wtorek, 17 kwietnia 2012

Para-rocznica!

Szczęśliwie udało mi się naprawić klawiaturę laptopa! Jest teraz taka piękna, niemal dziewicza, że aż szkoda uderzać w klawisze. Furda! To tylko klawiatura ;). Już od wczoraj w pełni używana.

Mały problem polega na tym, że mój pomysł robienia zdjęć w Górach Izerskich był w 100% chybiony. Bynajmniej nie dlatego, że widoki złe. Zacznijmy jednak od początku.
Przede wszystkim, zarówno w Karkonoszach, jak i w Izerach, kwiecień obrodził pięknym śniegiem. Coś mi się w tym ciemnym łebku ubzdurało, że skoro za oknem mi coś kwitnie, to w górach będzie pięknie.
No wiecie... świstaki wychodzą, pierwiosnki kwitną, pączki drzew przyprawiają mnie o alergię, strumienie szemrzą wesoło, w schroniskach zaś czeka dobre, czeskie piwo. No i wylecielim na szlak, dumni i bladzi, zaczynając od Szklarskiej Poręby (i po granaciku piwa izerskiego, kapitalnego wyrobu lokalnego - polecam także walońskie, jeżeli ktoś lubi ciemne). Do Wodospadu Kamieńczyka byliśmy twardzi, nieustępliwi i dzielni jak połączenie Brada Pitta z Romanem Bratnym.
Później zaczęły się lekkie schody w postaci śniegu... i wyszły braki kondycyjne w ekipie :). Nie będę wytykał palcami, lecz, słodząc sam sobie rzeknę, że u mnie całkiem nieźle to wyglądało.

Siłą rzeczy nasza wyprawa nie wyszła dalej niż Hala Szrenicka. Tak, proszę się wyśmiać do woli. Poszedł wielki wędrowiec, łazęga i wagabudna, przeszedł jakieś 8 kilometrów i padł ;). E-e, aż tak źle nie było. W piątek zajechaliśmy do Szklarskiej dopiero pod wieczór (około 17), więc i tak planem był nocleg na Szrenicy. Prawdopodobnie cisnąłbym na dalszą wędrówkę, na drugi dzień, rzecz jasna, jako że do Jakuszyc raptem 2 godziny drogi, a dalej teren miły i przyjemny. Nie przeszkadzały mi nawet widoki takie, jak poniżej: (na drugim zdjęciu, gościnnie w charakterze lodowego zombie, Radek S. :) )



Generalnie wyszła nam taka para-wyprawa. Za to bardzo pro-impreza, jako że natknęliśmy się na wyjazd integracyjny studentów bio-technologii z Wrocławia. Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam wszystkich zainteresowanych :).
No i jak tu było się nie zintegrować i nie zostać do niedzieli? Grzech byłby to, powiadam Wam. Grzech i hańba!
A więc z czystym sumieniem zostaliśmy, trochę 'na krzywy ryj', jako że dostaliśmy (przez pomyłkę oraz dzięki naszej wrodzonej charyzmie) zarezerwowany dla kogoś innego pokój. Cóż, cel uświęca środki. Heh.

Na następny dzień było wesoło. Na samej Szrenicy wiało tak mocno, że ledwo byłem w stanie ustać i zrobić zdjęcie! Poważnie, słowo harcerza (i nie ważne, że nigdy takowym nie byłem - licencia poética). W dodatku szły na nas niezłe chmury. Takie... ciekawe, to chyba odpowiednie słowo. Jak ktoś nie wierzy, to proszę, jaki piękny widok na Łabski Szczyt, Śnieżkę i tak dalej:


Z góry mówię, iż proszę się odpimpać z komentarzami, że tam nic nie widać. Właśnie taka widoczność mnie tam przywitała :). W drugą stronę (zachód), było ździebko lepiej, ale czterech liter nie urywało.

Nazajutrz zaś: śnieżyca. Powrót w gradzie i widoczności na cztery metry. Nie było tak ciekawie, jak owego czasu koło Domu Śląskiego, lecz i tak kawalkada Muminków, jaka stamtąd wychynęła, przyprawiła mnie niemal o łzy. Ze śmiechu, rzecz jasna. Doszły nowe zmarszczki mimiczne, nie tylko z tego powodu, zresztą ;).

Generalnie wyjazd, paradoksalnie, udany. Kompletnie inny niż się spodziewałem, ale za to z arcyciekawym bonusem. Wypatrywanym, zresztą, na poniższym zdjęciu:


Ech, góry nasze góry... no i dogadaliśmy się z przeuroczymi studentkami, że nas wysadzą w Jeleniej Górze, skąd łatwiej było o PKS. Jak tu się nie cieszyć życiem? Szczególnie, że wyluzowany kierowca nie miałby nic przeciwko wiezieniu nas nawet i do Wrocławia, a w Jeleniej wysadził nas na samym dworcu :).

Cóż w tym wpisie parakulturalnego? - spytać można. Ano niewiele. W zasadzie tłumaczę się pokrętnie, dlaczego niczym nie uczczę dwusetki. Niemniej, kto wie, co przyniesie przyszłość?

Namaarie!

M.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Awaria!

Niestety, nie mogę wciskać na klawiaturze wszystkiego, na co mam ochotę. Istne katusze tutaj mam, uwierzcie. Szczególnie irytujące jest omijanie wyrazów zawierających uszkodzone literki :).

Cóż więc mogę rzec? Odwiedziny na święta u babiczki mogą być brzemienne w skutki i awarie). Cóż, wybaczę za mazurka i jabłecznik.

Całość ma dobrą stronę, właśnie czytacie notatkę o numerze 200 - 1 :). Kolejnym razem okrągła rocznica, może ją jakoś uczczę?

Swoją drogą, mam zamysł - Chatka Górzystów na wiosnę, a dokładniej w zbliżający się weekend. Taka idea ze zdjęciami w roli głównej. Zobaczymy, co się uda zdziałać.

Namaarie!

M.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Keine Aprilis

Miało coś nawet być na dzisiaj, ale w czwartek mnie rozłożyło. Tragedia po prostu, obłożna gorączka i te sprawy. Widać jakiś wirus mnie podgryzał, a odporność rozwalił mi zastrzyk odczuleniowy.
No nic, takie życie, kolejny tydzień poleciał do kosza. Mogło być gorzej, dzisiaj już jestem na nogach - a mogłem dalej leżeć w łóżku i majaczyć :).

Zaczytałem się ostatnio, na nowo, Williama Blake'a. Poezję, znaczy się. Na swój sposób ciekawa lektura, gdy ma się podwyższoną temperaturę. Ciekawe też pomysły wtedy do głowy przychodzą, gdy czyta się, np.:

The Little Vagabond


Dear mother, dear mother, the church is cold,
But the ale-house is healthy and pleasant and warm;
Besides I can tell where I am used well,
Such usage in Heaven will never do well.

But if at the church they would give us some ale,
And a pleasant fire our souls to regale,
We'd sing and we'd pray all the live-long day,
Nor ever once wish from the church to stray.

Then the parson might preach, and drink, and sing,
And we'd be as happy as birds in the spring;
And modest Dame Lurch, who is always at church,
Would not have bandy children, nor fasting, nor birch.

And God, like a father rejoicing to see
His children as pleasant and happy as he,
Would have no more quarrel with the Devil or the barrel,
But kiss him, and give him both drink and apparel.


Bądź 'The Angel'

I dreamt a dream! What can it mean?
And that I was a maiden Queen
Guarded by an Angel mild:
Witless woe was ne'er beguiled!

And I wept both night and day,
And he wiped my tears away;
And I wept both day and night,
And hid from him my heart's delight.

So he took his wings, and fled;
Then the morn blushed rosy red.
I dried my tears, and armed my fears
With ten thousand shields and spears.

Soon my Angel came again;
I was armed, he came in vain;
For the time of youth was fled,
And grey hairs were on my head.


Nie po raz pierwszy zachwycam się sposobem, w jaki Blake formował myśli - a także swą filozofię. Gdyż o nią tutaj tak naprawdę się rozchodzi. Wpływy Swedenborga (niezły oszołom, swoją drogą :)), Johna Miltona ('Raj Utracony'), biblijne metafory.
Mało? Jest tego o wiele więcej, lecz poznawanie Blake'a jest, tak naprawdę, osobiste.
Jest tak z bardzo prostego powodu - u Blake'a cały czas pojawia się wieczny konflikt, znajdujący swoje odbicie w późniejszych teoriach psychologicznych! Piszę tu o konflikcie między rozumem, a uczuciem; odbiciu późniejszych konfliktów między id, a superego. Ba, same koncepcje Dobra i Zła, tych pisanych dużą literą, są niezwykle frapujące. Na swój sposób ocierają się one o późniejsze przemyślenia Fryderyka Nieckiego. Bajam? A jużci! Patrzcie:

Dobro to bierność posłuszna Rozumowi, Zło to aktywność wyrastająca z Energii

Ot, mały cytacik z 'Zaślubin Nieba z Piekłem'.

Niestety, talent Blake'a miał także, swego rodzaju, gnostyckie korzenie. Opierał on poznanie na, szeroko pojętym, Objawieniu. Głęboko wierzył w Poetycki Geniusz i wygłaszał dość niepopularne zdania, pokroju:

To, co wielkie, jest nieuchronnie ukryte przed słabymi. To, co oczywiste dla idioty, nie jest warte mego zachodu.

Cóż, może świat dojrzał już na tyle, by nie składać się tylko z idiotów?

M.