Dłuuuuugo ulicą prosto, skręcić w prawo, długo prosto, skręcić w prawo, zjechać na ścieżkę rowerową, pokonać Wzniesienie Szaleństwa (o którym już niedługo - ze zdjęciami!) i już jestem, niemalże, za tą swoją Legnicą.
Na szczęście jestem dzieckiem kilku miast, więc nie czuję się tutaj ani jak w klatce, ani specjalnie uwięziony, lecz...
Taka krótka magia. Czary mary i już duszę się pięknym, miedziowym smrodem huty.
Jeżeli ktoś nie zna specyfiki zDolnego Śląska, to mamy tu jedne z najpiękniejszych terenów i jednocześnie z najbrzydszych molochów socrealizmu stosowanego.
W sensie: należąca do KGHM Huta Miedzi Legnica. CZy jakoś tak. Szkoda mi czasu na wyszukanie ich pełnej, poprawnej nazwy.
W skrócie: śmierdzą (choć nie tak, jak przed założeniem filtrów na kominy), ze względu na stan dróg koło huty, istnieje ograniczenie prędkości do 40km/h (sic!).
Panowie i panie (oraz inne wynalazki, nie dyskryminuję), Wylotówka z miasta ma ograniczenie do 40 km na godzinę. Słownie CZTERDZIESTU.
Dzisiaj zaś, jadąc tam sobie spokojnie z dzybkoścą dwudziestu-paru kilometrów (rowerek to jest to), o mało nie zostałem zmieciony podmuchem pędzącego samochodu.
Ja rozumiem, naprawdę. Ktoś sobie przyśpieszy, nawet i do sześćdziesiątki. Ale tutaj jakiś kretyn walnął setką.
Panowie policjanci, moi niebiescy kochani chłopacy, zainstalujcie tam kamerkę. Od razu załata się dziurę budżetową. Przystanąłem sobie na chwilę i przyglądałem się spokojnie. Czterdziestką nie jechał dosłownie nikt.
Generalnie mi to nie przeszkadza. Jadę sobie dla przyjemności i czterdziestki i tak nie osiągnę. Zaś gdy jestem przygotowany, to można koło mnie i setką przejechać.
Lecz, na miłość boską, NIE NA TAKIEJ DRODZE!
Toż skręciłem sobie za hutą na Siemanowice, później w jakąś polną drogą, ubitą raptem przez traktory i ciągniki.... i była w lepszym stanie!
Tragedia. Powiadam Wam, mili państwo, cykliści wszystkich krajów winni łączyć się, gdyż to przekracza powoli granice absurdu.
Autentycznie bałem się poruszać moim ślicznym rozklekotanym jednośladem, by nei oberwać w skroń odłamkiem jezdni X_x.
Po jakimś czasie skręciłem w jakąś pseuddo-leśną ścieżynę, usłaną, na powitanie, koleinami i korzeniami. Dla roweru nei była zła, jedyny minus dla samochodów, jaki zauważyłem, to zbytnia 'wąskość'. W sensie - nie zmieściłyby się ;).
W końcu jednak! Wyjechałem.
I zupełnie inna Polska.
Cicha. Pod niebieskim niebem.
Z cykającymi świerszczami.
Rozległymi polami.
Odległymi górami.
Takie drugie oblicze zDolnego Śląska.
Jest naprawdę piękny. Miejscami zaklęty, miejscami bajkowy.
Posiada, bodajże, największy procent odrestaurowanych zamków na świecie!
Nie wierzycie? A proszę -> http://www.zamki.hm.pl/lista-4
Zamienionego w kolegium językowe Zamku Piastów w Legnicy, z wrodzonej skromności, nie wspomnę. Ups ;).
Nie pwoiem, abym w najbliższej okolicy miał idealne warunki do jazdy rowerem. Nie są one natomaist złe.
Nie to jest jednak ważne. Ani nie pieniądzę. O nie.
Anbi nawet portfel! (stawiam piwo pierwszej osobie, która odgadnie skąd ów, niemal, cytat)
To kolejny eskapizm. Jadę i zostawiam za sobą świat. Wszystko. Najlepiej, by za każdym razem dalej, inaczej. By się nie powtarzać.
Trochę jak Forrest Gump. Co robisz? - Jadę.
Dlaczego, gdzie, po co? Jadę.
Ruch, istnienie, ja i swoje myśli. Zmęczenie.
Tylko to istnieje. Troski, radości, smutki, zwycięstwa, porażki, nic z tych rzeczy się nie liczy. Jadę i... to jest to.
W ograniczonym zakresie, taki sens istnienia. Ucieczka i drobne zbawienie.
Ułuda, ale i reset od wszystkiego, co na mnie ciąży.
Każdy czegoś takiego potrzebuje. Jakiś czas temu, schodząc do Karpacza, po dość przedłużonej wycieczce do Czech przez Przełęcz Okraj, napotkałem, na niesamowicie skalistej ścieżce, w sensie typowym karkonoskim szlaku, rowerzystę.
Załamał się lekko, słysząc, że szlak dalej jest jeszcze gorszy. Natomiast uśmiechnął się i powiedizał jedno: 'I tak jest późno, a ja ot tak, po pracy sobie poszedłem pojeździć'.
Sprawiało mu to przyjemność. Czuł, że żyje.
Znalazł jedną z tych rzeczy, które go kompletują.
Każdy ma inny zestaw, rzecz jasna. Czym było by to życie, gdybyśmy mieli gotową receptę na wszystko?
Dlatego dalej szukam reszty swoich drobnych i wielkich radości. Kilka mam nieosiągalnych, ale trudno, kolejny urok życia ;).
Gdybym wszak miał wszystko, w końcy by mi się to przejadło.
Prawda?
M.
środa, 24 sierpnia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jeśli o cytat chodzi, to czy nie przypadkiem Fight Club?
OdpowiedzUsuńOdkąd tir prawie po mnie przejechał, pozostawiając siłą podmuchu w rowie, porzuciłam przyjemność pedałowania z dnia na dzień.
Ja niestety (?)już dawno dałam sobie spokój z pedałowaniem, chociaż nie powiem, że czasem lubię pojechać do lasu i pobyć trochę na łonie natury. Tylko kondycja słaba - po kilkunastu kilometrach mam już dosyć. Pozdrawiam i podziwiam za umiejętność opisywania tak, zdałoby się, prozaicznej czynności jak wycieczka rowerem. ;)
OdpowiedzUsuńDla każdego coś miłego, ja tam wiele z czynności fizycznych (w tym i jazdę na rowerze) traktuję jako formę medytacji. Najważniejsze jednak to znaleźć coś dla siebie :). W zdrowym ciele złoty duch! (uwielbiam slogany :D ).
OdpowiedzUsuńCo do pisania zaś - grafomaństwo robi swoje. I tak wypadłem z formy, kiedys miałem lżejsze 'pióro'. Ech, może kiedys to odzyskam.
Pozdrawiam,
M.