Z przyjemnością typową dla osób o masochistycznych skłonnościach, ponownie poruszę temat ACTA, acz tylko pobocznie i nader wybiórczo. Rozchodzić się będzie mianowicie o samą istotę Sztuki i tego, kiedy można swe dzieła tak nazywać, zaś kiedy wypychamy coś, co do sztuki jeno inspiruje, a co autor ma czelność tym nazywać; i jeszcze kazać mu za to płacić.
W skrócie, to chodzi mi o Pedro Almodóvara (i jeszcze pokątniej o Dana Browna).
Aby nie pozostać gołosłownym, ni by sprawiać wrażenie, że czepiam się biednego Hiszpana, przedyskutuję po krótce pewien jego film. Mianowicie piję tu do 'Skóry w której mieszkam' (czy tam żyję).
Najpierw mała prywata: zapewnie film oglądałem nielegalnie, gdyż (o zgrozo!) nie ja go nabyłem, pożyczony był. Bijąc się w pierś, klęcząc w kącie na grochu i płacząc rzewnie krokodylimi łzami, stwierdzam wprost: nie zapłaciłem i płacić nie będę.
Po pierwsze: jeżeli ktoś udostępnia zakupioną przez siebie kopię filmu nie czerpiąc z tego korzyści materialnych, to pozamiatane. Nie obchodzą mnie tu żadne frazesy.
Po drugie: film jest kretyński. Właśnie tak. Kapitalny i pięknie nakręcony, no śliczny tak (w swej odrażającej brzydocie), że nic tylko onanizować się nim mentalnie. Problem w tym, że opowiedziana tam historia jest tak porażająco głupia, że opadają ręce. O czym poniżej.
OSTRZEŻENIE PRZED SPOILERAMI (kiedyś i gdzieś tam będą, jak skończę prywatne wycieczki).
Almodóvar ma, zdaje się, pewien fetysz, czy tam inny problem. Wychodzi na jedno. Generalnie uważa się za Artystę. Problem w tym, że Artystą był, faktycznie i bezsprzecznie. Proszę jednak zauważyć brawurowo użyty czas przeszły.
Drzewiej prawiono tak: "Znaj proporcjum, mocium panie".
Im ktoś sobie stawia wyżej poprzeczkę i im jest lepszy, tym gorsze szmiry wypuszcza, gdy następuje jedna z dwóch (nieuchronnych) faz:
a) wypalenie i pisanie/tworzenie tandety ("Żmija" Sapkowskiego, chociażby)
b) samogwałt a(u)(r)tystyczny, czyli debilne filmy/dzieła we wspaniałej otoczce (chyba nie muszę wspominać?).
Mamy, oczywiście, także sytuacje inne: Neil Gaiman z książkami słabszymi i lepszymi, wszystkie jednak trzymają poziom i są ŚWIEŻE. Widać w nich talent i pomysł.
Mamy także Dana Browna (oby po wsze czasy płonął na stosie zdrady literatury), który wiedząc, że nie sprzeda żadnej mądrej książki, przetrwonił talent na coś, czego nie da się nazwać inaczej, jak sprzedanie dupy mamonie i napisanie 'sensacyjnej' szmiry reklamowanej jako 'oparta na faktach'. Litości.
Almodóvar może w każdej chwili sprawić, że odwołam, ba!, odszczekam swoje zdanie na jego temat. Nie zanosi się jednak na to, gdyż uprzednio musiałby wyjąc głowę z własnej rzyci. Patrząc jednak na zbesztany przeze mnie powyżej (i poniżej) film, nie zanosi się na to.
Drodzy Czytelnicy. Gdybym film ów oglądał sam, mógłbym złożyć moją opinię na karb braku empatii. Problem w tym, że z kim rozmawiam, to mu się to to nie podoba. Gdyż i czemu miałoby? Że pięknie nakręcone? A jakie ma być? Przecież to nie dzieło amatora.
Że poraża scenami, brzydotą uczynków, jakimś mętnym przesłaniem? No poraża, ale nic z tego nie wynika. Film nie posiada lekkości, jego historia nie trzyma się kupy, zaś zachowanie występujących tam bohaterów nie ma sensu.
Równie dobrze można by oglądać nagrania pacjentów jakiegoś ciężkiego szpitala psychiatrycznego z oddziałem zamkniętym. Prawdopodobnie ich działania miałyby więcej spójności. Tam wiemy, że spodziewamy się wszystkiego. Tutaj zaś... spodziewamy się Almodóvara, dostajemy więc coś o jednostkach nieprzystosowanych do życia w jakichkolwiek warunkach, nie potrafiących podejmować sensownych decyzji, takich, które nie są w stanie podejść do czegokolwiek racjonalnie.
Cieszę się więc, że nie zapłaciłem za obejrzenie tego filmu nic złotówki. Fakt, idąc w gości kupiłem gościnnie piwo, ale to już moje Dobre Wychowanie (khrrr).
Nie wiem kto oglądałby ten film w całości, dla przyjemności.
Chociaż nie, w sumie to wiem. Ja. Pod wpływem substancji psychoaktywnych. O, byłoby ciekawe.
Jak jednak można się tym zachwycać, doszukiwać się tam czegoś głębszego? Zachowanie bohaterów filmu było atawistyczne. Niemalże zwierzęce. Pozbawione głębi i prawdziwych uczuć. Behawioralne odpowiedzi na bodźce, brak jakiejkolwiek refleksji. Ot epatujący kretynizmem obraz.
Za takie coś płacić nie będę. Co więcej, namawiałbym, każdego do ściągnięcia tego z jakiegoś torrenta, obejrzenia i napisania wprost: Pedro, ssiesz.
Oczywiście może się to komuś spodobać. Nie wiem czemu, ale przyjmuję jako możliwość. De gustibus est non disputandum.
Rzecz jasna musi to być poparte czymś innym niźli: Pedro Almodóvar wielkim artystą jest.
Moim zdaniem nie jest. Był, ale już nie jest. Nie zasługuje więc na uznanie krytyków, nie zasługuje na to, by płacić za jego filmy. Nie rozumiem dlaczego taką szmirę ktoś chce oglądać. Sam lubię horrory klasy B, bądź inne filmy na tyle tandetne, że kultowe (Ed Wood?). Almodóvar jednak tworzy na poważnie. On uważa to za sztukę i... miałby rację. Kręci dobrze, ba!, wspaniale. Jednak jego filmy są po prostu tępe, płytkie. Słabe merytorycznie, nie warsztatowo.
Do widzenia więc, Pedro. W kinie nigdy Twojego filmu nie zobaczę, gdyż na to nie zasługujesz. Będziesz przez to płakał po nocach? Nie będziesz, gdyż ja sam mało zdziałam, nie odczujesz, wiem. Ale może kiedyś ludzie przejrzą na oczy i przestaną płacić za tandetę. I wtedy zobaczymy, czy będziesz tworzył dla Sztuki... czy dla kasy.
Myślę, misiaczku, że dla kasy. Pokaż, że się mylę.
M.
P.S. Ona jest facetem! Buhahaha, SPOILER.
poniedziałek, 13 lutego 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz