Szczęśliwie udało mi się naprawić klawiaturę laptopa! Jest teraz taka piękna, niemal dziewicza, że aż szkoda uderzać w klawisze. Furda! To tylko klawiatura ;). Już od wczoraj w pełni używana.
Mały problem polega na tym, że mój pomysł robienia zdjęć w Górach Izerskich był w 100% chybiony. Bynajmniej nie dlatego, że widoki złe. Zacznijmy jednak od początku.
Przede wszystkim, zarówno w Karkonoszach, jak i w Izerach, kwiecień obrodził pięknym śniegiem. Coś mi się w tym ciemnym łebku ubzdurało, że skoro za oknem mi coś kwitnie, to w górach będzie pięknie.
No wiecie... świstaki wychodzą, pierwiosnki kwitną, pączki drzew przyprawiają mnie o alergię, strumienie szemrzą wesoło, w schroniskach zaś czeka dobre, czeskie piwo. No i wylecielim na szlak, dumni i bladzi, zaczynając od Szklarskiej Poręby (i po granaciku piwa izerskiego, kapitalnego wyrobu lokalnego - polecam także walońskie, jeżeli ktoś lubi ciemne). Do Wodospadu Kamieńczyka byliśmy twardzi, nieustępliwi i dzielni jak połączenie Brada Pitta z Romanem Bratnym.
Później zaczęły się lekkie schody w postaci śniegu... i wyszły braki kondycyjne w ekipie :). Nie będę wytykał palcami, lecz, słodząc sam sobie rzeknę, że u mnie całkiem nieźle to wyglądało.
Siłą rzeczy nasza wyprawa nie wyszła dalej niż Hala Szrenicka. Tak, proszę się wyśmiać do woli. Poszedł wielki wędrowiec, łazęga i wagabudna, przeszedł jakieś 8 kilometrów i padł ;). E-e, aż tak źle nie było. W piątek zajechaliśmy do Szklarskiej dopiero pod wieczór (około 17), więc i tak planem był nocleg na Szrenicy. Prawdopodobnie cisnąłbym na dalszą wędrówkę, na drugi dzień, rzecz jasna, jako że do Jakuszyc raptem 2 godziny drogi, a dalej teren miły i przyjemny. Nie przeszkadzały mi nawet widoki takie, jak poniżej: (na drugim zdjęciu, gościnnie w charakterze lodowego zombie, Radek S. :) )
Generalnie wyszła nam taka para-wyprawa. Za to bardzo pro-impreza, jako że natknęliśmy się na wyjazd integracyjny studentów bio-technologii z Wrocławia. Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam wszystkich zainteresowanych :).
No i jak tu było się nie zintegrować i nie zostać do niedzieli? Grzech byłby to, powiadam Wam. Grzech i hańba!
A więc z czystym sumieniem zostaliśmy, trochę 'na krzywy ryj', jako że dostaliśmy (przez pomyłkę oraz dzięki naszej wrodzonej charyzmie) zarezerwowany dla kogoś innego pokój. Cóż, cel uświęca środki. Heh.
Na następny dzień było wesoło. Na samej Szrenicy wiało tak mocno, że ledwo byłem w stanie ustać i zrobić zdjęcie! Poważnie, słowo harcerza (i nie ważne, że nigdy takowym nie byłem - licencia poética). W dodatku szły na nas niezłe chmury. Takie... ciekawe, to chyba odpowiednie słowo. Jak ktoś nie wierzy, to proszę, jaki piękny widok na Łabski Szczyt, Śnieżkę i tak dalej:
Z góry mówię, iż proszę się odpimpać z komentarzami, że tam nic nie widać. Właśnie taka widoczność mnie tam przywitała :). W drugą stronę (zachód), było ździebko lepiej, ale czterech liter nie urywało.
Nazajutrz zaś: śnieżyca. Powrót w gradzie i widoczności na cztery metry. Nie było tak ciekawie, jak owego czasu koło Domu Śląskiego, lecz i tak kawalkada Muminków, jaka stamtąd wychynęła, przyprawiła mnie niemal o łzy. Ze śmiechu, rzecz jasna. Doszły nowe zmarszczki mimiczne, nie tylko z tego powodu, zresztą ;).
Generalnie wyjazd, paradoksalnie, udany. Kompletnie inny niż się spodziewałem, ale za to z arcyciekawym bonusem. Wypatrywanym, zresztą, na poniższym zdjęciu:
Ech, góry nasze góry... no i dogadaliśmy się z przeuroczymi studentkami, że nas wysadzą w Jeleniej Górze, skąd łatwiej było o PKS. Jak tu się nie cieszyć życiem? Szczególnie, że wyluzowany kierowca nie miałby nic przeciwko wiezieniu nas nawet i do Wrocławia, a w Jeleniej wysadził nas na samym dworcu :).
Cóż w tym wpisie parakulturalnego? - spytać można. Ano niewiele. W zasadzie tłumaczę się pokrętnie, dlaczego niczym nie uczczę dwusetki. Niemniej, kto wie, co przyniesie przyszłość?
Namaarie!
M.
wtorek, 17 kwietnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz