sobota, 30 lipca 2011

Zaś tyle lat temu...


Było słonecznie. U nas zaś, a właściwie u mnie, zapowiadają deszcz.
Wtedy myślami byli przy zwycięstwie. Młodość, idealizm uskrzydlone głupotą i łatwowiernością.
Na swój sposób tragicznie piękne.

Jak to dobrze, że ja przejmuję się głównie tym, że pogoda niespecjalnie pozwala mi na wypad w góry.
No bo czym się przejmować? Pogodą? Podatkami? Idiotami w sejmie?

M.

piątek, 29 lipca 2011

Grzebiąc w ranach historii


Trzy dni dzielą nas (i przymknijmy oko na lata przestępne) od 67-lecia wybuchu Powstania Warszawskiego.
Dla jednych to piękny i romantyczny zryw narodowo-wyzwoleńczy.
Dla innych to ludobójstwo, tym gorsze, że popełnione przez 'władze' ówczesnej 'Polski' na Polakach. Na cywilach.
Czym było ono naprawdę? Wszystkim po trochu.
Ogromną tragedią i klęską.
Lecz jednocześnie pomnikiem odwagi. I głupoty.
Wydanie jednoznacznej opinii jest niemożliwe, gdyż taka musiałaby być absolutna.
Jak jednak pogodzić relacje naocznych świadków, którzy, z jednej strony, pochwalają wybuch powstania, z drugiej zaś go ganią? Piętnują. Oskarżają.

Chcę zwrócić na jedno uwagę. Niezależnie od stopnia przygotowania i samego przebiegu powstania, ja osobiście nie wyobrażam sobie, by takie wogóle nie wybuchło.
W źródłach oraz relacjach świadków (że odwołam się jak mantrą do Romana Bratnego) takie przekonanie jest powielane.

Wyobraźcie sobie, że zabrano Wam wszystko. Młodość, wolność i po części także miłość. Chociażby do sąsiadki, Żydówki, zamkniętej w geccie, lub napiętnowanej społecznie, muszącej ukrywać się gdzieś.
Ten wszechobecny strach. Utrata wiary w człowieczeństwo. W jednostkę. Boga?
Noc, niosąca ze sobą strach przed wilczą godziną i nalotem na kryjówkę.
Łapanki w środku dnia.
Strach przed wyciągnięciem dłoni do bliźniego, odczłowieczenie i wszechobecna nieufność?

Jak więc nie drapać na ścianach 'kotwicą buntu pazurów' ?
Jak można wybaczyć tej bandzie skurwysynów, poplecznikom 'mamidła z wąsikiem' ?
Dzisiaj trudno jest wysiedzieć widząc niesprawiedliwość dziejącą się na świecie.
To zaś działo się dookoła młodych. Czasem cynicznych, czasem pełnych ideałów.
Niemniej niezmienne pełnych energii, idących, czasem ślepo, za przywódzcami.
A że Rydz-Śmigły nie był tym, który pomógł Białemu Orłu przegonić Czerwoną Gwiazdę?
To już inna baśń, smutniejsza i mroczniejsza niż ta braci Grimm.

Pomyślcie więc, czy warto jest wyszydzać powstańców. Pomyślcie też, czy warto ich ślepo gloryfikować.

Powiem tak: Miej serce... i patrzaj im na ręce.
Tylko wtedy nie będziemy marionetkami.

Tym czasem zaś, Lao Che i '1939/Cisza przed burzą'.

środa, 27 lipca 2011

Gdy cisza dudni w uszach

Sen odpędzają myśli ciche motyle
wytrwałe i szare, jakieś takie liche
ujęte w tej swojej nieustannej gonitwie
raz bliżej, raz dalej, w nocnych skrzydeł bitwie.
Wybiegam myślami ku tym wspomnieniom
blednącym, niknącym niegdysiejszych marzeń spełnieniom
przez strach czasu, odległości, obojętności zatarte
złym losem, złą wolą, w sercu raną zadarte.
I trwa tak chwila, zła godzina, farsa
nim zbiorę swą duszę, z powrotem, do światła
gdy ćmy owe do płomienia zbiegną się w końcu
rozbłysną barwami, czy też cichą muzyką
strach odegnawszy, otulą mnie sobą.
Tak zawieszony w czasie między tym co teraz
aA tym co kiedyś, też tym co nadejdzie
raz jeszcze kocham świat, siebie...
i Ciebie; nawet gdy tę noc, jedynie,
w świetle gwiazd spędzić trzeba będzie.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Patrzę na świat i nie wierzę...

Grecja cieszy się, że być może nie zbankrutuje do cna.
W Hiszpanii lewactwo wychodzi na ulicę protestować przeciwko lewicowemu rządowi obcinającemu wydatki socjalne. Reszta kraju zaś stara się, by nie podzielić losu Grecji.
Amy Winehouse trzymała się długo. Alkohol konswerwuje? Na to by wyglądało.
Nie pamiętam kiedy była w stanie zaśpiewać coś poprawnie. Od dawna skazałem ją na muzyczną emeryturę, sama zaś skazała się na zaprzepaszczenie swojego potencjału dawno, dawno temu.
Są ludzie, którzy wpadają w nałóg, lecz płynie z tego chociaż coś pięknego.
Przykłady? Rysiek z Dżemu, czy Stanley z Alice in Chains.
Zaś panna Amy? Kapitalny głos, świetne pomysły muzyczne i perspektywiczne życie wpusczone w kloakę?
Czy jest mi jej żal?
Pozwolę sobie zacytować ją samą:

They tried to make me go to rehab but i said 'no, no, no'

Dalszych komentarzy nie trzeba.

Nie wiem czy wypada mi komentować ostatnie wydarzenia w Norwegii.
To, co się tam wydarzyło, to tragedia ludzka. Wymierna i osobista, ponieważ w Norwegii mieszka około czterech milionów osób, z czego w aglomeracji Oslo niecałe półtora miliona.
Statystycznie każdy mieszkaniec Oslo znał jedną z ofiar.
To jest tragedia o o wiele większym zasięgu, niż Polak, mieszkaniec czterdziestomilionowego kraju może sobie wyobrazić.
To jest inny świat, inna skala, inna mentalność.

Kraj uśmiechniętych, życzliwych ludzi. Otwartych na imigrantów, posiadający niesamowitą nadwyżkę budżetową, kraj piękny, miejscami łagodny, miejscami surowy.
I nagle zamach na ich światopogląd.
Na ufność i uczciwość. Znowu coś nieznanego, sczególnie w kontekście bandy darmozjadów, pijaków i bezczelnych malwersantów zasiadających w naszym Sejmie.

Tego samego dnia, 22 lipca 2011 roku, na samym tylko Śląsku miało miejsce 10 wypadków drogowych, podczas których zginęły dwie osoby.

Ani tutaj, ani tutaj, nie będę zapalał świeczek.
Ponieważ mi nie wypada. Nie czuję żadnego związku z ani tymi, ani tymi osobami. Jedyny jaki mogę mieć, to informacja podana przez media.
Na świecie umiera ktoś co chwilę.
Czasem z własnej głupoty, czasem z czyjejś winy, czasem przez ślepy los. Dyskusje o przeznaczeniu pozostawmy na inne czasy.

I... drodzy czytelnicy... nie wolno nam poddawać się zniorowej hipokryzji udawanego współczucia. Współczujcie po cicho, w sercu.
Jeżeli cos Was dotknie osobiście, to zróbcie coś osobistego.
Napiszcie list z kondolencjami. Ręcznie. Jestem pewien, że Ambasada Norwergii w Polsce będzie w stanie go przekazać.
To jednak wymaga prawdziwego zaangażowania emocjonalnego, szczerości.
Wymaga też czasu. A przecież czasu nam brakuje, szczególnie w tym dzisiejszym, zabieganym świecie.
Dlatego łatwiej jest wstawić kretyńską świeczkę do opisu na gadu-gadu, czy kiczowatą laurkę na facebook.

Ale to nie o to chodzi. Oto właśnie to, co zabija duszę.
Obojętność przykrywana pozorami grzeczności i poprawności.
Pozwólcie wszystkim na prywatną, szczerą żałobę.
Egzaltowane czyny nikomu nie pomogą, co najwyżej spowodują u kogoś połechatnie chorego ego.

Aby współczuć szczerze, trzeba prawdziwie czuć. A ja nie chcę czuć tego, co rodziny zmarłych. Jestem dla nich obcy. Wiem, że napotkała ich tragedia, lecz chcę by ta tragedia omijała mnie szerokim łukiem.
Popatrzmy więc na własne podwórko. Na kolegę, bądź sąsiadkę, któremu umarł ktoś bliski. Łatwiej jest 'wykazać się' wobec wielkich tragedii.
Jeszcze łatwiej, jednak, przegapić ciche cierpienie kogoś obok.

Requiescat in pace.

M.

niedziela, 17 lipca 2011

I po Izerskich

Wróciło mi się wcześniej, niż sądziłem. Niestety.
Kapitalna pogoda, tym razem udało się wyciągnąć znajomych, niestety, skapitulowałem i wróciłem wraz z nimi, zamiast spędzić jeszcze jeden lub dwa dni w Górach Izerskich.
Dosłownie zmasakrowałem sobie kawałek ciała między stopą, a piętą achillesa...
W sumie mój błąd, ponieważ już w Karkonoszach byłem w 'nie-za-bardzo' rozchodzonych butach. No i dzień odpoczynku i znowu. Heh.
Załatwiłem się na następne kilka dni ;).
Właśnie miałem przerwę w pisaniu na pościeranie krwii z podłogi : >.

No a jak tam było w górach? Kapitalnie. Pogoda piękna, widoki wspaniałe, chociaż mało Czeszek.

Zaś koło Chatki Górzystów (twardo starając się nie skarżyć na rany) wyglądało tak:



Czyli niebieskie niebo, słońce, zieleń, wspaniałe powietrze (nawet z wiatrem), piwo w rozsądnej cenie (i ilościach), generalnie takie... Serenity.

http://xaeropl.wrzuta.pl/audio/75t72zN6EsF/ballad_of_serenity

Kapitalnych wakacji.

M.

piątek, 15 lipca 2011

Karkonosze i Izerskie

Właściwie to dopiero co wróciłem z Karkonoszy. Z lekko obtartą piętą ;). I surrealistycznymi wspomnieniami. Jakimi? Ot, chociażby niemalże ominąłem Dom Śląski, niewiele by brakowało, a nie ujrzałbym go pośród mgły. Tak 'ciekawa' była widoczność w niedzielę :). Ale to nie wszystko!
Widok wymijającej mnie (niemalże) pielgrzymki zakonnic, idących wciszy i skupieniu, pośród mlecznobiałych oparów, hen wysoko na górskim szlaku. Aż żałuje, że nie mam zdjęć, arcyciekawe wrażenie.
Było też, a jakże, śniadanie mistrzów, czyli chleb, konserwa i butelka wina, u stóp Śnieżki, rzecz jasna! Przy naprawdę przepięknej już pogodzie.

Sami zresztą oceńcie


Wpływ owych okoliczności przyrody na stan mojej duszy równie łatwo było ocenić.


Cóż mi wiec pozostało, jak nie wyjazd w Góry Izerskie? I to juz jutro :>.

Życzę Wam dalszych, kapitalnych wakacji.

M.

piątek, 8 lipca 2011

Cisza pod niebieskim niebem

Każdy ma chyba takie miejsce, gdzie nie płynie czas i nie starzeje się nic.
Dla mnie jest to Złotoryja, miejsce w którym spędziłem 'za małolata' bodajże połowę swoich wakacji. Ot, małe miasteczko, takie 'podgórskie', całkiem ładnie położone.
Niby nic. Stare kino, basen, baszta, 'znaki drogowe' (plac rowerowy ze znakami drogowymi, niegdyś używany do egzaminów na kartę rowerową), zaniedbany stadion Górnika Złotoryja, zalew 'po przejściach', Kaczawa z pierwszą klasą czystości, oficjalnie górska rzeka :). Pełno, ale to naprawdę pełno zieleni.
W pobliżu Wilcza Góra, malowniczo ścięty pomnik przyrody, przechodzący w połowe w kamieniołom.
Pola falujące zbożem. Gdzieś nawet znajdowała się muszla koncertowa. Wszędzie blisko i wszędzie daleko. Na dość dziwnie odnowionym (i przez to pustawym) rynku, czy też placu miejskim, przed starym ratuszem, stoi 'Grzybek'. Taki charakterystyczny. Można tak kupić piwo. Jest kilka restauracyjek, ze to żadnej knajpki z prawdziwego zdarzenia. Za to można iść i tanio kupić setkę ze śledzikiem.
Chociaż, fakt, to już nie są wspomnienia 'zza małolata'.
Z tamtego czasu pamiętam księgarnię. Pierwsza książka Terrego Pratchetta, kupiona przed wyjazdem nad morze. Przeczytana od deski do deski podczas jazdy pociągiem. Chyba z cztery razy.
Powietrze jest tutaj zupełnie inne. Czystsze, świeższe. Kiedy przyjeżdżam tutaj, odwiedzając babcię, śpię jak kamień. Bywało że 12 godzin. Bywało że i 16.
Raz, zmęczony po jakimś rajdzie pieszym, kilkudniowym, rzecz jasna, przespałem około dobry. Obudziwszy się drugiego dnia pod wieczór. Kompletnie rozjechał mi się wtedy zegar biologiczny.
W zasadzie nie ma tu zbyt wiele do roboty. Ale to nie jest miasteczko 'tego typu'.
To taka moja mała ucieczka. Pokazywałem to miejsce kilku osobom. Bodajże tylko jedna zrozumiała, o co w tym chodzi. Fakt, wymaga to specyficznej wrażliwości.
Dystansu do codzienności, do zgiełku, do 'wymagań nowoczesnego świata'.
Po prostu... chillout.
Nie da się tego inaczej określić. Po prostu przeyjeżdżam tutaj i odpoczywam. Regeneruję się pośród ciszy, zieleni i różnych wspomnień.
Pierwsza nalewka :). Pierwsza poderwana starsza dziewczyna (w czasach licealnych wcale nie taka łatwa sprawa :D). Zasuwanie z łopatą na działce. Łażenie po okolicznych pagórko-górkach. Hmmm.... w sumie to oficjalnie są tutaj Góry Kaczawskie.

A mimo to... dalej mnie gdzieś gna. Zbyt statycznie, zbyt mało czystego ruchu, symbolicznego zostawianie wszystkiego za sobą. Także niedługo wyruszam dalej, nie mogąc usiedzieć na miejscu.

Mały walkabout...

M.