podobno).
No to mam prawo do Dnia Dziecka, co nie?

Problem jest jeden, za to sporawy. Dzień dziecka muszę sobie zrobić samemu.
No więc zrobiłem. Prezenty dla samego siebie o w sumie jakieś 200 złociszy.
Dużo, mało?
A kogo to obchodzi?

Każdy jest czyimś dzieckiem, każdy miał prawo dziś/wczoraj (zależy o której skończę ;) ) do swojego prezentu.

Mogły być to książki, dobra kawa i spotkanie z przyjacielem - jak u mnie.
Mogło to być 'shopping spree', tak jak u pewnej mojej znajomej.
Inna osoba, której w życiu nie widziałem na żywo właśnie dzisiaj wysłała mi 'zamówiony' jakiś czas temu prezent.
Przypadek?

Nawet jeśli, to mam to gdzieś.

Gdzieś miałem dzisiaj pracę. Gdzieś miałem dzisiaj obowiązki.
W pierwszej się pojawiłem. Drugie wypełniłem

Reszta była moja.

Taki dzień dla siebie. Wydałem sporą część pensji.

Jak się czuję? Nijak.

Dalej mam nadzieję na przyszłość. Dalej mam w stosunku do niej obawy. Dalej nie wiem co zrobić po wakacjach.

Niemniej ten dzień był tylko dla mnie (co dla skrajnego egocentryka jest to zbawienne w świecie, w którym każdy czegoś wymaga).

Także jeżeli dzisiaj tego nie zrobiliście, to zorganizujcie sobie dzień dziecka jutro.
Indywidualnie lub grupowo, nie gra to roli.
Zróbcie coś dla siebie, lecz nie samolubnie, wciągnijcie w to kogoś jeszcze.

Tylko wtedy to ma sens.

Berek, teraz TY gonisz ;)