piątek, 8 lipca 2011

Cisza pod niebieskim niebem

Każdy ma chyba takie miejsce, gdzie nie płynie czas i nie starzeje się nic.
Dla mnie jest to Złotoryja, miejsce w którym spędziłem 'za małolata' bodajże połowę swoich wakacji. Ot, małe miasteczko, takie 'podgórskie', całkiem ładnie położone.
Niby nic. Stare kino, basen, baszta, 'znaki drogowe' (plac rowerowy ze znakami drogowymi, niegdyś używany do egzaminów na kartę rowerową), zaniedbany stadion Górnika Złotoryja, zalew 'po przejściach', Kaczawa z pierwszą klasą czystości, oficjalnie górska rzeka :). Pełno, ale to naprawdę pełno zieleni.
W pobliżu Wilcza Góra, malowniczo ścięty pomnik przyrody, przechodzący w połowe w kamieniołom.
Pola falujące zbożem. Gdzieś nawet znajdowała się muszla koncertowa. Wszędzie blisko i wszędzie daleko. Na dość dziwnie odnowionym (i przez to pustawym) rynku, czy też placu miejskim, przed starym ratuszem, stoi 'Grzybek'. Taki charakterystyczny. Można tak kupić piwo. Jest kilka restauracyjek, ze to żadnej knajpki z prawdziwego zdarzenia. Za to można iść i tanio kupić setkę ze śledzikiem.
Chociaż, fakt, to już nie są wspomnienia 'zza małolata'.
Z tamtego czasu pamiętam księgarnię. Pierwsza książka Terrego Pratchetta, kupiona przed wyjazdem nad morze. Przeczytana od deski do deski podczas jazdy pociągiem. Chyba z cztery razy.
Powietrze jest tutaj zupełnie inne. Czystsze, świeższe. Kiedy przyjeżdżam tutaj, odwiedzając babcię, śpię jak kamień. Bywało że 12 godzin. Bywało że i 16.
Raz, zmęczony po jakimś rajdzie pieszym, kilkudniowym, rzecz jasna, przespałem około dobry. Obudziwszy się drugiego dnia pod wieczór. Kompletnie rozjechał mi się wtedy zegar biologiczny.
W zasadzie nie ma tu zbyt wiele do roboty. Ale to nie jest miasteczko 'tego typu'.
To taka moja mała ucieczka. Pokazywałem to miejsce kilku osobom. Bodajże tylko jedna zrozumiała, o co w tym chodzi. Fakt, wymaga to specyficznej wrażliwości.
Dystansu do codzienności, do zgiełku, do 'wymagań nowoczesnego świata'.
Po prostu... chillout.
Nie da się tego inaczej określić. Po prostu przeyjeżdżam tutaj i odpoczywam. Regeneruję się pośród ciszy, zieleni i różnych wspomnień.
Pierwsza nalewka :). Pierwsza poderwana starsza dziewczyna (w czasach licealnych wcale nie taka łatwa sprawa :D). Zasuwanie z łopatą na działce. Łażenie po okolicznych pagórko-górkach. Hmmm.... w sumie to oficjalnie są tutaj Góry Kaczawskie.

A mimo to... dalej mnie gdzieś gna. Zbyt statycznie, zbyt mało czystego ruchu, symbolicznego zostawianie wszystkiego za sobą. Także niedługo wyruszam dalej, nie mogąc usiedzieć na miejscu.

Mały walkabout...

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz