Istnieje jedno Królestwo Norwegii.
Jest to rzecz tak oczywista, że wspominam o niej jedynie dla efektu ;).
Efektem tym zaś jest nic innego jak rozbieżności które tam można odnaleźć.
A także rozbieżności pomiędzy tym jak można ją postrzegać.
Zacznijmy może od różnicy między miastami, a wioskami... czy też raczej małymi miasteczkami.
Norwegia składa się przede wszystkim z Oslo, ogromnego i niesamowicie brzydkiego molocha, w którym mieszka blisko sześćset tysięcy osób. Niby niewiele, prawda? Dodajmy więc do tego ludność zamieszkałą w całej tej aglomeracji i wychodzi nam nagle niemal półtora miliona mieszkańców. Jedna trzecia populacji Norwegii.
Daje do myślenia, prawda?
Oslo jest ogromne, drogie i newralgiczne dla istnienia całego Królestwa. Jest centrum administracyjnym, naukowym i gospodarczym całego państwa. Ze względu na ilość mieszkańców należy również wspomnieć o wpływie na kulturę.
Poza tym jest także 'Gay Oslo'. No comment.
Dalej mamy Bergen (250k), drugie pod względem wielkości, pierwsze pod względem ilości opadów w roku, lecz przede wszystkim piękne starym miastem, piękne dzielnicą portową i małymi, urokliwymi uliczkami.
Dodajmy do tego jeszcze Trondheim (160k) i Stavanger (120k) i w zasadzie wyczerpaliśmy 'duże' skupiska ludności.
Im dalej na północ tym zaludnienie (nie tylko jego gęstość) mniejsze.
Ludzie mieszkają tam w małych domkach, mają więcej wolnego czasu, nie śpieszą się w zasadzie nigdzie i gorzej mówię w języku angielskim.
Czemu? Nie ćwiczą go. Rozumieją nieźle, wszak w telewizji lecą głównie filmy i programy ze Stanów czy też z UK. Zaś ktoś naprawdę mądry (brak jakiegokolwiek sarkazmu czy ironii) stwierdził że nie będzie dubbingu, czy też lektora.
Chwała!
Im bliżej 'wielkich' aglomeracji tym także więcej imigrantów. Całkiem sporo z Polski. Liczna grupa Azjatów, od ludzi z szeroko pojętymi hinduskimi korzeniami, po bardziej 'tradycyjnie' rozumianych - Chińczyków, Koreańczyków, etc.
Poza miastami mieszkają głównie ludzie starsi, emeryci, być może renciści. Przemili, nie śpieszący się, czasem nie rozumiejący ni w ząb angielskiego...
Ale i tak użyczający spragnionym turystom wody :).
Dwie kolejne Norwegie to także ta turystyczna i ta położona obok. Z jednej strony mamy piękne fjordy.
Z drugiej zaś widzimy rowy i zagajniki z potłuczonym szkłem (mimo że każda butelka, obojętnie czy plastikowa czy szklana ma kaucję; puszki także).
Wszystko jest pięknie opisane, łatwo jest otrzymać informacje.
Czasem jedynie po norwesku. Czasem punkt informacyjny jest od lat nieczynny.
Czasem ludność lokalna zna lepsze drogi widokowe niż te wyznaczone przez 'znawców'.
Norwegia to także kraj który postrzegany jest 'obiektywnie', a więc zbiorczo...
Lecz także subiektywnie, a więc przeze mnie.
Być może wywarła na mnie tak silne wrażenie, ponieważ podczas tego wyjazdu poznałem kogoś, kto sprawił(-a), że chociaż przez część tej wędrówki odczuwałem wszystko wyraźniej, czułem się bardziej żywy niż przez ostatnie kilka lat?
Nie wiem tego, lecz wspomnienia mam tak silne i bogate, że jestem pewien iż nie zatrą się przez całe lata.
Udało mi się nawet pokłócić strasznie z dobrym przyjacielem, gdy próbowaliśmy sobie wytłumaczyć nasze sprzeczne aksjomaty.
Nie powiem, by było mi z tym lekko, ale stoję twardo przy swoich przekonaniach.
Czasem kilka dni prawdziwego życia warte są wszystkiego.
Ostatecznie z czym zostaniemy po śmierci, jak nie z własnym sumieniem? I własnymi wspomnieniami?
A te wystarczą mi nawet by przetrwać piekło.
Baruch ata Adonai.
Mat
piątek, 13 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz