Od naprawdę dawna nie czułem się tak... spokojnie.
Być może przyczyną tego jest szklanka Glenmorangie, kapitalnej szkockiej, którą właśnie sobie nalałem.
Możliwe że jest to spowodowane nabiciem ręcznie wykonanej fajki, zakupionej w Bryggen, nabitej również szkockim tytoniem ;).
Jednakże głównym powodem są wspomnienia z Norwegii, wyryte na zawsze w mojej duszy.
Już pal licho z samymi widokami. Wyjazd ten miał dla mnie też ogromne 'osobiste' znaczenie.
Niemniej nie czas to ani miejsce na ekshibicjonistyczne wynurzenia. szczególnie że nawet najpiękniejsze sny bledną wobec przeciwności związanych z czasem i przestrzenią ;).
Pozwolę więc sobie przejść do kilku podstawowych informacji dotyczących przygotowań do wyjazdu do Norwegii.
Kraj ten jest ogromny, lecz zamieszkany przez małą ilość osób.
Pociągi i autobusy są strasznie drogie, więc najlepiej nastawić się na piesze wędrówki wsparte autostopem (najlepiej dwójkami, albo możecie stać i łapać okazję przez kilka dni ;) ).
Inne ceny są równie horrendalne, więc nie nastawiajcie się na jedzenie w barach.
Waszymi przyjaciółmi będą Rema 1000, Kiwi, Rimi oraz Bunnpris.
Wyszukujcie produktów oznaczonych jako Mini Pris lub First Price, przywieźcie z Polski turystyczną kuchenkę i przygotujcie się na wydatek rzędu 40 złotych za pojemnik z gazem wystarczający na kilka dni gotowania obiadów dla czterech osób.
Uwierzcie proszę, że tańszej opcji nie ma, o ile zależy Wam na ciepłych posiłkach :).
Nawet głupi cheeseburger w McDonald'sie (och tak, nisko upadłem) to w przeliczeniu 5 złotych i to w promocji 'na wynos'.
Hamburger z puszką Coca-Coli w przeciętnym przydrożnym barze kosztuje niemal 50 złotych (sic!). Zaręczam, że można się nieźle przestraszyć.
Pogoda w Norwegii jest... chyba straszna. Albo grzeje, albo leje ;).
Ubrania muszą być i ciepłe i przewiewne. Dobrze by było gdyby miały właściwości przeciwdeszczowe, a jednocześnie szybko schły ;).
Oznacza to, rzecz jasna, że należy wziąć różnorodne ubrania i zmieniać je w miarę często.
Trekkingowe spodnie z odpinanymi nogawkami są szczególnie wygodne i przydatne.
W dzień się nie zapocicie, w nocy będzie relatywnie ciepło.
Większość toalet publicznych jest darmowa. Często można natknąć się stacje benzynowe, a więc osobiście niemal nie ruszałem własnego papieru toaletowego :).
W/w przybytki spełniały także niezwykle ważną funkcję punktu czerpania wody ;).
Klimat panuje tam niby oceaniczny, często pada i takie tam... ale odwodnić się łatwo, a nie zawsze mamy pod ręką strumień.
Największym problemem jest dostanie się z lotniska Rygge do samego Oslo. Nie jest to duża odległość, ale ludzie tam nie są przychylni autostopowi... zaś autobusy z lotniska do Oslo kosztują 130 koron, a więc jakieś 65 złotych.
Cóż... to tyle w kwestii przygotowań. A raczej to tyle w kwestii podstaw.
Kolejne wpisy będą już tylko (a przynajmniej mam taką nadzieję) zapisami odczuć, wrażeń i innych ulotnych myśli.
Nie chciałbym ich stracić, ponieważ naprawdę czuję się bogatszy po tej wyprawie.
Rzecz jasna nie materialnie ;).
Miłego dnia.
Mat (nie przedstawiałem się wcześniej, prawda ;) ?)
PS. nowe zdjęcie zostało zrobione w lesie koło Bergen, pod wieczór... strasznie mi się podoba, mimo niedociągnięć związanych z moim amatorskim podejściem do fotografii :)
czwartek, 12 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz