Proszę państwa, miało być o językach, będzie o czymś jedynie mocno pokrewnym...
Jakiś czas temu doszło do moich uszu, że tzw. Karta Nauczyciela trafiła do Trybunału Konstytucyjnego, w celu przyjrzenia się ewentualnym odstępstwom od normy.
Normą jest jak się okazuje, wybaczcie spowodowane podniesionym ciśnieniem sformułowanie, brak 'opierdalania się' reszty społeczeństwa.
Popatrzmy... Pracuję sobie w tej chwili dwadzieścia-dwie godziny w wymiarze tygodnia. Gdy musiałem w trybie doraźnym zastępować koleżankę która poszła na urlop macierzyński wyrabiałem dobre 32 godziny w tygodniu.
Jeżeli myślicie, że będąc nauczycielem kontraktowym (trzeci rok pracy) i posiadając dyplom magisterski chociaż zbliżyłem się do zarabiania niebagatelnej jak na Wrocław sumy dwóch tysięcy złotych , to... MYLICIE SIĘ.
Pozwólcie, że przedstawię kilka faktów:
- nauczyciele zarabiają na godzinę rzeczywistej pracy (nawet pomijając zapominaną dyspozycyjność w zakresie 40 godzin/tydzień - wywiadówki, sprawdzanie testów, dzienniki i inne pierdoły) mniej niż zarabia np. konduktor PKP (co wiem z pierwszej rynki - rozmowa z kuzynem);
- nauczyciele nie 'opieprzają' się w wakacje; spróbujcie kazać uczniom iść do szkoły między końcem czerwca a początkiem września, to spalą ten burdel na ul. Wiejskiej i będzie spokój... hmmm... zróbcie tak! Proszę!
- praca nauczyciela może sprawiać przyjemność i nawet często to robi... z tym że odsetek bydła z którym spotykamy się na co dzień zasługuje na więcej niż jakieś 1400 złotych na rękę (poza jakimś małym dodatkiem motywacyjnym, czy innymi śmiesznymi premiami jest to wynagrodzenie stałe dla każdego z takim stażem)
- czysty kretynizm MEN zrzuca na nasze barki tony pracy papierkowej zasięgem swej biurokratycznej bezmyślności zaczynający sięgać powoli Procesu Kafki
Co zaś teraz chciałby bardzo zrobić 'nasz kochany' TK?
Zmienić prawo, abyśmy podpisywali umowę o pracę, a nie kontrakt. Mówiąc szczerze jest mi to obojętne, radzę sobie w pracy i mam bardzo ładny poziom 'zdawalności' w swoich klasach maturalnych (a miałem tam bardzo zaniedbanych językowo uczniów - z powodu tego, że przez pewien czas nie miał ich kto uczyć )
Oczywiście (ocenzurowano) z gazetaprawa.pl mają nauczycielom za złe, cytuję:
(...)z góry określone zarobki, wiele dodatków do pensji, trzymiesięczne wakacje, roczne płatne urlopy na podratowanie zdrowia, a do tego wszystkiego 18-godzinny tydzień pracy(...)
Jakoś jeszcze nie widziałem pracy w której zarobki zmieniały by się z miesiąca na miesiąc, zaś rozliczamy się za każdą wypracowaną godzinę i nadgodzinę, więc jest to z (ocenzurowano) wyjęte.
Dodatki do pensji? Proszę państwa, są one śmiesznie małe. Z chęcią jednak z nich zrezygnuję, ponieważ często są uznaniowe i z jakiejś głupiej przyczyny mogą zostać nieprzyznane (zdarzyło mi się tak już dwa raz w trzyletniej karierze).
Preferowałbym wyższą pensję miesięczną, naprawdę.
TRZYMIESIĘCZNE wakacje?
Ciekawi mnie co za kretyn takie coś wymyślił? Po prostu słów brak. 26 czerwca mamy koniec roku szkolnego. 1 września zaś przypada w środę... czy ktoś widzi tutaj 90 dni wolnego? Czy może raczej jakaś ofiara nie potrafi liczyć?
O osiemnastogodzinnym tygodniu pracy nie będę się nawet wypowiadał. Z chęcią przyjąłbym, rzecz jasna, 40-godzinny tydzień pracy, tak jak jest na zachodzie.
Z tym że wszystko załatwiałbym podczas tzw. office hours, zaś po wypracowaniu pełnego etatu mógłbym pokazać gest Kozakiewicza każdemu, kto miałby do mnie sprawę.
Dlaczego? Ponieważ byłbym po pracy. O, piękna sprawa.
Że co, że niby 'niepedagogicznie'?
Niepedagogicznym nazwałbym wychowanie bezstresowe. Cały rok układam sobie jakoś klasy w technikum, dopiero pod koniec drugiego semestru zorientowali się, że przeklinanie na lekcji to zły pomysł. Proszę państwa, takie rzeczy wynosi się z domu...
Praca nauczyciela jest specyficzna. Jesteśmy niedopłacani, pracujemy na przestarzałym często sprzęcie, klasy są zbyt duże, rodzice mają zaś gdzieś zachowanie swoich uczniów.
Jeżeli mamy 'w porządku' dyrekcję, to da się przeżyć. Pracowałem zaś raz ze służbistką i przecierałem oczy ze zdumienia, jak owa dyrektorka potrafiła zachowywać się w stosunku do kadry pedagogicznej.
Niemniej... naprawdę nie zdziwcie się, jeżeli któregoś roku nie odbędą się matury.
Słyszeliście o strajku? Widzicie, nauczycielskie związki zawodowe to banda złodziei, którzy dbają tylko o swoje tyłki, jak zresztą każdy inny post-socjalistyczny relikt.
Niemniej nawet one nie mogą w nieskończoność trzymać głowy w piasku. Jeżeli nie będzie Karty Nauczyciela, to ich istnienie nie będzie miało już większego sensu.
I wtedy nie zrobimy tak, jak zrobili górnicy. Nie wyjdziemy na ulicę i nie podpalimy jakiegoś Bogu ducha winnego policjanta.
Po prostu zawalimy całemu kraju rok edukacji, ot takie wypięcie się pośladkami na tych, którzy wypinają się na nas.
Czego ani sobie, ani nikomu innemu nie życzę.
wtorek, 8 czerwca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz