Nadchodzi nowe, żegnamy stare.
Jedni patrzą w przyszłość z optymizmem, drudzy zaś ze strachem.
W końcu nadchodzi nieznane.
Ale... czy na pewno?
W sejmie dalej mamy pazerne, dbające jedynie o własne koryto świnie.
Al Gore dalej poluje na globalne ocieplenie i człowiekoniedźwiedzioświnię. Ani jednego, ani drugiego nikt nie widział, lecz na zwalczanie tego drugiego przynajmniej nikt nie płaci.
Więc co się zmienia?
Nic, jesteśmy tacy sami, jak byliśmy dzień wcześniej.
Krysia dalej jest gruba, Jarek głupi, a Stefan dalej będzie pił.
Nowy rok niczego nie zmienia, a procent ludzi dotrzymujących noworocznych postanowień jest tak znikomy, że tylko siąść i płakać.
Dlatego właśnie życzę Wam (i sobie), aby COŚ się zmieniło.
Żeby zaś do jakiejś zmiany doszło, każdy musi postawić krok.
Jakiś mały, nieznaczący, zmieniający siebie i najbliższą okolicę. Gdy tych mikro-zmian będzie wystarczająco dużo, to na zasadzie nakładających się kół oraz efektu motyla...new
Ho ho, kto wie, może nawet w końcu porwiemy się na sejm i popędzimy tę bandę szuj gdzie pieprz rośnie?
Problem w tym, że ja jestem mizantropem i nie chce mi się samemu o to i o inne rzeczy walczyć.
Życzę więc sobie, by mi się zachciało.
Może nieznacznie, może jakiś happening?
We shall see, but for now...
See you in 2011.
M.
piątek, 31 grudnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz