... nastąpił wczoraj, około północy, gdy wylądowałem w domu. Nie była to najdłuższa, czy najintensywniejsza odyseja, w jakiej brałem udział, ale na pewno będzie należała do jednej z najbardziej udanych. I to bynajmniej nie ze względu na rozmach biorących w niej udział osób, gdyż całe jej serce stanowiły jedynie cztery osoby.
Myślę jednak, że w ten czy inny sposób, dostarczyliśmy dużo wrażeń także osobom postronnym, bądź wciągniętym w ten czy inny sposób w nasze mniej lub bardziej głupie pomysły.
Pokłosiem mamy ciekawe zdjęcia, solidarne zignorowanie odliczania sławnych 'dziesięć, dziewięć...!' i już chyba ostateczne skrzywienie poczucia humoru.
Myślę także, że krakowskie łabędzie będą nas wspominały z pewnym rozrzewnieniem, szczególnie zaś Mietek i Stefan. *Tacy* kolesie. ;)
Jaki by też rok nie był, tak naprawdę nie zmieniło się nic.
I tak ważne jest tylko tu i teraz. Oraz jutro.
Choć... 'nie wiem, czy ja jutra rana dożyję'.
Przepowiem Wam zaś, jaki będzie nowy rok.
Będzie taki.
Albo taki.
Z ukłonem dla kieleckiej grupy Ankh,
M.
poniedziałek, 3 stycznia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz