środa, 30 maja 2012

Femeney i himeny

Nie posiadam się z radości. Na Euro 2012 Ukraina eksportuje do nas cycki.
W dodatku cycki młode, jędrne i przyczepione do całkiem apetycznych ciał. No i nagie!
Powiedzcie sami, czego chcieć więcej?
Rzecz jasna, sprawa nie jest taka prosta. Istnieje także mroczna strona.
Cycki owe przyjeżdżają pod postacią aktywistek organizacji FEMEN (po bliższe info odsyłam do wujka Google). Cóż to za problem, zapytacie?
Otóż FEMEN, jak i inne feministyczne organizacje, to zbiór osobniczek mądrych, ale i kretynek. Nie ma się co dziwić, nazywa się to krzywą Gaussa, czy coś w tym guście. Można sprawdzić w encyklopedii i ew. opierniczyć mnie za dyletanctwo, lecz skraca się to do jednego: w danej grupie osób (twórcze zaadoptowanie tego wykresu) będzie tyle samo jednostek wybitnych, co arcygłupich. Ew. zbliżona ilość.
Z feministkami zaś, a szczególnie tymi lewackimi, problem taki, że średnia, od której zaczynamy, nie jest zbyt... hmmmm.... absorbująca intelektualnie.
No bo czego się spodziewać po lewakach, wegetarianach, studentach, artystach wszelkiej maści i innych darmozjadach? A co gorsza - płci żeńskiej :D.

Plus FEMENU jest taki, że nie optują za wegetarianizmem. Ba, nie są nawet feministyczne per se. Co zresztą widać wyraźnie, w końcu potrafią zadbać o swój wygląd. Generalnie ich akcje są (raczej) pozytywne, chociaż ich akcje pokroju tej przeciwko papieskiej patrialchalnej propagandzie i mizoginistycznej polityce Kościoła katolickiego wywołują u mnie uśmiech politowania. A jestem przecież antyklerykalny, co najmniej.

Z organizacjami tak to już jest. Skundlają się bardzo szybko. Weźmy np. taką Solidarność. Jak patrzę na gęby dzisiejszych jej przedstawicieli, to zbiera mi się na wymioty.

Odczuwam zresztą ostatnio straszny przesyt tym całym łączeniem się w grona wzajemnej adoracji. Zamiast współdziałać, tracą czas na szarpanie się. Nawet te w miarę inteligentne, stawiają na pokazywanie cycków, zamiast na pracę u podstaw. Co, że niby przebrzmiała idea? Przynajmniej jednak zmusza do działania. Siedzieć na czterech literach i grymasić potrafi każdy. Nawet ja.

Himeny mamy też w rządzie. Kopia zapasowa zeszłego (kocham swój czarny humor) prezydenta ogłosiła ostatnio zawieszenie broni na czas Euro. Nie wiem co na to sama Bronia, bo Bronek chyba od rana się ślini ze szczęścia. Ja w sumie też. Przyznam.
Jest w końcu szansa, że nie zobaczę tej szkaradnej mordy w telewizorni, jeżeli najdzie mnie ochota obejrzeć jakiś mecz. Np. ten otwarcia, albo o wszystko. A chociaż ten o honor. Więcej opcji nie przewiduję, chyba że Szczęsny zamuruje bramkę, a Borussia rozklepie rywala dwoma podaniami i strzałem.

Zaczyna się sezon ogórkowy. Pomysłów na paszkwile mam pełno, więc pewnie postańczykuję sobie niedługo. Wolno mi w końcu. Blog ten jest prywatny i wyraża moje prywatne zdanie. Raptem często popierane przez czytelników, szczególnie gdy 'jadę' po politykach.

Jeżeli się uda, to dodam też coś dla duszy, acz nie oczyszczająco-ośmieszającego, lecz takiego artystyczno-twórczo-kreatywnego. Wiem, wiem. Obiecuję od dawna. Lecz robię to szczerze, naprawdę! :D.

Miłej nocki,

M.

środa, 23 maja 2012

Para-edukacja.

Dzisiaj, jednak, pozwolę sobie ponarzekać. A co! Mam jak, na co i o czym narzekać, więc nie mam zamiaru się krępować.
Ponarzekam zaś, jak można wywnioskować z tytułu, na nasz system edukacji.

Jeszcze do niedawna nie był on zły. Programy nauczania miały ręce i nogi, nauczyciele byli kontrolowani skutecznie, acz bez przesady, biurokracja jeszcze nie wyciągała brudnych, zaropiałych łapsk po ich (nasz) czas i jakość nauczania.
No, fakt, dzieciaki były też, jakby, mniej ułomne, ale to insza inszość.

Lećmy po kolei. Nasze ministerstwo (para)edukacji stacza się po równi pochyłej. Z kadencji na kadencję, z roku na rok piętrzą się przepisy wymyślane przez kolejnych idiotów. Naprawdę nie widzę w żadnym z nich celu. Sama nauka, jej zakres, jej cel, jest upraszczana (spłycana), obcinana i kompletnie pozbawiona znaczenia. Króluje wkuwanie na pamięć, wiedza encyklopedyczna i kompletny, absolutny brak nacisku na myślenie.

Temu brakowi myślenia wcale się nie dziwię. Biorąc pod uwagę, jacy kretyni wydają obowiązujące, m.in. mnie, decyzje, cieszę się, że nauka czytania i pisania nie została przeniesiona do liceum. Łączenie faktów i kojarzenie faktów, ciąg przyczynowo-skutkowy, logika. Drodzy czytelnicy, tego już nigdy nie uświadczycie w polskim szkolnictwie. Obawiam się, że możemy się z tymi ideami pożegnać na amen.

Kolejna kula u nogi to biurokracja. Ilość papierzysk i kompletnie zbędnych formularzy, raportów, czy sprawozdań, które musimy (my, nauczyciele) wypełniać, zakrawa powoli o klimaty rodem z Kafki. Uwierzcie mi, to bardzo szybko przestało być śmieszne. Szczególnym kretyństwem jest przygotowywany CO DO MINUTY konspekt lekcji, którego to, oczywiście, nikt chyba jeszcze nigdy nie przygotował zgodnie z wytycznymi. Dlaczego nie? Niech się sprawdzanie obecności przedłuży o minutę - i już jest do wyrzucenia :). Dlatego u mnie składał się z trzech rzeczy.
Pierwsze 10 minut - wprowadzenie, rozgrzewka, powtórka.
25 minut - lekcja właściwa: (tutaj wpisać temat).
Ostatnie 10 minut: podsumowanie, zadanie domowe, etc.

Ech, ile ja się natoczyłem bojów na ten temat. Odbiło mi się to nawet na premii motywacyjnej, lecz wolałem nie szargać swoich nerwów dla nędznych paru złotych. Powiedzmy sobie szczerze, im więcej pierdół nie związanych z nauczaniem muszę wykonać, czy doglądać, tym mniej serca mam do pracy. Smutne, ale prawdziwe.

No i dzieciaki. Ech. Od małego nauczone lizusostwa, lesserstwa (tutaj z uporem maniaka będę pisał ten wyraz przed dwa "s", jak mój wewnętrzny językoznawca mi podpowiada) i generalnego braku refleksji.
Pal licho z nauką języków, tutaj to jeszcze jakoś się trzyma kupy. Wyobraźcie sobie jednak, że też nie tak do końca.
Pierwsza klasa podstawówki, dzieciaki przychodzą na język angielski, mam je nauczyć angielskiego alfabetu. A te nie znają nawet polskiego. Nie potrafią trzymać ołówka. Generalnie nie potrafią nic, absolutnie nic.
"Plan niewykonany, proszę się bardziej postarać."
No comment.

A później? Później jeszcze gorzej. Pamiętacie "Dzień świra"? Właśnie stamtąd wziął się pewien kapitalny cytat (który pozwolę sobie sparafrazować, gdyż nie pamiętam dokładnie). Leci on mniej więcej w stylu, że co to za ironia, by (...)o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?
No i właśnie tutaj mamy niedojrzałe, głupie bachory, którym wydaje się, że ich pierwsze troski, pierwsze zawody i generalnie cokolwiek, co mają w głowie, posiada jakąkolwiek wartość :). Furda! Sam taki byłem, tym bardziej się teraz śmieję.
Nawet osoba inteligentna i wrażliwa, jest tylko dojrzewającym, cierpiącym na nadmiar szalejących hormonów szczylem. Obojętnie jakie się ma zainteresowania, jak bardzo rozwijamy się (wbrew tępej polonistce, czy olewającej teorię fizyczce), to jest za mało.
Ja dotąd, co roku, oglądam się za siebie i widzę, jak głupi byłem dotąd. Wynika z tego, oczywiście, swoista pokora. Wiem, że nie jestem doskonały i widzę, jak wiele mi brakuje. Jednocześnie jednak, widzę, jak wielu jest o wiele głupszych ode mnie, jak wielu nawet i starszych ode mnie, nie potrafi samodzielnie myśleć.

Niestety, szkolnictwo w Polsce zdycha i kwiczy. Całe, od początków, po studia, jest fabryką pozbawionych perspektyw tępaków i darmozjadów. Jeżeli ktoś odnosi sukces, to wbrew otoczeniu, a nie dzięki wykształceniu.

Co tu możemy zmienić sami? Cóż, wyjść na ulice, albo po prostu wychowywać własne dzieci. Na to jednak nie stać RODZICÓW. Gdyż, niestety, rodzice to jeszcze bardziej ślepi kretyni, niż nasi ministrowie. Nie zawsze, lecz zazwyczaj - liczę więc na Was :).

Namaarie,

M.

czwartek, 17 maja 2012

Speechless

Drodzy czytelnicy (topniejący, jako że blog stał się bardzo nieregularny, ale cóż - i tak jest niszowy!) i czytelniczki. Tak przez te ostatnie dni żyję sobie, piszę powolutku tę moją para-książkę i staram się trzymać z dala od mediów.
To, na co się tam napotykam, woła o pomstę do nieba.

Od czego by tu zacząć?

Rzućmy na tapetę temat emerytury, a w zasadzie związanego z nim faktu - trzeba pracować dłużej. Ten fakt jest nie do zbicia. Teoretycznie ma to się wiązać z podniesieniem ich wysokości o kwotę od 600 do 1500 zł, w zależności od płci. Oczywiście, ta wyższa kwota jest dla kobiet.
Tyle w kwestii równości płci. Feministki prosimy o odłożenie łopatek i udanie się do domu. Piaskownica już zabrudzona :).
Podniesienie wysokości emerytur to, oczywiście, rzecz śmieszna. Tak, czy siak, waloryzację trzeba będzie przeprowadzić - i jeżeli moja ewentualna za lat 40 będzie wynosiła zaledwie o 600 złotych więcej, to nie stać mnie będzie na ziemniaki. Czemu? Gdyż ich kilogram będzie kosztował po europejsku, minimum 4 złote.
Dodatkowo po prostu nie wierzę politykom. Dla tej bandy kurw i złodziei nie ma świętości i nie ma umów, których by nie można było złamać - a wiec nie wierzę w żadne podniesienie świadczeń.
Niestety, ten zbiór parweniuszy i moralnych degeneratów nie jest w stanie zrobić niczego innego, jak wyciągać łapska po forsę. Byli, są i będą nieudacznikami. Nic się tutaj nie zmieni.

Z góry nadmienię, że jestem jedną z tych osób, które emeryturę jako taką uważają za pomysł tak poroniony, jak całą resztę lewackich pomyj. Są ludzie, którzy zostali zmuszeni do takiego 'oszczędzania' (a więc finansowania niekompetencji i gnuśności 'wybrańców narodu'). Trudno, skurwysyństwem byłoby zostawienie ich teraz na lodzie, więc jakoś trzeba im teraz umożliwić godną 'jesień życia'. Nie wiem jak. Najlepiej sprzedać organy po debilach z Wiejskiej i opłacić chociaż miesiąc życia.
Cała zaś reszta, a więc ja, a szczególnie młodsze pokolenia, powinny radzić sobie same. Inaczej znajdziemy się w sytuacji Grecji, czy, nie daj Światłości, będziemy otoczeni włoskimi maminsynkami. Nie wiecie, o co chodzi? Trzydziestolatek na garnuszku rodziców, nie mający za sobą przepracowanej ani jednej godziny. Forza Italia, cholera.

Skoro kapitalizmu nie mamy, to rządowi łatwo byłoby zmusić pracodawców do płacenia minimalnej stawki, w której część podatków (ZUS, etc) byłaby nie marnotrawiona przez intelektualny plebs (rząd i urzędników), lecz szła by prosto do 'naszej' kieszeni.
No i jak chcesz przepić wszystko, to na starość zdechniesz z głodu. Jak nie, to odkładaj i oszczędzaj jak chcesz. Sam buduj swój los, a nie żeruj na innych.

Kolejną sprawą jest przezajebisty pomysł na zmianę prasowego sprostowania, na 'odpowiedź prasową', czy jak to tam się miało nazywać.
Nie mam nawet siły wypisywać, dlaczego na takie rozwiązanie mógł wpaść, co najwyżej, upośledzony intelektualnie i chory psychicznie koczkodan.
Zainteresowanych odsyłam do wujka Google, stamtąd można łatwo dowiedzieć się, jak bezproblemowo jedna osoba może za pomocą tego poronionego pomysły zniszczyć gazetę lub czasopismo.
Nie powiem, jeżeli się uda, to co miesiąc w każdym numerze, jaki tylko przyjdzie mi do głowy, będę zamieszczał (darmowe i legalne!) paszkwile na dowolny temat, w których będę 'jechał' po politykach oraz innych duchowych kurwach i złodziejach.

Dlaczego złodziejach? Ponieważ nasze melepety z rządu nie są w stanie zaklepać czegoś, co mogłoby, od biedy, zapewnić jakiś poziom temu kraju - mianowicie odpowiedzialność karną za podejmowane decyzje. Nie. Tego nigdy nie będzie, co widać po marudzeniu na temat uroczej hochsztaplerki, byłej premier Ukrainy, Julii Tymoszenko.
Jeżeli ktoś sądzi, że ona jest kryształowo czysta, to jest debilem.
Jeżeli ktoś uważa, że rządzący Ukrainą debile potraktowali ją w inteligentny sposób, to polecam poddanie się dobrowolnej eutanazji.
Przekręty były. Tak samo, jak przekręty były z chyba każdą umową zawieraną w naszym kraju. Gaz, prąd... Że nie wspomnę o autostradach. Co za nieudacznikiem trzeba być, żeby nie być w stanie wybudować autostrady?
A dworce? EURO 2012 już tuż tuż, a we Wrocławiu robotnicy tłuką się po mordach na budowie (poważnie - byłem świadkiem takiego zajścia). Dzicz taka, że na Syberii większa kultura. W dodatku 'dworzec' świeci dziurami w murach i wszechobecną niekompetencją.

Dlaczego zaś rządzących nazywam kurwami? Ponieważ tylko kurwa jest w stanie dać dupy, a później żądać za to pieniędzy.

Tako rzekłem.

Howgh!

M.

P.S. niewygodny coś ten nowy Blogger.

niedziela, 6 maja 2012

Milczę, lecz nie w duszy

Przez jakiś czas nosiłem się z zamiarem zamknięcia para-kultury. Niestety, projekt ten nie rozwinął się dalej, niż jego forma pisana. Przez poprzednie 200 postów, służył mi za swego rodzaju terapię - pobudzenie kreatywności i wydostanie się z marazmu. Cóż, te założenia spełnił(em) w 100%. Nie zdecyduję się jednak na zamknięcie para-kultury. Na swój sposób blog ten stał się częścią mnie. Jest to wykładania mojego postrzegania świata, odbicie kawałka mojej duszy. Poza tym, ostatnio leżał odłogiem, gdyż sfera pisania przełożyła się na inne medium. Otóż mam taki swój notatnik, a raczej kilka ich, zapisanych mniej, lub bardziej chaotycznymi konceptami. Dotyczą one pomysłów zarówno na postaci, jak i fabułę oraz wątki. Klimat... hmmmm... nie zapeszam, nie chcę, by wyszedł sztuczny. Główną zajawką jest pamięć człowieka, jako taka. A w zasadzie to, co można z nią zrobić? Co z tego wyjdzie? Sam jeszcze nie wiem, nie zdecydowałem się na styl. Nie wiem, jaki będzie narrator. Na pewno nie będzie grzeczny i ułożony. Nie pasowałoby to do mojego 'pióra'. Czy jednak będzie jednym z bohaterów? A może osobą trzecią? Wszystkowiedzący, czy też obserwator? Decyzje, decyzje. Miejmy nadzieję, że tym razem utrzymam się w kupie na tyle, by ten pomysł nie prysnął jak bańka mydlana. Mam do tego predyspozycje. Niestety zarówno do dobrych pomysłów, jak i do słów wypowiedzianych w złej chwili, czy w zły sposób... jak i generalnego rozsypania się czegoś, za co się biorę. Może tym razem się, ta po prostu, po ludzku, uda? Jak włożę w to duszę i nie będę się zastanawiał, co będzie, jeżeli się coś po drodze będzie sypało? Także zęby zacisnąć i robić swoje. Cóż innego może człowiek robić, hmmm? Namaarie, M.