piątek, 22 kwietnia 2011

Cisza ostatnich dni

Spowodowana była kilkoma czynnikami. Wspomnę dwa.
Pierwszy to bardzo mocny atak alergii, nie wiem co zaczęło pylić, ale przez ostatni tydzień nie nadawałem się niemal do niczego. Absolutna tragedia włącznie z drapiącym gardłem, kontuzją karku od napadów kichania, aż po gorączkę (sic!).
Drugi z powodów to zbliżające się święta, o których nie omieszkam napisać czegoś w przyszłości.
Niemniej dopiero dzisiaj powietrze się trochę zmienia i jestem w stanie myśleć na tyle klarownie, żeby sklecić kilka sensownych zdań.

Odbiegając zaś od egocentrycznych wynurzeń, chciałbym, żeby te zbliżające się święta mogły właśnie być ciche.
Pozbawione kłócących się o 10 kwietnia kretynów, wolne od zasiadających w sejmowych ławach bałwanów. Chciałbym także, aby dni te były wolne od propagandy, od chamstwa i od wszechobecnej tandety.
Żeby były takie ciche, skromne i ludzkie.
Rodzinne, a nie fiskalne.
Aby były odpoczynkiem, aby było w nich miejsce na reflekję i dla wierzącego i dla ateisty.
Powiedzcie sami, co nam tak naprawdę szkodzi zatrzymać się, przysiąść i pomyśleć?
Zadać pytania takie jak... dlaczego?
Bądź: co teraz?

I takie moje prywatne. Co dalej?

Spokojnych. Cichych.
Póki co snów, życzę.

M.

piątek, 15 kwietnia 2011

Gwałt czy nadużycie?

Proszę państwa, dla mnie ta sytuacja jest nie do zaakceptowania.
Nie będę już nawet pastwił się nad nieadekwatnością cytowanego fragmentu, nad bulwarkowo chamskim wyrwaniem z kontekstu i zbrukaniem genialnego wiersza.
O czym to ja?
Wiadomo, o najpodlejszym ataku na poezję, jaki miał miejsce w tym wieku... a jedenaście lat to wcale nie mało.
Cóż, jeżeli ktoś dalej nie wie, 'o co autorowi chodzi', to odsyłam do piewszego z brzegu linka podpowiedzianego przez wujka Google.

http://www.wprost.pl/ar/240175/Kaczynski-cytowal-Herberta-Zona-poety-niezadowolona/

Mamy więc sytuację, w której rozgoryczony, ziejący niechęcią do wszystkiego co śmie myśleć inaczej niż on, insynuujący jakieś zamachy, spiski i afery człowieczek... cytuje Pana Cogito.
Panowie i waćpanny, toż to woła o pomstę do nieba.
Częścią przesłania owego cyklu wierszy jest właśnie... hmmm... może nie tyle pogarda, co wyraźna niechęć i dystansowanie się od politycznych machinacji, od instrumentalnego traktowania Człowieka.
Także to widzicie, prawda? Proszę, powiedzcie, że tak.

Jegomość Kaczyński, wystając ponad własne kompleksy jedynie znajomością jednego (a może i więcej, niech mu będzie) wiersza, dopuścił się podłego zawłaszczenia Idei.
Idei pięknej, wzniosłem i czystszej od czegokolwiek, co mógł w swoim życiu zrobić.
To śp. Zbigniew Herbert mógł pluć na innych, lecz tego nie zrobił.

Moim zdaniem, cytowanie przez Kaczyńskiego słów Herberta jest po prostu podłe. I tyle.
Pal licho, jednak, z cytowaniem.
Tak naprawdę żadne prawo nie zabrania tego. Jest to dobro kultury.

Niemniej, pani Katarzyna Herbert, żona owego wielkiego poety, poczuła się urażona tym zdarzeniem.
Nie dziwię się, w ogóle.
Jak sama stwierdziła:
Ten, kto instrumentalnie używa imienia, idei oraz spuścizny twórczej Zbigniewa Herberta do realizacji własnych celów politycznych ten, moim zdaniem, dopuszcza się nadużycia, a przez to okazuje brak szacunku mojemu mężowi i jego twórczości. Przeciwko takiemu postępowaniu wyrażam mój zdecydowany sprzeciw.

I jak zareagował ów mały człowieczek (wcale nie piję tu do wzrostu)?
Otóż tłumaczył się i kręcił.
Nie stać go było nawet na słowo PRZEPRASZAM, które to sam tak bardzo lubi słyszeć.
Łasy na czas telewizyjny, pchany jakimś masochistycznym parciem na szkło, rozdrapujący rany swej pokręconej psyche wykazał karygodny brak empatii.
Krzycząc i wytykając palcami, sam zapomniał, co to oznacza współczuć.

Proszę państwa, to żaden pragmatyzm, żaden makiawelizm.

Patrzycie na tandetnego, tępego pseudodemagoga, który pozbawiony jest elementarnej ludzkiej wrażliwości.
Zamiast stawić czoła sytuacji, przeprosić za nieporozumienie i dokonać parafrazy poprzednich słów... poszedł w zaparte.

Nisko. Badziewnie. Tak jak zwykle.
Aczkolwiek zgwałcił przy tym część naszej kultury.
I jest to kolejna rzecz któej temu 'panu' nie wybaczę.

Mam nadzieję, że Wy nie pójdziecie spać w takim wzburzeniu, w jakim ja się znajduję ;).

M.

środa, 13 kwietnia 2011

Siła słów

Poniższy filmik nie wymaga żadnego komentarza. A właśnie dla takiego przekazu powstał ten blog.
Dzięki Leokacy.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Dzień bez

Zwykły dzień, zwykła niedziela. Uczyńmy go takim pozytywnym dniem bez, co Wy na to?
Bezy są fajne. Można je nawet jeść!
Nie wiem czy pamiętacie, ale pewna Pierwsza Dama drugiej świeżości (czyżby teraz była Drugą Damą?), Jolanta K. (lepiej nie szarżować z personaliami) swego czasu uczyła Ciemny Lud, jak się to to je.
Na szczęście nie dotyczy to mnie, uczyła bowiem inne damy. Ja, jako że między nogami mam inne wyposażenie, a i cholery dostaję przy kupowaniu ubrań, damą nie jestem.
Fakt, za małolata chciałem się kiedyś bawić lalką Barbie, ale, hmmm, w bardziej okdrywczo-anatomicznych aspektach. Mea culpa.
Tak czy inaczej, bezy są 'cool'.
Takie białe i można coś z nim robić ustami. Hmmm... prawdopodobnie zabrzmiało to dwuznacznie. Ojej :).

Proszę państwa, strasznie staram się unikać pewnego tematu. Otóż 10 kwietnia jest datą strasznie smutną. Tego oto dnia, roku 1917 w wyniku eksplozji w fabryce amunicji pod Chester w Pensylwanii zginęły 133 osoby. Ale my Polacy, a to było dawno. Co nas to obchodzi, prawda? To w końcu 133 niemalże anonimowe osoby.
1963 rok... Na Atlantyku zatonął atomowy okręt podwodny USS Thresher. Zginęło 129 członków załogi .
w 1972r. w wyniku trzęsienia ziemi o sile 7,1 stopnia w skali Richtera w południowym Iranie zginęło ponad 5 tys. osób.

Straszna data, więc może dajmy sobie na wstrzymanie i pozwólmy wszelkim zainteresowanym rodzinom i osobom szczerze jeszcze rozpaczającym na przeżycie go w pełnej empatii samotności. Gdybym ja stracił kogoś bliskiego, nie chciałbym reporterów i wszelkiej maści hien i krzykaczy żerujących na mojej tragedii.

Poważnie, to niesmaczne.

Dlatego więc z okazji 'Dnia bez' zaproponuję pewne muzyczne doznanie. Zapewne prezentowałem już na łamach bloga francuską wokalistkę Emilie Simon, uważam jdnak, że warto jest wracać do tej przeuroczej osoby, gdy tylko jest ku temu okazja.
Jej muzyka jest naprawdę niezwykła, wymyka się zwykłej klasyfikacji.
Przede wszystkim jest przebogata, dopracowana w najmniejszych detalach.
Niesamowita i na swój sposób eteryczna. Sugestywna i subtelna.
No i sama wokalistka, ze sceniczną maską porcelanowej laleczki, takiej w którą można zapatrzeć się i zapomnieć o całym świecie.

Aby nie pozostawać gołosłownym, jedne z lepszych (moich zdaniem) jej dokonań na żywo:

Szczególnie plastyczna i niesamowita (choć polecam przy tym zasłonić okna) gra świateł i muzyki, utwór 'Swimming'.



A także, 'Desert' śpiewane w duecie:



Szczerze, jak to słyszę, to... cóż, przerwałem pisanie na czas trwania tego utworu. Coś jak ujarzmiony Cerber ;). Urzekające.

Ma owa pannica także stronę ździebko ostrzejszą, 'z pazurkiem'.



A może odrobina świeższego, bardziej nowatorskiego brzmienia? Ależ proszę, oto coś na pobudzenie ciekawości. I rozbudzenie ;) ?



Smacznego dnia bez!

M.

środa, 6 kwietnia 2011

Warsztacik #8

Dopiero gdy pakuję ostatnie kilka rzeczy widzę, jak pusty jest ten pokój. Jak wiele nazbierałem tu śmieci, jak mało znaczą rzeczy które zostawiam za sobą.
Bez żalu.
Żal kieruję w inne miejsce. Żal i przebijający się przez poczucie winy strach, taki pierwotny, przejmujący, wywołujący fizyczny ból strach.
Czuję, że dzieje się coś naprawdę złego, ale wszystko co robię jest mechaniczne, niemalże podświadome. Zarzucam mózg doznaniami tego, co opuszczam tutaj, dostrzegam każdy odprysk tynku z sufitu, każdą nierówność wykładziny, brud w zakamarkach, każdą nudną pamiętkę codzienności, którą zostawiam za sobą.
Wszystko to, by nie myśleć o kimś, kto najprawdopodobniej mnie teraz opuszcza, nie wypowiadając ani słowa. Ani razu. Po prostu wymieniwszy spojrzenie, być może ostatnie.
Zamykam się głęboko w sobie, by odciąć się od tych myśli i płynę w smutku i w mroku.
Takim właśnie zastaje mnie jeden z przyjaciół.
Nie wiem o co mnie pyta, nie zwracam uwagi na odpowiedzi, których mu udzielam.
Widzę tylko wyraz jego twarzy, skrajne niedwierzanie, zdziwienie.
I zmęczenie.
Prawdopodobnie to tylko moje złudzenia, spowodowane szokiem i chorymi myślami, ale dostrzegam w jego twarzy także ulgę.
No pewnie, zbierało się to we mnie od dawna, widać było gołym okiem.
Dobrze, że kończy się tak, a nie jeszcze gorzej.
Prawda?

Siedzimy u niego. Najpierw wypytał mnie dokładnie, czy byłem pod wpływem alkoholu.
Chyba dosyć długo nie wierzył w moją trzeźwość, ale trudno.
Potrafię byc, w tych rzadkich przypadkach, absolutnie przekonywujący.
Szczególnie gdy jest to szczerą prawdą.
Siedzimy więc i sączymy jakiś alkohol.
Hmmm....
Chyba drink. Gin z tonikiem?
Raczej tonik z ginem, biorąc pod uwagę że zazwyczaj podaje się nazwę tego, czego jest więcej.
Powiedzmy zaś sobei szczerze, że jest tego więcej. W cholerę więcej.
I bardzo dobrze, bo nic mi nie wychodzi z rozmowy.
Plotę coś trzy po trzy o tym, że nie mam siły, że nie mogę, że boli mnie wszystko.
Nie obchodzi mnie czy się zwolnię, czy nie, nie obchodzi mnie nic.
Poza jednym. Aby Ona żyła.
Przeniosę góry i zmienię świat, byleby tylko Ona przeżyła.
Gdy tak modlę się, jąkam i staram powstrzymać od histerii, od płaczu, dzwoni mój telefon.
Nawet nie dostrzegam tego, nalewając sobie kolejnego drinka, zalewając każdy swój problem.
W sumie nie pamiętam, kiedy włączyłem komórkę spowrotem, pewnie to dokłada się do mojej obojętności.
W końcu to nie ja, lecz mój gospodarz odbiera, najpierw przyglądając się uważnie numerowi. Powoli dociera do mnie, że jest to numer nieznany.
I widzę jak podnosi komórkę do ucha, jak odbiera.
'Słucham... tak, nie, to znaczy... nie może chwilowo odebrać, w czym mogę... co mam...'
I ta cisza, gdy spogląda na mnie.
Nie musi nic mówić, bo już wiem wszystko...


I naprawdę nie wiem, czy powinienem pisać to dalej. Naprawdę zaczyna mnie to na swój sposób męczyć. Jest to fikcja, prawda. Na szczęście. Niemniej zawiera zbyt wiele wspomnień z prawdziwych przeżyć.
Na szczęście myśli zboczyły mi już na bardziej kreatywne tory. Kto wie? Może odgrzebię w końcu tę wielokrotnie przemalowaywaną książkę i wezmę się za nią. Książki w sumie, każda od zera pisana, heh.

No nic, dobranocnywieczór!

M.

piątek, 1 kwietnia 2011

Olać 1 kwietnia

Mało które kawały są śmieszne, zresztą wolę trochę uśmiechu w dzień powszedni, a nie tylko 'od święta'.

Także, moi państwo, Pirma Aprilis swoją drogą, ale jest piątek i marsz na miasto.
Albo w plener.

Ciepło, miło, wiosna, wino.

Wylezie ze mnie teraz Zgniły Chłopiec w tym oto wierszu J. A. Morsztyna:

Chłopcze, nalej mi wina
A niechaj tu przydzie dziewczyna.
Bacchus się z Wenerą nie wadzi,
Ta mię przy Marynie,
A tamten przy winie
Z jednakim zyskiem posadzi.
Rad się kocham, rad piję,
Aza na jednym z tych utyję,
A tak na przemiany zażyję:
Raz wysuszam garce,
Drugi raz Barbarce
Obłapiam udatną szyję.
Kupiec handluje głupie,
Co na jednym targu ma kupie,
Ja towar rozkładam na dwoje:
Raz przy Joanneczce,
Drugi raz przy beczce
Znajdując uciechy swoje.
Jeśli na jednym stracę,
To z drugiego sobie zapłacę.
Gdy mi wino konew rozsadzi,
To ja wskok do Jewki,
A zaś do konewki,
Gdy się Jewka ze mną powadzi.


Pozwolę sobie zdziebko przerobić pewien cytat: Póki kwitnie róży kwiat, póki młodość płynie w nas ;)

M.