niedziela, 28 listopada 2010

Dlaczego bas jest taki wspaniały?

Cóż, moja fascynacja gitarą basową jest o tyle głęboka, co nieodwzajemniona ;)... lecz jednocześnie sięga daleko.
Jest naprawdę wiele utworów, które bez tego instrumentu po prostu by 'nie brzmiały'.
Zacznijmy, sztampowo, a jakże, od 'Oceans' Pearl Jam.



Spokojne, głębokie slide'y, cały utwór utrzymany w konwencji przypływów i odpływów. Miód.

Podobne czasy i mroczniejsze, cięższe rytmy Alice in Chains w ikonicznym 'Would?'



A moze ktoś woli slapping? :) Zapraszam więc do Tymoteuszowego 'Gdzie ona jest?' i kapitalnego Kmiety (niestety wersja niepełna, lecz za to jaka ;) ).



Skoro zaś jesteśmy przy slappingu, to nie można wszak zapomnieć o Pilichowskim.
Więcej chyba dodawać nie muszę :) ?



Ostatni link to oficjalnie dubstep, więc teoretycznie muzyka elektroniczna, ale... hmmm... do zagrania na basie :). Wystarczy dobry efekt i odrobina samo-zaparcia ;).



Jako bonus, chill-outowy acid jazz w wykonaniu Koop. Teoretycznie znowu poskładane z sampli, ale pokazuje jaką siłę może mieć dobry, a prosty podkład.



Pewnie w życiu nie uda mi się zagrać na poziomie chociaż zbliżonym do czegokolwiek powyżej, lecz cóż tam. Póki co ćwiczę opuszki, wszystko powolutku ;).

Dobranoc,

M.

sobota, 27 listopada 2010

Mały postęp

Cóż, trochę pomedytowałem, odkurzyłem nie ruszaną od kilku dobrych lat basówkę i jakoś udało mi się zapomnieć o demonach przeszłości.
Dalej jestem trochę apatyczny i bez pomysłu na cokolwiek konkretnego, ale lepszy rydz, niż nic.
Swoją drogą ów bas to ciekawy egzemplarz. Sprowadzony z Ukrainy Ural, rocznikowo mój równolatek ;).
Wykonana jeszcze w Związku Radzieckim, byłaby egzemplarzem nie do zdarcia, gdyby nie miała amatorsko przerobionego wejścia na bardziej europejski 'jack'. Niestety, lutowanie styków było dosyć prowizoryczne i w tej chwili elektryka działa, lecz 'nic nie styka' ;). Pobrzdękałem więc na sucho, by przyzwyczaić opuszki. No i zastanawiam się, kaj lutnika znaleźć na generalny przegląd.
Ach, co się będę czaił.
Wiadomo, że chcę się pochwalić, jak też ta moja dziewczynka wygląda.
Oto ona. Wybaczcie brak ostrości, nocne kłopoty z oświetleniem :).



Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak przyzwyczaić ją do swojego dotyku ;).

Z zupełnie zaś odmiennej beczki, angielskojęzycznej części czytelników polecam ciepły, śmieszny i całkiem niegłupi film animowany produkcji japońskiej :).
'Ruchomy Zamek Hauru'. Producent ten sam co 'Księżniczka Mononoke', 'Spirited Away' i tak dalej, więc samo studio już odpowiada za jakość.
W dodatku szybki streaming.
http://video.google.com/videoplay?docid=-8604596739848246425#

Ejoy & buenas noches!

M.

piątek, 26 listopada 2010

Gdy straciło sens...

Nie pamiętał nawet dlaczego.
Padało, to pewne. Żadna tam ulewa, nic z tych rzeczy.
Ot, taki niedorobiony kapuśniaczek, szary i smętny jak wszystko dookoła.
Resztki zieleni na drzewach, wyblakłe, niegdyś barwne liście zaczynające gnić w kałużach.
Milczący ludzie z pochylonymi głowami, zamknięci we własnych sprawach i kłopotach, mijający się bez słowa na ulicy.
Cztery ściany, drzwi, okna i kompletna, przerażająca pustka pokoju.
Nic nie było w stanie jej wypełnić, dusiła swym brakiem obecności, brakiem oddechu, brakiem istnienia. Wypełniał ją tym, co kołatało się w jego duszy.
Melancholią. Wyciem czarnego psa.
Zapewne musiał wyjść. Dlatego też znalazł się na ulicy, chowając do kieszeni klucze.
Nawet nie myślał o tym co ma na sobie, jak wygląda, czy nie powinien się już ogolić.
Nie zastanawiał się dokąd idzie, pozwolił ponieść się przed siebie szybkim, długim krokom. Jedyny energiczny aspekt całej jego osoby.
Nie dostrzegał ludzi, świata, nawet deszczu.
Zapatrzony we własne, chore ego, zamknięty w masochistycznym uwielbieniu użalania się nad sobą.
...
Jak więc tu wylądował?
Sufit był tak samo pusty i przygnębiający jak w jego mieszkaniu. Cała reszta pokoju była zaś tak intensywnie bezosobowa, że zbierało mu się na wymioty.
Nikt tu nie mieszkał, nie temu miało to służyć.
W końcu był to hotel.
I wszystko było niewłaściwe.
Zapach, smak, dotyk, każdy aspekt.
Puste, pozbawione znaczenia, pozbawione radości.
Bezosobowe, brudne, nie przynoszące satysfakcji.
Ot, zaspokojenie najniższych, cielesnych potrzeb.
Zamknął oczy i przypomniał sobie słońce, morską bryzę, smak wina.
Głos, muśnięcie opuszek, zapach, spojrzenie, rozmowę, ciepło, dotyk, pocałunek i wszystko, co nastąpiło później wtedy i innym razem.
Kaskada emocji, raz spokój, raz elektryzujące podniecenie, przyspieszony oddech, rozchylone usta, wbijające się w kark paznokcie.
Innym razem biała sukienka, przewieszona przez jego ramię zgrabna noga, cała burza myśli i uczuć przekazywana w każdym spojrzeniu.
Zacisnął mocno zęby i przykrył twarz poduszką.
Odczuwał w sobie niemalże namacalną i bolesną pustkę.
I za cholerę nie wiedział co dalej.
Czego by nie zrobił i tak było to pozbawione znaczenia.


Szczerze mówiąc, zaczynam powoli tracić wiarę w sens tego bloga.
Nie jestem w stanie prowadzić go tak, jak bym chciał, będąc w tym nihilistycznym nastroju.
Ale cóż, tak to już jest, gdy nie posiada się powodu, by wstać rano, by robić coś celowego.

Spokojnych snów, o więcej nie mam siły prosić, więc i samolubnie niczego lepszego nie będę życzył.

M.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Lao Che, 20.11 - wrażenia

Proszę państwa, dwie godziny kapitalnego koncertu.
Zabawa zarówno dla widowni, jak i zespołu, co było widać po licznych improwizacjach, uśmiechach, kontakcie z fanami.
Zaczęli od właśnie improwizacji, która przeszła w pięknie zagranego 'Krzywoustego'. Pięknie, choć dosyć 'albumowo'.
Później jednak pokazali pazur.
Jak inaczej nazwać to, gdy zespół potrafi zaprezentować swoje stare utwory w zupełnie innej formie? Chociażby deklamowany w oryginalnej formie 'Czerniaków', tutaj gniewny, niemalże wydyszany, ociekający niechęcią do adresata.
W dodatku oparty na wierszu Józefa "Ziutka' Szczepańskiego, dowódcy batalionu "Parasol".
Ogromna rozpiętość przekazu. Brakowało mi, oczywiście, wielu utworów z ukochanych 'Guseł', jednak nie znaczy to, że 'Prąd zmienny/prąd stały' mi nie odpowiadał. Wręcz przeciwnie, nowa płyta, choć inna od poprzednich, jest wszak kapitalna.
Lepsza niż na płycie, pełniejsza, gdy można poczuć namacalnie płynącą z zespołu energię.
No i 'Stare Miasto', śpiewane chyba przez każdego, ściskające mnie za gardło. Brawurowo prze-aranżowana 'Godzina W' oraz fragmenty 'Powstania warszawskiego'.
Nie zabrało też, rzecz jasna, 'Czarnych kowboi' i innych smakołyków z płyty 'Gospel'.
No i ten 'Astrolog' na końcu... ni to reggae, ni to jakieś funky.
Podparte elektroniką.
I na samym końcu długie solo na bębnach. Tylko tekst pozostał.
Miej serce i patrzaj w serce.
Święte słowa.
W międzyczasie zaś kapitalne popisy pięciostrunowego basu. Nie tylko podczas tego utworu.
Teraz brakuje mi tylko koncertów Dead Can Dance, Fever Ray i Ankh. Obojętnie, czy z Michałem Jelonkiem, czy bez.

Tej muzyce mało co dorówna. Naprawdę.

Dobranocnywieczór,

M.

sobota, 20 listopada 2010

Herbata i tabletki

Coś tam pokasłuję, ale nic to, jutro wybieram się na Lao Che.
Ku memu zdziwieniu jestem jedną z niewielu osób, które znają ten zespół od płyty 'Gusła' (choć dowiedziałem się o nich przypadkowo, fakt).
Mimo iż chłopaki nagrali już czwartą płytę (a i wcześniej mieli swoje eksperymenty), to jedna ta pierwsza pozostaje moją ulubioną.
Dlaczego? Ponieważ jest niesamowita. Nie tyle ze względu na nie wiadomo jak cudowną czy genialną muzykę, lecz z o wiele prostszego powodu.
Był to kapitalny 'concept-album', otwierający zresztą ścieżkę dla kolejnych, opartych na takim pomyśle, albumów.

'Gusła' mają swój niepowtarzalny, 'magiczny' klimat. Są słowiańskie. Są nowoczesne. Sięgają wstecz i wychodzą na przeciw przyszłości. Dotykają tego, co wydarzyło się w polskiej historii, opisują w subiektywny sposób nie tyle polską, co słowiańską duszę. Cóż, jest to po prostu płyta świeża (relatywnie rzecz ujmując) oraz ciekawa (subiektywnie stwierdzając).

Chociażby 'Jestem Słowianinem':


Cały, ale to absolutnie cały tekst tego utworu wygląda następująco:

Wisła, Bałtyk, Tatry, Kresy.
ź, dź, ś, ć, ą
Wierzba, Bursztyn, Powstanie warszawskie, Targowica.
Jestem Słowianinem z Lecha, z Piasta.


Najkrótsza definicja Polaka? Słowianin, mieszkaniec bez-Kresnych równin, z jeden strony mający morze, z drugiej zaś góry. Szeleszcząca mowa, dziwnem niewymawialne dla innych dźwięki. Kiedyś wiele lasów, a teraz? Co jest bardziej polskiego od rosochatej wierzby na polu?
Polak to właśnie Słowianin, taki jak Czech, jak Ukrainiec... tylko, że Słowianin z bursztynem w kieszeni, za sąsiada mający i Tatara i Żyda... ba i Niemca nawet.
Ślązak, Kaszub, lajkonik, cwaniak z Pragi.
ZDolnoślązak, jak i ja ;).

Nie mogę przejść obojętnie koło takiego utworu, rozkłada mnie na łopatki i przemawia bezpośrednio do duszy.

A za chwilę kompletna zmiana nastroju.
Trochę parodia, trochę zabawa, muzyką, językiem, konwencją i tradycją.
Zabawa między muzykami i zabawa ze słuchaczem.
Odwołania muzyczne, odwołania do literatury, odwołania do codzienności.

'Klucznik'



Znam wiele osób, które kręcą nosem słysząc prosty motyw przewodni w tle.
Są zbyt 'wysublimowane', by słuchać czegoś tak mało wyrafinowanego. Cha!
Dupa blada, mocium panie ;).
Łatwo jest zauważyć perłę, ale łatwo też przeoczyć surowy bursztyn ;).
Bo tym właśnie jest ten utwór.
Czymś ciepłym, wesołym i niepozornym.
Mnie osobiście jednak również rozbraja swoją pozytywną energią i radością płynącą od zespołu.
Nie wyobrażam sobie, jak można nie uśmiechnąć się, widząc jak znakomicie się bawią?
Cóż li z tego, iż nie jest to na poziomie F. Chopina?
Przecież nie wszystko co wesołe i łatwe w odbiorze musi być płytkie i pozbawione ukłonów w stronę odbiorcy, prawda?

Zaś co do Chopina. Tak ze trzy lata temu, gdy pracowałem w podstawówce, dla dzieciaków zorganizowano spotkanie z muzykami, ukazującymi jak rozwijała się muzyka.
Od bardzo wczesnej, aż po hip hop.
Wiadomo, to ostatnie było przyjęte (zgodnie z oczekiwaniami) najchętniej, w końcu słuchamy tego, co znany i lubimy.
Jednak później, na lekcjach, uczniowie dopytywali się mnie, jak nazywaj się ten utwór Chopina.

Cóż, trzeba przyznać, że etiuda rewolucyjna po prostu gromi. Szczególnie w zamieszczonej poniżej wersji...



Cóż, mam nadzieję, iż nie zanudziłem, a tymczasem udaję się zapolować na sukkuba.

Dobranocnywieczór,

M.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Jestem drzewo, jestem ptak!

Czyli, mówiąc po ludzku, gorączkuję już drugi dzień. Zaś towarzyszące temu omamy i 'odloty' są żywo powiązane z powyższym urywkiem piosenki Armii.
Stare, dobre metafizyczne duszy rozjazdy, jak można by rzec.
Także próbuję robić coś sensownego, niemniej obojętnie, czy wykonam kilka ćwiczeń, gdy nie bolą mnie kości, lub próbuję się zabrać za napisanie czegoś, gdy myśli nie przesłania mgła, efekty są takie same.
Mizerne.

Także życząc sobie i Wam zdrowia, pozostawiam link do zespołu o dość przewrotnej nazwie.
Fever Ray.

I po raz kolejny dziękuję Pewnej Osobie, że umożliwiała mi poznanie tego fenomenu.

A więc gorączka, trans, podróż duchowa... hmmm... trzeba korzystać z sytuacji, jeżeli sny nie prześladują.

piątek, 12 listopada 2010

Dzięki niepodległości...

... jaka by ona nie była, mamy względną wolność słowa.
Mamy możliwość wyboru która banda oszustów będzie nami rządziła.
Dzięki niej takie słowo jak 'patriota' zostało zdewaluowane.

Lecz wiecie co? Szczerze mówiąc, to mi to 'wisi'.
Ponieważ czuję się Polakiem, ale jeszcze bardziej czuję się Słowianinem jako takim.
I to mi wystarcza. Obojętnie kto mną 'rządzi', Polak, Niemiec, czy Chińczyk (sic!).
Polityka to pożywka dla złodziei i wszelkiej maści 'lesserów'.

Dlatego też dzisiejszy wpis będzie dotyczył czegoś innego.

Czegoś, co dotyczy wolności prawdziwej, ponieważ nie może być ona tutaj kontrolowana, czy zakazywana. Takiej, która istnieje na płaszczyźnie... hmmm... duchowej, rzec muszę.

Zdarzyło mi się ostatnio coś bardzo ciekawego. Nie powiem, aby była to rzecz otwierająca oczy, lecz jednak.
Dotyczył ona tak prozaicznej czynności, jak czytanie komuś książki. Na dobranoc.

Wiadomo, jako dziecko nasłuchałem się bajek i innych takich.
Ale tym razem samemu analizowałem taką sytuację jako osoba czytająca. I to nie dziecku.
I mimo że wszystko odbywało się w jakiś sposób niematerialnie (skype), to jednak dawno nie czułem takiego kontaktu i wpływu na drugą osobę.
Heh, nie lubię swojego głosu, podkreślę od razu.
Niemniej jest coś... magicznego, gdy druga osoba słucha uważnie... a ja niemal jestem w stanie usłyszeć, jak oddech się uspokaja, staje rytmiczny, senny.

Nie, nie... wcale nie dlatego, że książka owa była nudna, bądź mój głos monotonny.
Jest po prostu coś czystego i bezinteresownego w czytaniu komuś do snu. Nie wiem jak inni to odbierają, lecz dla mnie było to bardzo interesujące przeżycie.
Zaś to poczucie ufności płynące z drugiej strony...
Gdy zorientowałem się, że zasnęła.
Cóż, nie mogłem się nie uśmiechać.

Także obojętnie czy jesteśmy wolni, czy okupowani, czy jesteśmy politycznymi aktywistami, czy też mamy to gdzieś...
To wszystko nie ma znaczenia, jeżeli jesteśmy jak puste naczynia.
Można się śmiać z pozytywistycznych ciągot, niemniej wszystko trzeba zaczynać od siebie i osób najbliższych.

Cóż mi po wolności, jeżeli nie mam komu ofiarować swojego czasu?

Shalom,

M.

poniedziałek, 8 listopada 2010

O podróżniku

No i wracam do Herberta. Tego niesamowitego Herberta, którego wraz z Baczyńskim postawiłbym na piedestale, wynoszącym się ponad każdego innego poetę.
Erudytę, myśliciela... i podróżnika.
Człowieka, który uwielbiał wprost podróże, swe korzenie i miejsce zawsze jednak postrzegając w Polsce.

Nigdy nie przestanie mnie zadziwiał jaki potrafił być skromny, mimo ogromnej wiedzy i mądrości, którą dysponował.
Lecz może to właśnie było miarą jego wielkości?
Ta mądrość, która pozwalała dostrzegać piękno nie tylko w świecie, lecz także w tych niedoskonałych ludziach, których spotykał na swej drodze?

Dla mnie miarą wielkości Herberta zawsze będzie jego skromność, którą zawarł w Panu Cogito.

Podróżujcie więc przez życie tak, jak on przez świat.

W zachwycie.

Modlitwa Pana Cogito - podróżnika

Panie
dziękuję Ci że stworzyłeś świat piękny i bardzo różny
a także za to że pozwoliłeś mi w niewyczerpanej dobroci
swej być w miejscach które nie były miejscami mojej codziennej udręki

– że nocą leżałem przy studni na placu w Tarkwinii a spiż
rozkołysany obwieszczał z wieży Twój gniew lub wybaczenie
a mały osioł na wyspie Korkyra śpiewał mi ze swoich
niepojętych miechów płuc melancholię krajobrazu
i w bardzo brzydkim mieście Manchester odkryłem ludzi
dobrych i rozumnych
natura powtarzała swoje mądre tautologie i las był lasem
morze morzem skała skałą
gwiazdy krążyły i było jak być powinno – Jovis omnia plena

– wybacz mi – że myślałem tylko o sobie gdy życie innych
okrutne i nieodwracalne obracało się wokół mnie jak wielki
astrologiczny zegar w kościele w Beauvais
że byłem zbyt tchórzliwy i głupi bo nie rozumiałem tylu rzeczy
a także wybacz że nie walczyłem o szczęście krajów ubogich
i podbitych i oglądałem tylko wschody księżyca i muzea

– dziękuję Ci że dzieła które były ku chwale Twojej udzieliły
mi części swojej tajemnicy i w wielkiej zarozumiałości
pomyślałem że Duccio van Eyck Bellini malowali także dla
mnie a także Akropol którego nigdy nie zrozumiałem do końca
odkrywał cierpliwie przede mną okaleczałe marmurowe ciało

– proszę Cię żebyś nie zapomniał wynagrodzić siwego staruszka
który przyniósł mi owoce ze swego ogrodu w zatoce na wyspie Itaka
a także nauczycielki Miss Hellen z wyspy Mull która przyjęła
mnie po grecku albo grecku albo po chrześcijańsku i kazała zapalić
światło w oknie wychodzącym na Holy Iona aby ludzkie światła pozdrawiały się
a również tych wszystkich którzy wskazywali mi drogę
i mówili kato kyrie kato
i żebyś miał w swojej opiece Mamę z Spoleto Spiridiona
z Paxos i dobrego studenta z Berlina który wybawił mnie
z opresji a potem nieoczekiwanie spotkany w Arizonie wiózł
mnie do Wielkiego Kanionu który jest jak sto tysięcy katedr
zwróconych głową w dół

– pozwól o Panie abym nie myślał o moich niemądrych
i bardzo zmęczonych prześładowanych kiedy słońce zachodzi
w morze Jońskie duże i nieopisane
żebym rozumiał innych ludzi i inne języki inne cierpienie
i żebym nie upierał się przy swoim ponieważ ograniczoność
moja jest nieograniczona
a nade wszystko żebym był pokorny to znaczy ten który
widzi ten który pije ze źródła
dziękuje Ci Panie że stworzyłeś świat bardzo piękny i różny
a jeśli jest to twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze
i bez wybaczenia

sobota, 6 listopada 2010

Ona jest ze snów...

Mam ostatnio straszne problemy ze... śnieniem.
Nietypowe, trochę gaimanowskie określenie, ale nie napiszę przecież, że ze spaniem.
Fakt, jak zwykle mam problemy z zasypianiem, lecz teraz wyjątkowo ciężko jest mi się obudzić.
Od dawna cyklicznie nachodzi mnie pewna przypadłość, która sprawia, że sny stają się niesamowicie wyraźne, ostre i... prawdopodobne.
Gdy byłem w liceum zdarzało mi się niejednokrotnie odnieść w rozmowie do czegoś, co usłyszałem, khm, we śnie. Wiem, dziwne.
Niemniej nie piszę tych słów po to, aby pochwalić się jaki to ja jestem głęboki, wrażliwy i obdarzony niesamowitą wyobraźnią (której pochodną, filtrowaną przez podświadomość, są, choć po części, sny).

Najgorsze jest to, że gdy przebudzę się na chwilę, to dookoła jest często tak szaro i pusto, że wolę uciec do swojego umysłu. Nie chodzi o to, czy jestem tam szczęśliwszy.
Moje oniryczne zwidy są często dość brutalne. Często smutne.
Mają jednak pewną zasadniczą i piękną cechę... która mnie niestety przeraża.

Są cholernie intensywne.
Gdy śnię, czuję się bardziej żywy niż teraz, gdy piszę te słowa.
Wiem, że nie jest to prawdą, lecz przebudzając się marzę tylko o jednym... o ucieczce w sen.
O tym, by czuć więcej, zamiast po prostu egzystować.

Ale zaraz, zaraz... czy ja aby nie jestem (po raz n-ty) zbyt nadęty? Coś zbyt łatwo stwierdzam, że odróżniam jawę od rzeczywistości, choć, co powie każdy (nawet domorosły!) filozof, nie mamy empirycznie możliwości odróżnić prawdziwości odbieranych przez nasze zmysły sygnałów i bodźców.
Różnica między snem i jawą istnieje TYLKO w naszych umysłach.

Cóż... aby to wyjaśnić, muszę odnieść się do tytułu dzisiejszego wpisu.
Muszę opowiedzieć o Laurze.
Z góry rozwieję wszelkie przypuszczenia, Laura to nie jest osoba, z którą pozostawiłem kawałek swojego serca w Barcelonie.
Laura to... ciężko ująć słowami, kim jest naprawdę.
Uprośćmy, że to mój anioł stróż.
Nie wiem ile ma lat. Zapewne nie ma to znaczenia. Szczególnie, że z wyglądu nie jestem w stanie tego określić. Jak większość rzeczy w mojej głowie, jest bardzo dualistyczna, symboliczna, nieokreślona.
Jest jednocześnie pełną nadziei i ciepła młodą dziewczyną, jak i smutną kobietą około trzydziestki.
Cóż, z powodu różnych rzeczy które mnie spotkały w życiu przypuszczam, że jest to podprogowy przekaz, iż mniej więcej tyle pożyję.
Popadam jednak w zbytnie dygresje.
Nie wiem dlaczego, ale jest blondynką. Niby wolę brunetki, lecz uważam, że jest piękna.
Może to przez kręcone włosy? Może przez oczy? Raz szare i smutne, później zaś ciepłe, brązowe?
Raz były zielone. To był dziwny sen.
Byłem bardzo skrępowany. Hmmm, jak można się poczuć pobudzonym przez własnego anioła stróża.
Za pierwszym razem płakała, przeze mnie, rzecz jasna. Chyba mam do tego tendencję, sprawiam, że płeć piękna przeze mnie płacze. Ech.
Cóż, nie powiem czemu płakała. To zbyt osobiste...
Powiem tylko, że widuję ją zbyt rzadko. Rozmawiam jeszcze rzadziej. Czasem się pojawi, uśmiechnie, pomacha mi. Czasem, na szczęście rzadko, grozi palcem. Bywa smutna z powodu moich wyborów, a raczej ich konsekwencji. Na szczęście staram się je podejmować w zgodzie z własnym sumieniem.
To, że jest ono dość kostropate, to inna sprawa.

Najbardziej jednak dziękuję jej za coś innego.
Za to, że nie ogranicza się do snów.
Widziałem ją kiedyś kątem oka w tłumie ludzi.
Czułem delikatne muśnięcie na szyi, które nakazywało rozejrzeć się, zatrzymać. Raz samochód minął mnie o włos, niemal wszedłem mu pod koła, zasłuchany w muzykę, zamyślony.
No i... gdy jestem sam, zamknę oczy i skupię się, czuję jej dłonie na moich ramionach.
Niemalże też czuję, jak osłaniają mnie jej skrzydła.

Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie. Być może jest to tylko w mojej głowie.
Niemniej jest to tak piękne, że i tak cieszę się, że tego doświadczam.

Chciałbym jednak móc wstawać bez problemu.
No i mieć po co wstawać...
Nie żebym uważał swoje życie za bezsensowne.
Po prostu nie potrafię naprawdę żyć tylko dla siebie.

Shalom,

M.

wtorek, 2 listopada 2010

Paradoks społeczeństwa

Ludzie zawsze chcą być wolni, wszyscy to powtarzamy.
Jednocześnie sami zamykamy się jednak w kajdany umów, obietnic i zobowiązań.
Na ogół nazywamy to społeczeństwem.
Cóż, pal licho, gdy jest to podbudowane naszymi przekonaniami i wartościami.
Co jednak, gdy te przekonania i wartości są błędne?
Bądź złe?
I jeszcze ważniejsze pytanie: co, jeżeli zmuszamy kogoś do przyjęcia naszego systemu wartości, gdy go narzucamy?
Czy pozostaje on dobry? Czysty nie będzie na pewno.

Nawet taki system emerytalny, wszak tak ludzki, tak pro publico bono...
A wszak zamienił się w karykaturę samego siebie. Emerytury nie starczają na godne życie, składki są marnotrawione, spirala się zamyka.
Decydenci, z gębami (by nie rzec - pyskami) pełnymi frazesów, wmawiają nam, że tak trzeba. Że tak WYPADA.
Że to jest moralne.

A ja pytam Was, gdzie jest moralność w przymusie?
Czym to i inne narzucane nam 'wartości' różnią się od faszyzmu, od odbierającego godność totalitarnego nakazu?
Pod płaszczykiem robienia tego co słuszne, ludzie zmuszani są tak naprawdę do jednego... niechęci do dzielenia się.
Niechęci do oddania tego, co ich.

Mało kto szanuje własność publiczną, mało kto dba o innych.
Mało kto się nawet i uśmiecha do innych, w sklepie, na ulicy, gdziekolwiek.

Gdy ktoś decyduje za nas, to wszelkie resztki szlachetności tego, czy innego czynu ulatują, wypaczają się i ulegają korupcji.

Aż nie zostaje nic, poza szarością.
Gdy chcesz mieć to, co pokazują.
Gdy nie masz na to środków.
Gdy to, czego pragniesz, jest kłamstwem i ułudą.

Pozwolę sobie umieścić tutaj link do niesamowitego filmiku, na którym Eddie Vedder wykonuje swój utwór 'Society'.
Gościnnie występuje Johnny Depp.
Proszę Państwa... jeżeli podczas takiego natężenia czystej zajebistości w jednym miejscu nie skończył się świat... to może jest dla nas nadzieja.
Wszystko mieści się w jednym pytaniu...

Czy i podczas tego zakrętu ludzkości uda nam się zachować człowieczeństwo?