... wpisuję ostatnio ;). A i od niemal tygodnie cisza i posucha.
Tak to już bywa, różne rzeczy na głowie, to i mniej czasu na filozofowanie.
Z premedytacją założyłem dzisiaj woodstockową 'chuligańską' koszulkę, czapkę z daszkiem i trampki, żeby wyglądać jak najmłodziej.
Niestety, nie nabrali się w sklepie, nie pytali o dowód.
Ech, no już te moje ćwierćwiecze minęło jakiś czas temu, ale miałem nadzieję, że młodzieńczy urok niebieskiego ptaka mnie nie opuścił :(.
Generalnie, ciekawa sprawa. Na ile człowiek jest tym, kim myśli że jest, a wypadkową tego, jak go odbiera (i współkształtuje) otoczenie.
Wiadomo, kierunkowanie, afirmacja (lub odtrącenie), wszystko to ma wpływ na nasz rozwój. Ewolucję wewnętrzną, poglądów, przekonań, zachowań.
Bardzo często wystarczy, żebym nie przestawał się uśmiechać, a ludzie dookoła zaczynają nie dość że pozytwniej odbierać moją osobę - to jeszcze i otoczenie.
Taka mała sztuczka, wiele razy stosuję ją w pracy.
Keep smilin'.
Byle do przodu, byle się nie poddać. Zęby zaciskać w głębi, w duszy, a przed sobą maska. Wszystko jest w porządku, nic mi nie działa na nerwy, wszystko gra, wcale nie pociąga mnie to, co za oknem.
A najdziwniejsze jest to, iż to...
.. działa.
Kompletne przeciwieństwo samospełniającego się proroctwa. Kompletne przewrócenie do góry nogami tego, czego oczekuję.
Zamknięty w sobie melancholik jest w stanie ludzi zaczarować. Słuchają. Robią notatki. Zwracają uwagę na to co mówi(ę).
Czy to dlatego, że wierzę w to co mówię? Że wiem, o czym mówię?
W zasadzie jest to jedna z moich pasji. Słowa, to jak się łączą, jak je odbieramy, jak zmieniają sie ich znaczenia. Kontekst, cel, odbiór. Wszystkie te niuanse.
I nagle ten nieśmiały chłopak z liceum, o urodzie ciemnookiej dziewczyny, w porozciąganym swetrze i glanach stoi przed ludźmi, niby w koszuli, ale jednak po swojemu, z nieśmiertelnikami na piersi, upaprany kredą i z ogniem w oczach.
Kiedy się ta zmiana dokonała? I na ile jest stała?
Sam nie wiem, mam nadzieję że kiedyś się przekonam - i nie rozczaruję, cóż, przede wszystkim samego siebie. Tak naprawdę nie mam zbytnich wymagań co do życia, nawet i co do siebie. Ale te kilka, które mam są tak niebotyczne, tak nieosiągalne... że może i kiedyś się spełnią?
Także pozostaję w zadziwieniu, jak bardzo pozytywny odbiór ze strony innych ludzi nie tyle wzmaga poczucie własnej wartości (które na swój wypaczony sposób mam wręcz narcystyczne), lecz raczej poczucie siły. To naprawdę uskrzydla.
A jak inni sobie radzą? Nie mam pojęcia.
Dlatego właśnie cały czas kolejne kartki książki idą do wirtualnego pieca.
Może ktoś mi w tym pomoże :) ?
M.
piątek, 30 września 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czytam, choć ostatnio nie mam czasu na komenty, bo czas mi sie rozciągnąć nie chce:(
OdpowiedzUsuńNo i wcale nie wiem, czy Twoja narcystyczna natura w ogóle na nie czeka, może piszesz sam dla siebie i już jesteś zadowolony :D
Mentalny odpowiednik poklepania po głowie zawsze pozytywnie mnie nastraja, choć nie czekam na pozytywne/pochwalne komentarze jako takie : >.
OdpowiedzUsuńNiezależnie od nacechowania, dopingują mnie one jednak do częstszego publikowania - inaczej wpisy robię 'tylko' dla siebie, jako zadanie domowe dla duszy, rodzaj na w pół surowego przemyślenia, przesianego i ubranego w formę blogowego wpisu.
Także zapraszam serdecznie do komentowania, szczególnie gdy ktoś nie zgadza się z czymś przeze mnie zamieszcoznym :).
M.