poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Muzyka zamiast tekstu ;)

No i napisałem zakończenie pierwszej z baśni, przeczytałem je... i stwierdziłem, że się do niczego nie nadaje :D.
Grafomaństwo, brak polotu i poziom jak z liceum.
Gdybym to opublikował, to spaliłbym się ze wstydu.
Na szczęście mam w rękawie asa, którym jest jedna z moich ulubionych stron internetowych. Sam nie wiem, czemu dopiero teraz tutaj o niej piszę.

Owa stronka to propagator niszowej (acz wysoko-jakościowej!) muzyki.

Przed Wami... http://magnatune.com/ !

Czym jest magnatune? Niczym innym jak propagatorem tego co w muzyce świeże, oryginalne i niekomercyjne. Nie znajdziecie tam różowych kawałków rodem z VIVY czy innego MTV, całe szczęście!
Można za to spodziewać się bogatej kolekcji muzyki od jazzu, przez elektroniczną, zahaczając o hip hop, new age, rock, przelatując koło klasycznej i wpadając w ambient. A do tego jeszcze trochę :).
Innymi słowy - dla każdego coś miłego.

Ja osobiście proponuję zacząć od mojej prywatnej perełki, czyli kwartetu jazzowego Thursday Group -> http://magnatune.com/artists/albums/thursdaygroup-first/

Muzykę można słuchać bezpośrednio ze strony, zaś w wypadku gdyby spodobało nam się, możemy album legalnie ściągnąć nawet za symbolicznego dolara.
Jeżeli coś Wam naprawdę wpadnie w ucho, to gorąco zachęcam. O ile dobrze pamiętam, połowa sumy trafia bezpośrednio do zespołu (bądź autora).

No nic, na dziś to tyle, mi pozostaje re-ewaluacja pomysłów związanych z baśnią :).

Dobranoc,

M.

sobota, 28 sierpnia 2010

Baśnie o okruchach gwiazd #2

Xilmalal zamknął powieki i chłonął zimny, górski wiatr. Rozkoszował się jego powiewem, stroszącym lekko przybrudzone pióra młodzieńca.
Przez chwilę istniał tylko on i jego najbliższe otoczenie, zarówno początek, jak i koniec pewnych etapów jego drogi. Westchnął ciężko i otworzył szeroko oczy, lustrując otoczenie wzrokiem urodzonego drapieżnika.
Nie umykał mu najmniejszy szczegół, ni detal. Był pewien, iż był tam sam. Dookoła nie poruszało się nic żywego, wszystko co mógł dostrzec, to skały, mchy i rachityczne krzewy. Wszelkie małe istoty pochowały się z przestrachem w swoich norkach. Pozostałe drapieżniki zaś nie zapuszczały się tak wysoko na świętą ziemię.
Xilmalal poruszył ramionami i zgrzytnął czteroszponiastymi dłońmi o ochronne płytki przymocowane do przedramion. Był zmęczony wędrówką, lecz nie mógł teraz się wycofać. Przed nim rozpoczynały się długie, strome schody. Starsi zawsze powtarzali, iż są one nieskończone, iż tylko ci, w których żyłach płynie Czysta Krew, są w stanie znaleźć drogę na ich szczyt.
Spojrzenie nieustraszonego młodzieńca powędrowało hen, w górę, gdzie stopnie ginęły w ciężkich chmurach. Uniósł ku nim swój dziób i wydał głośny, wyzywający okrzyk.
Przybywał, by rzucić wyzwanie staremu porządkowi.
Całe Istnienie oczekiwało z zapartym tchem na tę konfrontację największego z bohaterów, jakiego dotąd wiedział świat, ze strażnikami odwiecznego ładu, ustalonego u zarania czasu.
Każdy z jego nieśpiesznych, ostrożnych kroków odcinał się groźnym zgrzytem na tle wszechogarniającej świat ciszy. Nastroszone pióra nadawały nadawały zawadiackiego, groźnego wyglądu. Całym swoim ciałem, każdym ruchem, spojrzeniem i gestem, rzucał wyzwanie światu.
Oto nadchodził!
Gdy tak piął się w górę, wsłuchany we własne myśli, starszyzna rozpoczęła przygotowania. Po świecie rozsyłano wieści, by niektórzy z najbardziej narażonych na gniew Pierzastego Węża osad ukryli się głęboko w lasach i jaskiniach.
Chmury, jak zwykle ciężkie, zapowiadające deszcz, stały się jeszcze ciemniejsze. Świat powoli pogrążał się w mroku, skrywając Istnienie przed wszelkimi, nawet najmniejszymi, promieniami Słońca.
Xilmalal parł jednak niewzruszenie do przodu, nie oglądając się za siebie. Jego determinacja i odwaga nie znały granic, zaś widząc przed sobą cel, nie chciał i nie był w stanie zwrócić uwagi na nic innego. Wraz z każdym krokiem młodzieńca, zbliżał się on do granicy chmur, oddzielającej Istnienie od Nieba, świętej krainy duchów.
Czemu jednak miałoby go to napawać przestrachem? Wszak stawił już czoła duchom swych przodków, pokazał, że jest godzien występować jako obrońca swego Ludu, by przemawiać w jego imieniu.
Niemalże czuł już na twarzy chłodne, wilgotne pasma chmur. Potrząsnął gniewnie piórami, by przywrócić im odpowiedni wygląd, po czym z dumnie uniesioną głową wkroczył między szare obłoki.
Mieszkańcy Istnienia usłyszeli zaś wtedy pierwszy z ostrzegawczych grzmotów, jasno określających, iż złamane zostało odwieczne tabu. Oto śmiertelnik, niewezwany przez nikogo, wkraczał do domeny dostępnej jedynie dla arcykapłanów oraz samego Pierzastego Węża.
Pozostawiając za sobą całe poprzednie życie oraz trzęsących się ze strachu pobratymców, Ximalal coraz mocniej wierzył w swoją siłę i nieomylność. Oto rozciągały się wokół niego święte chmury, te które zsyłały życiodajny deszcz, lecz także chłód który przenikał aż do kości, a niegdyś uniemożliwił części z jego przodków lot. Gniewnie potrząsnął skrzydłami i przeklął los szlachetnie urodzonego, los wojownika. Był zbyt silny, zbyt wysoki, by na długo wzbić się w powietrze. Pierzasty Wąż przewidział dla podobnych jemu właśnie takie zadanie, obronę i ochronę.
I na Stwórcę! Takim właśnie miał zamiar dzisiaj stawić się przed namiestnikiem boskiej woli.
Jednak wraz z każdym krokiem zapominał powoli o swym postanowieniu. W swym sercu zamiast troski o swych braci i siostry, coraz mocniej odczuwał gniew i niesprawiedliwość. Wszak jego mniejsi pobratymcy potrafili latać, by zbierać owoce oraz polować pośród wyższych partii drzew. On zaś musiał chronić ich na dole, wśród splątanych krzewów i korzeni.
Takie właśnie myśli towarzyszyły mu, gdy chmura powoli zamieniała się we mgłę, ta zaś rozrzedzała się stopniowo...
Zamieniając się w blask.
Był to najpiękniejszy widok, jaki ujrzał przez całe swoje życie.
Ogrom błękitu i niesamowity, oślepiający blask słonecznej tarczy. Nie był w stanie patrzeć nań zbyt długo, jego oczy nie były przyzwyczajone do takiego blasku, gdyż nikt poza arcykapłanami Ludzi-Ptaków nie dostępował łaski spojrzenie wprost w słońce przebywając pośród Istnienia.
On zaś stał tam, jak urzeczony, rozkoszując się suszącym jego pióra blaskiem. Rozłożył szeroko ramiona oraz skrzydła i zaśpiewał czystym, pięknym głosem. Jego pieśń dotyczyła zaś radości, opowiadała o wolności i zapowiadała zmiany.
Podczas gdy tak śpiewał, nieświadomy tego co dzieje się w Istnieniu, na dole jego pobratymcy kulili się przed wściekłą, okrutną burzą. Tabu zostało złamane, Pierzasty Wąż musiał przypomnieć o tym swym poddanym.
Tymczasem zaś słoneczny blask, padający na Ximalala, przesłonięty został przez tajemniczy cień. Młodzieniec zamilkł, złożył skrzydła oraz ramiona w pełnej dumy pozie, następnie zaś spojrzał na przybysza...


Wybaczcie, iż opowiadanie to nie zostało jeszcze dokończone, niemniej cały czas biją się we mnie dwie koncepcja samego zakończenia. Jeżeli dobrze pójdzie, to zamieszczę końcówkę jutro.
Miłego czytania :)

środa, 25 sierpnia 2010

Czasami nawet to co się zna na pamięć, potrafi zaskoczyć...

Najdłuższy temat wpisu jaki dotąd pojawił się na tym blogu...
Jednocześnie najkrótszy wpis jaki dodałem... i mam nadzieję iż najkrótszy jaki dodam.
Z powodów około-zawodowych, a także szeroko pojęcie osobistych to co obecnie piszę, bądź o czym rozmyślam, nie nadaje się do publikacji tutaj ;)... niemniej opowiadanie z poprzedniego wpisu zostanie najprawdopodobniej dokończone przed wrześniem i opublikowane.
Dzisiaj zaś...
Powiem tak. Prawdopodobnie mój ulubiony zespół. Prawdopodobnie mój ulubiony utwór.
Nieprawdopodobnie nierealne okoliczności wykonania tego utworu na koncercie.
Z wrodzonym sobie urokiem stwierdzam, że do pełnego zrozumienia potrzebna jest dobra znajomość języka angielskiego.
Albo wyobraźnia. PRZEOGROMNA.

piątek, 20 sierpnia 2010

Baśnie o okruchach gwiazd #1

Nie mam dzisiaj zbyt wiele do powiedzenia.
Ot, tania whisky z Colą skończyła się, gdzieś w podświadomość odeszła wena, zaś wszystko co po niej zostało prezentuję poniżej.
Wyobraźcie sobie szamana, bądź gawędziarza...
Jest stary, mądry i charyzmatyczny, siedzi przy ognisku i snuje kolejną ze swych opowieści.
Cienie tańczą wokół niego, kładąc się na ziemi i na słuchaczach, zmieniając się wraz z każdym podrygiem płomieni, wraz z każdym jego gestem.
Niestety baśń ta nie została jeszcze ukończona, z powodów... cóż, przeróżnych.
Zapraszam jednak do zapoznania się z tym, co znajduje się poniżej.
Z baśniami wszak tak już jest, nie chodzi w nich tylko o zakończenie.
Mają przede wszystkim prezentować archetypy...

Na najwyższej z gór wznoszących się dumnie na Chmurnej Planecie, wysoko ponad szarymi, wilgotnymi kłębami, tam gdzie w promieniach słońc zbierają się najstarsi i najmądrzejsi pośród ludzi-ptaków, dawno nie widziano tak zuchwałego śmiałka, jak młody Xilmalal. Zebrani wokół świętych ognisk stroszyli zszarzałe pióra i uderzali z niesmakiem językami o dzioby. Stępiałe pazury zgrzytały bezsilnie o kamienne zbocza, wszędzie rozchodziły się ciche posykiwania szeptów. Xilmalal szedł dumnie wygięty, prężąc silne barki, odchylając wyzywająco do tyłu głowę. Był młody, silny i sprytny, przeświadczony o swej wyjątkowości, popartej heroicznymi wyczynami, takimi jak pokonanie w walce straszliwego arrinaxa, przechytrzeniu gerrynala, czy pokonaniu w grze w zagadki samego Sfinxa. Szedł objąć absolutne władztwo nad ludźmi-ptakami, szedł strącić z piedestału świątyni samego przedstawiciela Stwórcy, Pierzastego Węża. Mędrzec Yucano długo i cierpliwie tłumaczył podczas jego pieszej, buntowniczej wędrówki, iż cała ta wyprawa, od początku do końca, to nic innego jak jeden wielki błąd. Ba! Więcej nawet, bluźnierstwo! Niestety, mimo iż śpiew mędrca był kojący i pełen ciepłego, srebrzystego blasku, Xilmalal nie słuchał go. Pokryte bielmem oczy i posklejane pióra starca wzbudzały w młodzieńcu odrazę. Droga była długa i trudna, wyczerpująca nawet dla dla młodego człowieka-ptaka.
Pełna pokory jasność zgasła, śpiew zamilkł, nastała mroczna cisza.
Wznieśmy więc toast słonym od łez płaczek winem i powstrzymajmy własne, abyśmy mieli siłę rozpaczać nad większą jeszcze stratą.
Tak oto mądrość i doświadczenie od wieków oddały pola determinacji i przeświadczeniu o własnej nieomylności. Tak oto Xilmalal samotnie kontynuował swą wędrówkę, dumnie i butnie spoglądając w przód, za sobą zostawiając rady mędrca. Ani przez myśl nie przyszło mu by spoglądać za siebie, w przeszłość.
Nim jednak osądzicie go pochopnie, posłuchajcie wpierw mych słów.
Jego lud cierpiał wówczas z powodu głodu, arrinaxy czyniły spustoszenia wśród stad, czasem nawet zabijając nieostrożne młode. Z niższych zboczy gór widać było wyraźnie, że starcy nie robią nic, by pomóc swym rodzinom. Zapewne bali się, zapewne zgnuśnieli na bezpiecznej wysokości, wygrzewając swe kości na słońcu, ciesząc się krystalicznym powietrzem i pożywieniem, które dostarczali wierni wnukowie. Niżej, pośród hal, pośród kniei, wśród zamglonych rozlewisk wznoszono pełne cierpienia oczy ku prześwitującym przez szare chmury promieniom słońca. Wypowiadano kolejne prośby, składano ofiary. Padając na twarz błagano o litość. Prośby jednak pozostawały bez odpowiedzi, ofiary jedynie trzebiły marne i tak zapasy, a litość od dawna nie gościła wśród ponurego półmroku.
Xilmalal na swej drodze spotkał wielu, większości z nich zaś odcisnął się niezatarcie w pamięci. Niżej, gdy jeszcze daleko miał do chmur, podzielił się własnym prowiantem z głodnym dzieckiem, a następnie zaniósł je do pierwszego osiedla, by tam mogło zdecydować o swym życiu. Okazał łaskę kalekiemu myśliwemu, którego skrzydło zostało nieodwracalnie uszkodzone, a on sam nie miał odwagi by zakończyć honorowo swe życie. Stanął w obronie ciężarnej kobiety o błyszczących od szaleństwa oczach, gdy usłyszał że bez podania dowodów trzymana była w klatce, pod zarzutem cudzołóstwa. Doszedł prawdy, ukarał podcięciem skrzydeł i wygnaniem winnego gwałtu mężczyznę, a następnie znalazł dobre małżeństwo, które zgodziło się przyjąć pod swój dach przyszłą sierotę.
Między ludźmi-ptakami nie ma wszak miejsca dla słabych, bądź nie będących u pełni władz umysłowych. Zbyt wielkie ryzyko dawania młodym złego przykładu.
Wyżej jeszcze, nawiedziły go duchy przodków. Kłamały, zwodziły i straszyły. Nie dawał im jednak posłuchu. W końcu szedł z prawością w sercu, by uratować swój lud, by przywrócić równowagę. Jak mógł sprowadzić swymi czynami nieszczęście? Jak brak działania mógł być kiedykolwiek lepszy od podjęcia tak szlachetnych kroków, jakimi była wszak jego misja?
Najmądrzejsi ze starców wymieniali przygnębione, milczące spojrzenia i żegnali się w swych duszach ze światem, jaki zastali będąc dziećmi, w jakim się wychowali i o jakim niedługo miały powstawać smutne, tęskne pieśni. Za młodym, silnym Xilmalalem postępował cień, wśród ostrych szczytów wiał wiatr zmian. Im wyżej i bliżej w swej tradycyjnej, świętej pielgrzymce znajdował się świątynnej piramidy, tym większa cisza zapadała w krainach poniżej.
Gdy nadszedł dzień podczas którego pazurzasta stopa śmiałka otarła się ze zgrzytem o pierwszy ze stopni, całe życie na Chmurnej Planecie wyczekiwało w kompletnej ciszy...

środa, 18 sierpnia 2010

Samoodkrywanie oraz coś spóźnionego

Ostatnie wpisy są krótkie, mało wyczerpujące i nie wnoszą nic strasznie nowego, ani odkrywczego.
Wybaczcie, proszę :).
Nie każdego dnia po głowie kołaczą się pomysły, którymi warto dzielić się z innymi.
Także i moje wspomnienia z Norwegii opisałem już wystarczająco, resztę chcę samolubnie zatrzymać dla siebie. Zresztą to mój odbiór Norwegii, inni mogą postrzegać ją inaczej.

Jest także jeden powód 'mniejszego ognia' w moich wpisach :).
Jako skrajny egocentryk i introwertyk skupiłem się ostatnio na samopoznaniu. Analizuję siebie i to co jest we mnie, tracę więc chwilowo zainteresowania światem zewnętrznym (a przynajmniej znaczącą jego częścią).
Skoro więc poznanie kieruję do środka, to także i odpowiedzi które otrzymuję dotyczą nie tyle przede wszystkim mnie, co mogłyby być kompletnie nieprawdziwe dla innych.

Ot taki już urok wybranej przeze mnie drogi :).

Cóż, lecz czas także na 'coś spóźnionego', a więc małą anegdotkę z Norwegii.
Otóż mój przyjaciel, jedna z osób z którą tam byłem, z pewnego powodu pozbawiony został swojego śpiwora. Noce, fakt że krótkie, są tam jednak dosyć zimne, szczególnie gdy nocuje się w namiocie.
Szczęśliwym trafem byliśmy akurat w Bergen, gdzie dowiedzieliśmy się o rzymsko-katolickiej parafii pod wezwaniem św. Pawła. Najciekawsze było to, że przebywali w niej także polscy księża, zaś dwa razy w tygodniu odbywa się tam nabożeństwo w języku polskim.
Khem khem, tak, odgadliście, zdarzyło mi się więc uczestniczyć w rzymsko-katolickiej mszy świętej. Zanim jednak zaczniecie ciskać we mnie kamieniami, pamiętając moje słowa, gdy nazywałem siebie heretykiem, weźcie najpierw pod uwagę iż przebywanie w świątyni w takim celu uznaję za swego rodzaju błędne... lecz nie niemożliwe :).
W końcu z całym przekonaniem mogę nazwać siebie chrześcijaninem, więc nawet jeżeli dogmatycznie nie zgadzam się ze wszystkim co głosi w/w wyznanie, to przecież modląc się mamy przed oczami tego samego Boga.
Wszak innego nie ma :) (ale się narażam innowiercom, ha!)
Khem khem, tak czy inaczej kazanie zawierało następujące słowa: 'proście, a będzie wam dane'.
Tak też uczyniliśmy.... i otrzymaliśmy zapomogę w postaci koca :).
Proste, bardzo ludzkie i cholernie pozytywne.
Pewnie dlatego, że rzuciłem coś na tacę :D.
Tak czy inaczej serdecznie pozdrawiam parafię w Bergen,a w szczególności owego księdza, który mimo 'zalatania' i autentycznego braku czasu znalazł dla nas parę minut.
Takich ludzi cenię, podziwiam i pamiętam, ponieważ między ich słowami i czynami nie ma rozbieżności.
Wierzą i pokazują to. Zasługują na wielki szacunek.

Dla zainteresowanych zaś -> http://www.bergenpol.com/cms/

Baruch ata Adonai

M.

wtorek, 17 sierpnia 2010

post-norwegian

No i przyszła (niemalże) po-norweska depresja.
Ludzie na ulicach się nie uśmiechają.
Pani w supermarkecie jest obcesowa.
Kierowcy nie ustępują miejsca na pasach.
Powietrze dusi, stoi w miejscu, niemal więzi duszę.

Od dwóch dni piję, palę, czytam, oglądam filmy, wpadam w trans i staram się rozruszać.
Biegałem skoro świt.
Ćwiczę ile się da.
Czytam ile mogę, ile pozwala mi samo-skupienie.

No i trochę tego za mało.

Dawno nie czułem się tak egoistycznie jak przez ostatnie parę dni.
Niby wszystko jest w porządku, niby idę dalej przez życie...

Ale tak naprawdę coraz bardziej chcę wyjechać gdzieś na platformę wiertniczą, przepracować tam z pół roku, a potem mieć cały świat gdzieś na parę lat skromnego życia.

Przygotowywałem się na to, ale dalej istnieje pewien szok. Wyjeżdżałem, to kłócono się o 'krzyż'.
Wróciłem - dalej się o niego kłócą jakieś melepety.
To już nawet nie wiadomo do kogo ta ulica należy, aby się spytać, czy może tam stać?
Skoro właściciel nie ma pretensji, to niech stoi.
A co mi tam?
Grupa młodzieży wystawiała sobie tam niedawno przedstawienia teatralne.
I bardzo dobrze!
Pod pałacem prezydenckim powstaje powoli polski Hyde Park.
W sumie, to brakowało mi czegoś takiego.
No i poza tym, to trudno mi o to mieć pretensje do kogokolwiek.

Tak już się składa, że zbyt dużo mamy w Polsce znerwicowanych ludzi.
Pocieszę Was jednak... młodzi z Białorusi z chęcią żyli by właśnie w Polsce.
Nie wszyscy, rzecz jasna.
Niemniej powinno to dać do myślenia wszystkim malkontentom.
Ze mną na czele...

Al'diel sha'la

Mat

niedziela, 15 sierpnia 2010

Norweskie cuda

Powiedzcie mi, moi mili, czy patrząc na poniższe zdjęcie macie jakiekolwiek pytania dlaczego się aż tak mocno zachwycam Norwegią?



Przecież to co jest w tle to jedynie przeciętne jeziorko, jedno z wielu, żadna tam atrakcja turystyczna.
Powtarzam!
To jest jeziorko wokół którego wyrasta jedna, lub dwie wioski (w Norwegii jest to odrobinę rozmyte co gdzie się kończy ;) ), zdjęcie zrobiono z bezimiennego w gruncie rzeczy baru koło ronda dwóch ekspresówek.
Ludzie tam jedzą hot-dogi i piją kawę. Nawet nie mają zamiaru spojrzeć na takie byle co :).

Nie ma się jednak czemu dziwić, Norwegowie mają takie i lepsze widoki dosłownie wszędzie (poza paskudnym Oslo, rzecz jasna :D ). W promieniu kilkudziesięciu kilometrów mają: klify, ocean, rzeki, wzgórza, lasy, polany, jeziora i Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze :).
Znaleźliśmy nawet coś czego nie da się nazwać inaczej jak chatką trolla.
Na dachach zaś często i gęsto sadzą sobie trawę (sic!).
Nie, nie... nie taką jak w Holandii ;).
Za to nie raz, nie dwa, widzieliśmy na dachu małe drzewko. To już było zbyt wiele ;).

Niemniej, moi mili, dopóki nie przestanę się jak głupi zachwycać zdjęciami i przeżywać wszystko po raz drugi (in my mind's eyes), wpisy nie będą ciekawsze.

Przynajmniej nie popisuję się swoim zamiłowaniem do świadomego kaleczenia polszczyzny, jak na Dolnoślązaka przystało ;).

No cóż, spokojnej niedzieli...
Dzisiaj nie płynie czas i nie starzeje się nic.

M.

sobota, 14 sierpnia 2010

Norwegia fjordów

Tak, tak, wiem, nie tak się to powinno pisać.
So what :) ?
Taka pisownia ma większy sens :).

Fjordy zaś zasługują na ogromny szacunek. Przede wszystkim bestyje potrafią być cholernie niebezpieczne, co niżej podpisany doświadczył na własnej skórze skąpawszy się w jednym z nich w ubraniu ;) (nie z własnej woli ni winy; debatable, of course :D ).
Norwegia sama w sobie jest znana wszem i wobec jako kraj posiadający najliczniejsze i najpiękniejsze fjordy.
Pozwolę sobie wymienić 'jedynie' trzy z nich.
Sognefjord, najdłuższy fjord Norwegii, wżynający się w ląd na 205 kilometrów! W dodatku głęboki na ponad kilometr... X_x
Hardangerfjord, piękny i również niemały ze swoimi 179 kilometrami...
A co mi tam, mała fotka póki nie otrzymam dodatkowych zdjęć z aparatów koleżanek -> Image and video hosting by TinyPic
Mamy (mają!) także Lysefjord, co prawda 'króciutki' na głupie 42 kilometry, za to otoczony 'szczękoopadowymi' klifami.

Ku mojemu (naszemu) wielkiemu zaskoczeniu woda w takim fjordzie przybiera często niespodziewane barwy. W cieplejsze dni czuliśmy się jak na Karaibach, widząc dookoła lazurową, mieniącą się wodę. Jedynie jakiś lodowiec w oddali i wieczne śniegi na niektórych szczytach psuły nieco efekt ;).
Nie żebym narzekał!
W końcu byłem w Norwegii a nie na Jamajce :) (gdzie również bym się z chęcią wybrał, ale o tym sza!).

Powiem szczerze, że dotąd ze wszystkich odwiedzonych przeze mnie krajów największe wrażenie zrobiła Irlandia. Jej niesamowita zieleń, łagodne lecz zdradliwe wzgórza, rozległe wrzosowiska, nadmorskie i nad-oceaniczne klify, poukrywane jeziora... ech.
Niesamowite chmury, trudna pogoda, nieziemskie piwo, opuszczone stare cmentarze, celtyckie krzyże, gleba wręcz pachnąca legendami, kosmopolityczny Dublin...

Ale ta miłość znalazła rywalkę ;).
Gdzie więc w końcu wyląduję za parę lat?
Nie mam najmniejszego pojęcia i w jakiś pokręcony sposób podoba mi się to ;).

Have a great day, everyone!

Mat

piątek, 13 sierpnia 2010

Dwie Norwegie

Istnieje jedno Królestwo Norwegii.
Jest to rzecz tak oczywista, że wspominam o niej jedynie dla efektu ;).
Efektem tym zaś jest nic innego jak rozbieżności które tam można odnaleźć.
A także rozbieżności pomiędzy tym jak można ją postrzegać.

Zacznijmy może od różnicy między miastami, a wioskami... czy też raczej małymi miasteczkami.
Norwegia składa się przede wszystkim z Oslo, ogromnego i niesamowicie brzydkiego molocha, w którym mieszka blisko sześćset tysięcy osób. Niby niewiele, prawda? Dodajmy więc do tego ludność zamieszkałą w całej tej aglomeracji i wychodzi nam nagle niemal półtora miliona mieszkańców. Jedna trzecia populacji Norwegii.
Daje do myślenia, prawda?
Oslo jest ogromne, drogie i newralgiczne dla istnienia całego Królestwa. Jest centrum administracyjnym, naukowym i gospodarczym całego państwa. Ze względu na ilość mieszkańców należy również wspomnieć o wpływie na kulturę.
Poza tym jest także 'Gay Oslo'. No comment.

Dalej mamy Bergen (250k), drugie pod względem wielkości, pierwsze pod względem ilości opadów w roku, lecz przede wszystkim piękne starym miastem, piękne dzielnicą portową i małymi, urokliwymi uliczkami.
Dodajmy do tego jeszcze Trondheim (160k) i Stavanger (120k) i w zasadzie wyczerpaliśmy 'duże' skupiska ludności.
Im dalej na północ tym zaludnienie (nie tylko jego gęstość) mniejsze.
Ludzie mieszkają tam w małych domkach, mają więcej wolnego czasu, nie śpieszą się w zasadzie nigdzie i gorzej mówię w języku angielskim.
Czemu? Nie ćwiczą go. Rozumieją nieźle, wszak w telewizji lecą głównie filmy i programy ze Stanów czy też z UK. Zaś ktoś naprawdę mądry (brak jakiegokolwiek sarkazmu czy ironii) stwierdził że nie będzie dubbingu, czy też lektora.
Chwała!

Im bliżej 'wielkich' aglomeracji tym także więcej imigrantów. Całkiem sporo z Polski. Liczna grupa Azjatów, od ludzi z szeroko pojętymi hinduskimi korzeniami, po bardziej 'tradycyjnie' rozumianych - Chińczyków, Koreańczyków, etc.

Poza miastami mieszkają głównie ludzie starsi, emeryci, być może renciści. Przemili, nie śpieszący się, czasem nie rozumiejący ni w ząb angielskiego...
Ale i tak użyczający spragnionym turystom wody :).

Dwie kolejne Norwegie to także ta turystyczna i ta położona obok. Z jednej strony mamy piękne fjordy.
Z drugiej zaś widzimy rowy i zagajniki z potłuczonym szkłem (mimo że każda butelka, obojętnie czy plastikowa czy szklana ma kaucję; puszki także).
Wszystko jest pięknie opisane, łatwo jest otrzymać informacje.
Czasem jedynie po norwesku. Czasem punkt informacyjny jest od lat nieczynny.
Czasem ludność lokalna zna lepsze drogi widokowe niż te wyznaczone przez 'znawców'.

Norwegia to także kraj który postrzegany jest 'obiektywnie', a więc zbiorczo...
Lecz także subiektywnie, a więc przeze mnie.

Być może wywarła na mnie tak silne wrażenie, ponieważ podczas tego wyjazdu poznałem kogoś, kto sprawił(-a), że chociaż przez część tej wędrówki odczuwałem wszystko wyraźniej, czułem się bardziej żywy niż przez ostatnie kilka lat?
Nie wiem tego, lecz wspomnienia mam tak silne i bogate, że jestem pewien iż nie zatrą się przez całe lata.

Udało mi się nawet pokłócić strasznie z dobrym przyjacielem, gdy próbowaliśmy sobie wytłumaczyć nasze sprzeczne aksjomaty.
Nie powiem, by było mi z tym lekko, ale stoję twardo przy swoich przekonaniach.
Czasem kilka dni prawdziwego życia warte są wszystkiego.

Ostatecznie z czym zostaniemy po śmierci, jak nie z własnym sumieniem? I własnymi wspomnieniami?
A te wystarczą mi nawet by przetrwać piekło.

Baruch ata Adonai.

Mat

czwartek, 12 sierpnia 2010

Tania Norwegia #2

Od naprawdę dawna nie czułem się tak... spokojnie.
Być może przyczyną tego jest szklanka Glenmorangie, kapitalnej szkockiej, którą właśnie sobie nalałem.
Możliwe że jest to spowodowane nabiciem ręcznie wykonanej fajki, zakupionej w Bryggen, nabitej również szkockim tytoniem ;).

Jednakże głównym powodem są wspomnienia z Norwegii, wyryte na zawsze w mojej duszy.
Już pal licho z samymi widokami. Wyjazd ten miał dla mnie też ogromne 'osobiste' znaczenie.
Niemniej nie czas to ani miejsce na ekshibicjonistyczne wynurzenia. szczególnie że nawet najpiękniejsze sny bledną wobec przeciwności związanych z czasem i przestrzenią ;).

Pozwolę więc sobie przejść do kilku podstawowych informacji dotyczących przygotowań do wyjazdu do Norwegii.

Kraj ten jest ogromny, lecz zamieszkany przez małą ilość osób.
Pociągi i autobusy są strasznie drogie, więc najlepiej nastawić się na piesze wędrówki wsparte autostopem (najlepiej dwójkami, albo możecie stać i łapać okazję przez kilka dni ;) ).
Inne ceny są równie horrendalne, więc nie nastawiajcie się na jedzenie w barach.
Waszymi przyjaciółmi będą Rema 1000, Kiwi, Rimi oraz Bunnpris.
Wyszukujcie produktów oznaczonych jako Mini Pris lub First Price, przywieźcie z Polski turystyczną kuchenkę i przygotujcie się na wydatek rzędu 40 złotych za pojemnik z gazem wystarczający na kilka dni gotowania obiadów dla czterech osób.
Uwierzcie proszę, że tańszej opcji nie ma, o ile zależy Wam na ciepłych posiłkach :).
Nawet głupi cheeseburger w McDonald'sie (och tak, nisko upadłem) to w przeliczeniu 5 złotych i to w promocji 'na wynos'.
Hamburger z puszką Coca-Coli w przeciętnym przydrożnym barze kosztuje niemal 50 złotych (sic!). Zaręczam, że można się nieźle przestraszyć.

Pogoda w Norwegii jest... chyba straszna. Albo grzeje, albo leje ;).
Ubrania muszą być i ciepłe i przewiewne. Dobrze by było gdyby miały właściwości przeciwdeszczowe, a jednocześnie szybko schły ;).
Oznacza to, rzecz jasna, że należy wziąć różnorodne ubrania i zmieniać je w miarę często.
Trekkingowe spodnie z odpinanymi nogawkami są szczególnie wygodne i przydatne.
W dzień się nie zapocicie, w nocy będzie relatywnie ciepło.

Większość toalet publicznych jest darmowa. Często można natknąć się stacje benzynowe, a więc osobiście niemal nie ruszałem własnego papieru toaletowego :).
W/w przybytki spełniały także niezwykle ważną funkcję punktu czerpania wody ;).
Klimat panuje tam niby oceaniczny, często pada i takie tam... ale odwodnić się łatwo, a nie zawsze mamy pod ręką strumień.

Największym problemem jest dostanie się z lotniska Rygge do samego Oslo. Nie jest to duża odległość, ale ludzie tam nie są przychylni autostopowi... zaś autobusy z lotniska do Oslo kosztują 130 koron, a więc jakieś 65 złotych.

Cóż... to tyle w kwestii przygotowań. A raczej to tyle w kwestii podstaw.

Kolejne wpisy będą już tylko (a przynajmniej mam taką nadzieję) zapisami odczuć, wrażeń i innych ulotnych myśli.
Nie chciałbym ich stracić, ponieważ naprawdę czuję się bogatszy po tej wyprawie.
Rzecz jasna nie materialnie ;).

Miłego dnia.

Mat (nie przedstawiałem się wcześniej, prawda ;) ?)

PS. nowe zdjęcie zostało zrobione w lesie koło Bergen, pod wieczór... strasznie mi się podoba, mimo niedociągnięć związanych z moim amatorskim podejściem do fotografii :)

środa, 11 sierpnia 2010

Tania Norwegia #1

Ponieważ bloga owego czytają także osoby które mnie znają, a nawet i takie które były ze mną przez te dni milczenia w Norwegii, pozwalam sobie wobec tego zaznaczyć, iż tytuł posta jest relatywny i dla mnie ta wycieczka nie była taka tania ;).
Głównie z powodu hedonistycznych zapędów, ale ciiii, to tajemnica ;).

Kluczem do taniego wyjazdu była linia lotnicza Ryanair, uważne przeglądanie lotów oraz decyzja o podróży jeno z bagażem podręcznym plus jednym bagażem dużym, podróżującym w luku bagażowym.
Dzięki temu bilet w dwie strony wyszedł na osobę odrobinę powyżej 200 złotych. To taniej niż promocyjny bilet z Oslo do Bergen... w jedną stronę :).
Generalnie naprawdę taniocha.

Opisany powyżej myk był możliwy z jednego powodu - bagaż podręczny może przyjąć formę plecaka wypchanego do granic możliwości i ważącego łącznie 10 kilogramów.
Bagaż dodatkowy był nam potrzebny do przewiezienia namiotu, nożna szturmowego :) i innych dupereli których nie można wziąć na pokład samolotu.
Jedną z nich była m.in. piersiówka z absyntem ;).

Ja osobiście nie miałem problemów ze spakowaniem się.

Jako wariat od dawna zbieram trekingowe sprzęty, włączając kompaktową i składaną w kostkę karimatę bundeswehry, lekkie i szybkoschnące ubranka, etc.
Zajmuje to to niewiele, ważyło łącznie z plecakiem jakieś 8.5 kilograma, zaś najcięższe ubrania wystarczyło ubrać na siebie ... bądź przewiązać na biodrach, jak mój softshell.

Można się śmiać z kupowania, dla przykładu, 'termogaci' (a więc bielizny termoaktywnej) za parędziesiąt złotych, niemniej staje się ona niemalże niezastąpiona w deszczowym i dość wilgotnym klimacie jaki panuje w Norwegii.
Szybka przepiórka, bezproblemowe odświeżania, krótki czas schnięcia.
W wypadku lekkiej wilgotności można bez problemu założyć na siebie i dosuszyć w ruchu.
Miodzio.

Ja osobiście nie mogłem także obyć się bez dobrych okularów przeciwsłonecznych (niestety w ostrym świetle jestem ślepy jak kret; w nocy widzę zaś lepiej niż przeciętny człowiek). Słońce w Norwegii jest zaskakująco ostre, zachodzi zaś o tej porze roku grubo po 22, więc jest się przed czym chronić :).

Polecam także, i to bardzo, wszelkiego rodzaju manierki i bukłaki. Wodę można czerpać ze strumieni i rzek, bądź też z kranów.
Jest dobra, zdrowa i darmowa :).
W sklepach zaś sprzedają wodę z lodowca (sic!), notabene droższą od Coca-Coli.

Cóż, jako że wróciłem wczoraj wieczorem i piłem do rana ;), na tym zakończę pierwszy wpis. Dziś lub jutro dokończę kilka subiektywnych porad dotyczących pakowania się, zaś później przystąpię do achronologicznego opisu wrażeń z wyprawy.

Howgh!