Być może jakaś zbłąkana dusza zauważyła z tego bądź innego powodu następujący adres na samiutkim dole mojego blogu -> http://www.teatr.legnica.pl/
Jako niepoprawny optymista założę nawet, iż ktoś skusił się ów link otworzyć.
Obojętnie więc, czytelniku(/czko), czy znasz Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, czy nie, oto kilka moich przemyśleń na jego temat.
Zacznijmy więc od małego truizmu. Teatr ów jest jedynym działającym w Legnicy, mieście w którym się wychowałem. Fakt, Wrocław jest blisko, mam tam rodzinę, wystawiane tam sztuki są dobre, tak samo jak i aktorzy, zresztą wraz z resztą ekipy teatralnej o której rzadko się mówi, czy wręcz myśli. Nie wyobrażam sobie jednak przedstawienia wystawianego przez samych aktorów. Wszak nawet monodramy są konsultowane z przynajmniej jedną osobą.
Jest jednak pewna rzecz, która odróżnia teatr dobry, od teatru... nie wybitnego (nie mnie to oceniać), lecz z pewnością magicznego.
To jest właśnie słowo kluczowe, którym można opisać ten teatr. Wiadomo, że składa się on z ludzi, to przede wszystkim. Jednak historia Legnicy, cała otoczka, która powstała zarówno wokół niej jak i tutejszego (czy też tamtejszego, piszę w końcu z Wrocławia) teatru to coś, co kształtuje nie tylko regionalną, ale i krajową kulturę.
„Jak wam się podoba”
„Zły”
„Koriolan”
„Wznowienie”
„Ballada o Zakaczawiu” (tak, także ta telewizyjna)
„Szpital Polonia”
„Szaweł” (najpiękniejsza sztuką jaką dotąd widziałem)
„Made in Poland” (wraz z realizacją telewizyjną)
„Osobisty Jezus”
„Łemko”
„Sami”
„Dziady”
Oto lista tylko niektórych spośród adaptacji, projektów autorskich, bądź współprodukcji Teatru im. Modrzejewskiej. Jedno trzeba przyznać dyrektorowi teatru, panu Jackowi Głombowi: jest to człowiek z pasją i wizją, którą to konsekwentnie realizuje.
Zainteresowanych odsyłam do oficjalnej strony teatru, zaś sam napiszę tylko kilka przemyśleń i spostrzeżeń z premiery „Szawła”, na której to miałem przyjemność być osobiście.
Wieczór w okolicy świąt Wielkiej Nocy, AD 2004.
Jest zimno, gwiazdy oraz księżyc wyglądają nieśmiało zza chmur.
Na podwórzu starej, opuszczonej fabryki, niedaleko mostu przy ul. Armii Krajowej, płonie duże ognisko.
Gdy wchodzimy do środka słyszymy śpiew, ni to gospel, ni to modlitwa, ni to pieśń religijna. Wyraźnie stylizowana na pieśni żydowskie.
Czego się jednak spodziewać, skoro przedstawienie dotyczy Pawła z Tarsu?
Każdy kto wchodzi otrzymuje kubek grzańca oraz pięknie stylizowaną ulotkę z tekstem pieśni.
Z początku każdy rozgląda się nieśmiało, nie wiedząc o co chodzi. To nie jest pierwsze przedstawienie poza deskami głównej sceny. Pierwszy raz jednak widzę coś aż tak wielkiego.
Mija kilka, może kilkanaście minut, podczas których grupki 'widzów' podchodzą powoli do ogniska i włączają się do śpiewu. Magia. Nie potrafię tego inaczej opisać.
Sam spektakl zaś rozpoczyna się przemówieniem. Muzyką. Dzieje się pośród nas i wokół nas. Za nami, na wyciągnięcie ręki, czasem daleko.
Jak to w tłumie, jak pośród chaosu zgromadzenia.
I tak spektakl ów zamienia się w podróż w przeszłość i w głąb siebie. Dotyczy spraw dawnych, lecz aktorzy mają na sobie dziwną mieszankę ubiorów (toga i ...glany). Rzymscy legioniści mają na sobie czarne, policyjne stroje, na głowach zaś historyczne hełmy.
Podróżujemy przez opuszczoną fabrykę, którą jednak dziś zaludniają aktorzy.
Idziemy do Damaszku.
Na miejscu zaś rozgrywa się coś niesamowitego.
Przysięgam, że na końcu każdy miał łzy w oczach.
Łącznie ze mną.
Ten teatr opuścił deski teatru, by wejść między ludzi, by wziąć wraz z nimi udział w przedstawieniu. Nie mówię, że każda z wystawianych tam sztuk była tak przełomowa.
Są jednak świeże, dobre i dające do myślenia.
W swoim czasie Gustaw Holoubek rzekł, iż '(gdzie) dwóch ludzi rozmawia, a reszta słucha ich rozmowy - to już jest teatr.
Jak więc nazwać to, kiedy słuchający są częścią spektaklu?
czwartek, 6 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz