... brzmiała różnymi rytmami, mówiła i śpiewała w różnych językach.
Teraz zaś, retrospektywnie, kojarzy mi się z Benem Harperem i jego...
I jeszcze ta wersja jest tak cholernie dobra, ech.
Trochę brudna, trochę popękana, trochę pod górkę. Jak moja droga do Barcelony.
Tak samo jak ona, w pewnym momencie się urywa.
Chyba nie potrafię myśleć już innymi kategoriami, jak symbolicznie, poszukując ukrytych znaczeń i osobistych odniesień.
Chodziłem, szukałem, coś mi zawsze przesłaniało widok. A gdzieś nisko, głęboko, szydził głos brzydkiej twarzy.
Świeciło słońce, nieodłącznie było ze mną wino, w głowie zaś mętlik... przecież to tylko kilka dni.
Było pięknie, mimo tego, iż z każdą godziną było bliżej końca. Jednak wraz z każdą upływająca godziną, coraz wyraźniej dostrzegałem to piękno...
I tak właśnie zwykłe, proste rzeczy...
... zamieniały się w piękne. Tylko dlatego, że to było jej miasto.
To śmieszne, ale we wszystkim dostrzegałem jej obecność... zmieniało to percepcję.
Sami spójrzcie...
Lecz dopiero przy niej, wszystko we mnie budziło się do prawdziwego życia...
... i wyglądało tak:
Mam nadzieję, że nie utracę tego zachwytu nad światem. Nad każdą głupią, małą rzeczą, którą większość omija, śpiesząc się do 'życia'.
Przez te kilka dni żyłem mocniej, intensywniej i piękniej, niż przez większość tych 26 lat...
Dalej więc chcę widzieć świat takim:
Jutro (a w zasadzie dzisiaj) postaram się wrzucić jeszcze kilka ciekawych (mam nadzieję) ujęć barcelońskiego zaplecza.
Żadnych znanych widoków.
Alternatywa, mocium panie.
M.
piątek, 29 października 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
heh ktoś nam się tutaj niesamowicie zakochał... niekoniecznie w Barcelonie :-)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia
pozdrawiam Jagienka!
Ja się zakochuję średnio co 5 minut albo 100 metrów spaceru. Niemniej rzadko mnie to trzyma więcej niż kolejne 5 minut.
OdpowiedzUsuńCzasem do dwóch tygodni...
Czasem zostaje i nie daje spokoju.
Tak, czy siak, wieczorem kolejna porcja zdjęć.