Lata ćwiczeń ciała, umysłu, samokontroli oraz wrodzony instynkt szlachcica-wojownika dały o sobie znać. Ximalal pełnym gracji ruchem zszedł z drogi potężnego ciosu drewnianą lagą, po czym, niby od niechcenia, zatrzepotał skrzydłami i znalazł się tuż obok swego przeciwnika.
Nie potrzebował widzieć go dokładnie, by uderzyć w czułe miejsce. Trening i doświadczenie zrobiły swoje. Dwa szybkie ciosy kantami dłoni, drapnięcie szponami stopy, szybki rzut.
Dopiero gdy przeciwnik leżał na ziemi, przyszpilony na gardle przez ostre szpony Ximalala, młodzieniec pozwolił sobie na ciekawość. Zmrużył oczy i przyjrzał się rozpostartemu przed nim, łapiącego z trudem powietrze człowiekowi-ptakowi.
Szczegóły docierały do niego powoli, nieprzyzwyczajone do tak ostrego światła oczy buntowały się i bolały.
Istota, którą właśnie pokonał miała upierzenie wskazujące na kastę kapłańską. Szczupłe, choć bynajmniej nie delikatne ciało sugerowało nie jednego ze starszyzny, lecz raczej młodego kapłana-strażnika. Pierwsze wrażenie potwierdziły okrywające jego ciało szaty, lekkie, skromne, proste i nie ograniczające swobody ruchów.
Jednak młody kapłan-strażnik, mimo szkolenia w walce wręcz, nie był żadnym wyzwaniem dla szlachcica-wojownika, szczególnie takiego czystej krwi.
Ximalal widział to wyraźnie w jego oczach.
Niemal czuł jego strach.
Wiedział też, że właśnie teraz nie może pozwolić sobie na grzech słabości, grzech litości.
- Odpoczywaj ze Stwórcą - łagodność jego głosu szła w parze z czystą, precyzyjną śmiercią którą zadał nieszczęśnikowi.
Miał przecież pokazać, że nie należy zastępować mu drogi, gdyż nie zawaha się usunąć z niej wszelkich przeszkód. Po co zaś miałby sprawiać komuś niepotrzebny ból?
Ximalal wyprostował się nie śpiesząc się i przybrał pełną godności, stateczną pozę. Doskonale zdawał sobie sprawę jakie wrażenie musi wywierać na czekających niedaleko przeciwnikach. Nie widział ich, jednak wyczuwał instynktownie ich strach.
Jakże niedostępny musiał im się wydawać, dumny szlachcic-wojownik, nie znający strachu ni zmęczenia, z krwią kapiącą z rozpostartych złowieszczo szponów. Nie wiedzieli też, że przecież niemal nic nie widzi, gdy patrzy w ich stronę. W sercach czekających nieopodal kapłanów-strażników czaił się lęk przed tym nadprzyrodzonym fatum, które pojawiło się przed nimi pod postacią człowieka-ptaka.
- Rozstąpcie się - jego głos był teraz władczy, silny, nie znoszący sprzeciwu - nie mam według was złych intencji, lecz nie pozwolę się dać powstrzymać. Nikomu - powiódł wzrokiem tam, skąd słyszał cichy szelest piór oraz nerwowe skrobanie pazurów.
Chciał ich przestraszyć, zmusić do uległości i wycofania się.
Rozmawiał przecież ze swymi przyszłymi poddanymi, nie zależało mu na ich śmierci.
Minęło kilka uderzeń serca, spokojnych, rzecz jasna, był opanowany jak zawsze.
Nie śpiesząc się, ruszył przed siebie. Krew na jego szponach powoli krzepła.
Nikt nie próbował go zatrzymać.
Przed sobą widział już pnącą się dalej w górę drogę oraz sylwetki ustępujących mu kapłanów-strażników. Jego oczy przyzwyczajały się do światła coraz bardziej, chociaż dalej słoneczne plamki płatały mu ze wzrokiem figle.
Szedł tak kilka zapewne kilka minut, nie był pewien, stracił bowiem rachubę czasu, aż poczuł jakąś nową obecność.
Nerwowo zazgrzytał szponami o płytki na przedramionach i przystanął. W powietrzu unosiła się nowa, obca woń.
Zapach dzikich kwiatów zmieszanych z ulotnymi, nieokreślonymi woniami, oddziaływający bezpośrednio na jego układ nerwowy. Słyszał o niej opowieści, lecz oto po raz pierwszy miał spotkać się z nią. Twarzą w twarz.
Mimo iż spotkał się z nią po raz pierwszy, instynkt niezawodnie podpowiadał mu, iż w pobliżu znajduje się westalka.
Dziewica przeznaczona Pierzastemu Wężowi, wybrana specjalnie za młodu ze względu na urodę. A także, jak powiada legenda, ze względu na moc, dzięki której potrafi ona kontrolować mężczyzn.
Ximalal wykonał szybkie ćwiczenie oddechowe i skłonił się w stronę, z której dobiegał go ów szczególny zapach.
- Witaj, westalko...
(Opowiadania jeszcze nie kończę, ponieważ mam zacięcie do dramatyzmu, zaś pisanie go, sprawia mi ogromną frajdę. Byłaby ona mniejsza, gdybym zmuszał się do tego i pisał na siłę... czego więc nie uczynię i za co serdecznie zainteresowanych przepraszam ;) ).
wtorek, 7 września 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz