wtorek, 24 stycznia 2012

Jedni się włamują, drudzy śniegiem przysypują.

Sprawą ACTA, SOPA i innych poronionych pomysłów zajmę się w przyszłości, kiedy będę mógł napisać coś bardziej merytorycznego od: 'Nie podoba mi się cenzura w dowolnej postaci'.
Wszelkim wirtualnyn bojownikom o wolność podpowiem tylko, póki co, jedno. Olejcie strony rządowe. Weźcie się za prywatne banka i skrzynki pocztowe ludzi stojących u decyzji. Tak się zdarza, że czasem warto jest mieć dostęp do stron rządowych i to ze strony zwykłego, szarego obywatela. Polityków i lobbystów to, tak naprawdę, nie rusza.

Za to coś milszego! W końcu wyspałem się po weekendzie w górach. Weekendzie strasznym, wyczerpującym i wspaniałym. W dodatku wspaniałym w stopniu niebywałym i totalnym.
Chociaż ekipa miała być większa, a ostał się tylko jeden nieogolony szaleniec (znaczy nie ja, tylko ten drugi; znaczy ja też niedogolony byłem i szalony również, acz inaczej). Czy to w czymś przeszkadzało? Ni trochę.
Przeszkadzała za to pogoda, zsyłając śnieżycę i inne ciekawostki.
Generalnie, to szlak z Karpacza do Samotni, pięknego schroniska w Karkonoszach, wyglądał tak:


Swoją drogą, ideą powyższego obrazka jest pewien kalambur. Aby nie robić tego, co tam przedstawiono, a w domyśle przybiera odcień żółty. Bardzo, bardzo cenna porada.

Samą Samotnię też ździebko zasypało. Tylko iż, o ile od strony Polanki i w stronę rozwidlenia Samotnia - Strzecha Akademicka śniegu było po kostki, to im dalej w las, tym bardziej było go po kolana. Na odcinku Samotnia - Strzecha, zaś, niemalże nie dało się iść. Taka pięciominutówka, którą pokonaliśmy, niemiłosiernie ośnieżeni, w 20 minut. Aż wstyd się przyznać.
Czego jednak się spodziewać, skoro wyglądało to aż tak:


Cóż więc począć? Trzeba było sięgnąć pod serce ku serc pokrzepieniu i odwagę, siłę i szlachetność odnaleźć w smaku porzeczki czarnej. Milutka była, zaprawdę. Szczególnie stojąc po kolana w śniegu.


No i, mówiąc szerze, po piwkowaniu w Strzesze i powrocie na kolację do Samotni nie mieliśmy zbytnio siły na nic więcej tego dnia. Dlaczego? Och, nie przez brak sił (nadwotlonych, lecz jednak istniejących). Po prostu warunki były fatalne. Uwierzcie mi, nie dało się nawet zrobić zdjęcia tego, co powyżej. Po prostu śnieżyca.

Dopiero następnego dnia, żegnani pełnym pogardy wzrokiem Behemota, udaliśmy się do Domu Śląskiego z pomysłem: cóż, zobaczymy co to będzie. Po śniadanku, rzecz jasna, ciepło ubraniu. Powinno być.... hmmm... dwie godzinki, prawda? Cóż, byliśmy tam chyba o 15...
Ach, zapomniałbym: oto pełne pogardy spojrzenie Behemota.


Udało nam się ze dwa razy zakopać w śniegu. Tak po pas. Wyśmiał nas wracający z góry ratownik. A my do przodu. Plecak mi zarzucał, wiatr... ba, wiatr. Wichura istna. Takie wietrzysko sprawiało, że czasem przez chwilę nie mogłem się ruszyć z miejsca. No i śnieg. I zimno.
Po prostu było kapitalnie :). Jak na filmie o badaczach, próbujących dotrzeć z powrotem do bezpieczeństwa stacji polarnej.
Aby przybliżyć Wam 'skalę zniszczenia' poczynioną przez lód, snig i wiatr, pokażę zdjęcie (podczas robienia którego niemal odmarzła mi dłoń), na któym widać kilkudziesięciocentymetrową pokrywę lodową na rozstajowych znakach.


Co więc pchało nas do przodu? Cóż, obietnica kwaśnicy, ciepłej, pożywnej zupki. I odpowiedź na pytanie zadane przez w/w ratownika.
'Po co wy tam się pchacie'. I zaraz podana, przez niego samego, retoryczna odpowiedź: 'Pewnie dla własnej satysfakcji'.

Powiem Wam, że nie pomylił się. Dodam tylko jedną myśl, która kołatała mi się kolejnego dnia, gdy schodizliśmy spod Śnieżki, w jeszcze gorszą pogodę, brnąc po kolana w nowym śniegu, smagani po twarzach gradem (sic!), z zamarzającymi spodniami.

Czuliśmy, że żyjemy.

M.

2 komentarze:

  1. A ja myślę, że trochę ich rusza - przerost dumy został ukąszony :)
    Ale fajna zima! Z pozycji przedkomputerowej, z ciepłego mieszkanka powoduje uśmiech i ten okrzyk zachwytu:) Nie jestem przekonana, jakie byłyby moje okrzyki "w terenie":D Wyobaźnia podsuwa mi mocne określenia:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Z pozycji 'po pas w śniegu' taka zima również wywołuje okrzyk. Jeno nie zachwytu ;). Myślę, że domyślasz się jakie, heh.

    OdpowiedzUsuń