Wigilia tuż tuż. Tradycyjnie, dla Polaków, najważniejsza część obecnych świąt. Tylko dla Polaków? Ano, nie do końca tylko, niektóre zasadniczo katolickie kraje także ją zauważają, jednak to nie to samo.
Polska tradycja zdominowała wigilią, karpiem, wódką i prezentami wszystko.
Mamy więc rodzinę, mamy zbyt małe mieszkania, w których przebywa nagle więcej ludzi, niż w przeciętnym M2 z okresu PRL, mamy stres, kłótnie i inne "tradycyjne" sprawy.
Akurat u mnie w tym roku, jak też w miarę zazwyczaj, względny spokój. Mała rodzina = mały kłopot. Także i ja, tradycyjnie, obijam się, jak mogę. Niby kilka osób na Wigilię przyjechało "do mnie", ale to same kobiety (taka rodzina), więc "tradycyjnie" nie robię nic. Pasuje mi? A pewnie. Aż taki przeciwko tradycji nie jestem :).
Głupotą jest zaś nasza, barejowska niemalże, "nowa świecka tradycja". A i stara też mnie, cóż, dziwi pokątnie.
Święta to święta. Mówcie co chcecie. Ja nawet swoją babcię gonię, że niby taka katoliczka, a jakoś tego okresu nie przeżywa.
Rodzina, jedzenie, prezenty, koniec.
Sekularyzacja totalna. Nie żebym chciał komuś narzucać mistyczne przeżycie świąt. Kto mnie zna, to wie, że mam jakieś para-chrześcijańsko-gnostyczno-niedookreślone duchowo odjazdy. Kto nie zna, właśnie się dowiedział(/a).
Ciekawą rzecz dzisiaj usłyszałem w radiu, przypadkiem. Rzadko radia słucham. Tutaj zaś, pewien ksiądz (chyba?) wypowiedział następujące słowa:
"Obecnie święta to jak tradycja spotykania się przy obiedzie z okazji urodzin prababki. Są buraczki, jest kompocik, tylko tej prababci przy stole jakby mniej."
Paradoksalnie, mówię tutaj OK. Samemu nie po drodze mi z katolicyzmem. Nie po drodze mi z masami, z rytuałem, z pustą, nic nie znaczącą dla cuchnących przetrawianych alkoholem wyć (czytaj: pieśni) na pasterce.
Cóż jednak przeszkadza mi przystanąć i zadumać się na chwilę?
Pomyśleć, dlaczego miałbym popadać w szał świątecznych zakupów, konsumpcjonizmu, życia na pokaz i na zastaw? Spojrzeć w lustro i przyznać się, że bałbym się otworzyć drzwi "zbłąkanemu rodakowi" i ugościć go przy wigilijnym stole.
Takie czasy, człowieka coraz mniej nie tylko naokoło. Także i we mnie.
Czy wstydzę się tego? Tak i nie, zarazem.
Wstydzę się, że nigdy nie dorównam swoim ideałom, że nigdy nie będę tak otwarty i dobry (cokolwiek by to miało znaczyć), jak bym sobie tego życzył.
Jednocześnie jednak odczuwam pewną ulgę. Zawitała we mnie, choć na chwilę, refleksja.
Myślę, zastanawiam się, staram się zmienić w sobie to, co czuję, że nie do końca do mnie "pasuje". Taki mały oddech Spiritus Mundi.
Podobno wieje on przez świat i dotyka każdego.
I tego właśnie, tak naprawdę życzę dzisiaj wszystkim. Nie dajcie się ogłupić, nikomu i dla żadnej sprawy. Po prostu odnajdźcie w sobie nową głębie. Teraz, na zawsze i codziennie na nowo!
M.
poniedziałek, 24 grudnia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz