Miałem ostatnio (a dokładnie wczoraj ;) ) spóźniony kryzys związany z przekroczeniem ćwierćwiecza swego życia. Namacalnym dowodem jego minięcia (a przynajmniej w większej części) było ogolenie się na gładko oraz przycięcie włosów.
Osoby znajome uspokoję, dalej da się mnie poznać, zarostu nigdy nie miałem zbyt rzucającego się w oczy, zresztą do jakiegoś będę powracał, muszę tylko wymyślić do jakiego konkretnie ;).
Długość zaś włosów dalej jest społecznie akceptowalna w post-grunge'owym środowisku, więc dotąd chce mi się śmiać kiedy patrzę w lustro - widzę siebie z czasów trzeciej klasy liceum. Heh.
No, fakt, od tamtego czasu zmarszczki mimiczne wokół oczu przeorały mi pół twarzy, a na skronie rzucają się siwe włosy, ale tak czy siak czuję się młodszy i silniejszy.
'To taka sztuczka jest'.
No i właśnie proszę państwa, dochodzimy do sedna dzisiejszego wpisu.
Wielokrotnie słyszałem już narzekanie moich bliższych lub dalszych znajomych na swój los, na swoją sytuację życiową.
Niemalże przy każdej z takich okazji na pytanie - 'Co zamierzasz więc zmienić w swoim życiu?' - otrzymywałem w odpowiedzi zdumione spojrzenie.
No jak to? Ale żeby coś zmienić?
Przecież mam pracę... która mnie męczy. Ale muszę mieć pieniądze.
Mam mieszkanie... jest za małe i w złej lokacji. Ale muszę gdzieś mieszkać.
Dziewczyna/chłopak jest nudna, bądź mnie irytuje.... ale przyzwyczaiłem/am się i boję się samotności.
I tak dalej, i tak dalej.
No trudno, duże kroki wymagają odwagi, a często i sporych wyrzeczeń.
Nikt jednak nie każe w jednym dniu wywracać wszystkiego do góry nogami.
Zresztą... nie każdy lubi zmiany. Są osoby które czują się dobrze tylko wtedy, gdy dookoła wszystko jest stabilne.
No cóż, niech nie czytają więc słów 'opatentowanego' wariata.
Dlaczego? Ponieważ polecam iście wariacką kurację duszy ;).
Codziennie jedna mała zmiana.
Codziennie jedna wariacka rzecz.
Oj, wiem, wiem. Trudno tak mówić.
Ale kiedyś gdy znalazłem na ulicy dziesięciozłotowy banknot to kupiłem za niego kilka tulipanów i rozdawałem je na ulicy co atrakcyjniejszym dziewczętom.
No wiem, wiem... wartościowanie ludzi ze względu na cechy fizyczne, godne najwyższej pogardy ;).
Niemniej popatrzcie tak... kilka osób, z sześć czy coś koło tego, otrzymało bezinteresowny prezent, w zasadzie uśmiech i nic więcej.
A ja się poczułem naprawdę dobrze.
I od razu resztę tygodnia miałem lepszą.
Ja to postrzegam w prosty sposób...
Wymieniając z innymi dobrą energię, odświeżamy swoje siły. Swoją duszę.
Zaś magazynowanie jej w sobie jest jak dla mnie trochę zbyt zen ;).
Mało osób w to wierzy, ale mam bardzo kontemplacyjną naturę.
Niemniej nie byłbym w stanie odciąć się zupełnie od ludzi. Magazynować wszystko w sobie, bez dania emocjom i wspomnianej energii jakiegoś ujścia.
W jaki sposób? Tego nie podpowiem, każdy musi szukać swojej drogi :).
Nie zawsze musi ona być szczególnie trudna. Nie zawsze musimy trafić w odpowiednią zmianę. Nie każda nam pomoże.
Zawsze jednak lepiej być aktywnym, niż popadać w stagnację.
Najlepiej zaś uczyć się na błędach, by Polak i po szkodzie nie zostawał głupi ;).
niedziela, 27 czerwca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz