poniedziałek, 31 października 2011

A już jutro w nocy...

Podobnie jak rok temu, jutro czeka, cóż, przynajmniej mnie, noc na swój sposób magiczna. Nie krzykliwa, kolorowa i sztuczna, jak 'popularne' Halloween.

Cóż, w samej wigilii wszystkich świętych, gdyż od tego właśnie pochodzi nazwa Halloween (All Hallows' Eve), nie ma raczej nic złego. To jak jest obchodzone, jako zabawa, takie pogańsko-chrześcijańsko-konsumpcyjne święto... cóż, także nie jest złe same w sobie. Problem w tym, że nic nam nie wnosi.
Jest puste i tandetne. Teoretycznie mniej kiczowate niż meksykańskie Día de los Muertos, Dzień Zmarłych.

Niemniej, owo meksykańskie święto jest kolorowe, kiczowate, lecz o wiele głębsze. Jest... prawdziwe. Jednocześnie duchowe jak i materialne. Po prostu ma duszę.

A czy nie tego brakuje wszelkim otaczającym nas tradycjom? Moi rodacy robią coś, ponieważ to tradycja. Bezrefleksyjnie, bezsensownie.
Puste, nic nie znaczące gesty.
Pokazanie się na mszy. Posprzątanie grobów. Takie dwa przykłady z brzegu.
Czy potrzeba ku temu święta? Czy jest to dla nich coś głębszego?
Ot, wygodna data, by czymś się zając. W pierwszym zaś przypadku, coś co wypada zrobić. No bo jakże tak inaczej?
"Będą gadać."

Wiecie zaś, do czego prowadzi rutynizacja rytuałów i tradycji, prawda? Do kultury plemiennej. Rytualistycznej właśnie. Z tym, że o ile plemiona szamanistyczne nie porzucają tutaj duchowości, głębokiego przekazu, dla nas jest to barbaryzacja.
Z pokolenia na pokolenie głupiejemy, pozbawiając ważne niegdyś czynności znaczenia.
Stają się pustymi rytuałami, które należy wykonać.
Bezrefleksyjnie.
Szaro.

Nie pozwólcie, by i Was to dotknęło. Bez kontekstu, bez znaczenia - nie pozwólcie, by coś co robicie lub mówicie było puste. Na dłuższą metę, będę to naszym upadkiem.
Nie teraz, nie za rok. Być może nie w tym stuleciu.
Powoli jednak utracimy to, co było ważne dla naszych przodków, zamykając się przed bożkiem niebieskiego ekranu. Pustej, tandetnej komercjalizacji.

Proszę szczerze i głęboko - dajcie z siebie wsyzstko, by do tego nie dopuścić, chociażby w swoim otoczeniu :).

M.

sobota, 22 października 2011

Skrzypce w roli głównej

Wersja swojska, Michał Jelonek.



Wersja angielska, Ed Alleyne-Johnson



Odmienne style. Inna ekspresja. Różne emocje.
Jeden wspólny mianownik, genialne skrzypce.
To jeden z tych wpisów, które nie potrzebują wielu słów.

Miłego imprezowania ;)

M.

/facepalm

No, jakże mogłem zapomnieć o:

czwartek, 20 października 2011

Umarł gnój, niech żyje... ?

No i mamy klops. To znaczy, nie my, ale Libijczycy.
Ich niegdysiejszy bohater, reformator i prawdziwy, czego by tu nie mówić, charakter wodzowski został w końcu zabity za to, że nadużył władzy.
Nie dziwię się, to do czego doprowadził w Wielkiej Arabskiej Libijskiej Dżamahirijji Ludowo-Socjalistycznej wołało o pomstę do nieba.
Owej pomsty zaś doczekało się właśnie dzisiaj.

Cóż, historia zatoczyła koło. Pułkownik Gaddafi obalił króla Irdisa I, by następnie samemu stać się znienawidzonym przez rodaków.
Czy wybielą go kiedyś tak, jak np. u nas marszałka Piłsudskiego?
Cóż, mam nadzieję, że nie. Piłsudski chociaż oddał po swoich przewrotach władzę. Fakt, miał ogromne wpływy na ówczesne rządy, lecz była to diametralnie inna sytuacja.

Czego więc możemy spodziewać się po Libii, która to będzie wyłaniała się teraz na naszych oczach, odrodzona, jak Feniks z popiołów?

Niestety, absolutnie wszystkiego. Osobiście obawiam się powrotu rządów opartych na prawie religijnym, na Koranie. Dlaczego? Wszak to piękna księga.
Niestety ludzie, którzy opierają na niej prawo, są zbyt słabi i wybiórczy.
Ślepi i ograniczeni.

Mogę się założyć o butelkę dobrego trunku, że tak czy inaczej, ucierpią kobiety. Wątpię, aby miały tyle wolności osobistej, co za 'złotego wieku Gaddafiego'. Oczywiście, mówię o tych oficjalnych prawach. Nieoficjalnie wiadomo, że były nawet i wtedy traktowane jako rzeczy.

Jak to wszystko będzie? Czas na powie.
Póki co zaś, zobaczmy jaka też koalicja powstanie u nas. Im stabilniejsza i mniej inwazyjna, tym lepiej. Im mniej debili z sejmu w naszym życiu codziennym, tym prościej i przyjemniej będzie nam się żyło.

M.

Jesienne rozmyślania

Myślę o jesieni, liściach złotych i krwawych
o siąpiącym deszczu, o zapachu kawy.
Ciepłych bromieniach słońca rozjaśniających liście
przykre wspomnienia pogrążając mgliście.
Lecz nade mną niebo przykryte całunem
wypraną z barw szarością, więdnącym rozumem.
Gdzieś w powietrzu woń dymu, gdzieś tam szczeka pies
tutaj kwiaty zwiędłe, tam tupie cicho jeż.
Zieleń odchodzi już do barw lamusa,
witam się zaś powoli z tęczą rozlaną
wyciekającą do kałuży z garbusa.
Jesień, przesławszy uśmiech, ciepły pocałunek,
teraz żegna się nieśpiesznie
witając z szarym tłumem.
Stuleni w wiatach, stłoczeni w autobusie,
zwracają uwagę na to co sztuczne, głośne
ale kolorowe.
I tak właśnie wstaję i sam z siebie szydzę,
zamiast czerpać z października radość,
już swe jesienne demony widzę.


M.

niedziela, 16 października 2011

Absolutne &^&*^

http://www.youtube.com/watch?v=WEHhJ1tX9TY

Nie znajduję innych słów.

To, co zostało tutaj &^*%^%^%^& jest absolutnym &^A&*S^*&^AS.

Przez całe swoje życie widziałem, słyszałem i odczuwałem wiele żenująco słabych rzeczy. To przebija wszystko. Postaram się, aby o tej porażce usłyszało więcej osób.

(czuję się) Bardzo zgwałcony przez ucho...
M.

sobota, 15 października 2011

Impresja

Z ust ulatuje mgiełka. Wiem, to tylko para wodna, to tylko mój oddech, taki jak zawsze. Jest w końcu zimno, wracam nocą, ciemną i ciepłą, przytulną pomarańczowym światłem latarni.
A jednak oddech to nasze życie. Z każdym oddanym, jest go w nas coraz mniej. Coraz więcej zaś za nami. Oddech to także dusza, cóż, przynajmniej według niektórych wierzeń.
Idę, drogę znam na pamięć, przeszedłbym ją z zamkniętymi oczami. A więc przede mną, przed oczyma mej duszy wszystko to, co byłe przede mną, co tkwi we mnie, co nei opuszcza moich myśli.
Przez tę krótką chwilę gdy jestem zawieszony między ciepłem ubrania a chłodem powietrza, między ciemnością a światłem, apatyczną myślą, a żwawym krokiem, żyję tak mocno jak tylko mogę, a jednocześnie tkwię w przeszłości.
No, ale ak w sumie, co jest prawdą? Nie odróżnimy przecież tego co dociera do naszego mózgu od tego, co nasz mózg sobie wymyślił.

No cóż, dla mnie jutro nadchodzi już dziś...



Obrazy, dźwięki, marzenia, pragnienia, wspomnienia, jeden ciąg składający się na moje życie. Z jednym zaledwie celem, wstać rano.
I uśmiechnąć się. Czy będzie padało, czy też zaświeci słońce.
Zimno, czy ciepło, nie ważne.

Dobran... dzieńdobry ;)

M.

piątek, 14 października 2011

... bo dobre trzeba promować!

No i, proszę państwa, udało mi się, znowu z opóźnieniem 'odkryć' (czytaj: trafiłem w necie) kapitalną polską Artystkę.

Karolinę Cichą -> http://www.myspace.com/karolinacicha

Jak by tu powiedzieć. Co by tu powiedzieć?
Właściwie, to to co powinno się wiedzieć, znajduje się na powyższej stronie.
Poniżej zaś, to co mnie osobiście poruszyło.
A składa się na to niesamowity głos, oryginalna (i kapitalna) aranżacja, świeżość, naturalność i wszechstronność.

Pani doktor nauk humanistycznych, Karolina Cicha, jest w stanie wykrzesać z tekstu, ze słowa, mojej osobistej cichej (mrug mrug) miłości, wszystko to co w nim tkwi, dodać jeszcze trochę i rozwinąć. Znaczeniowo, muzycznie, przebierając palcami zarówno po klawiszach akordeonu, jak i duszy.
A także innych instrumentów, jak na multiinstrumentalistkę przystało.
W dodatku komponuje i śpiewa.

Drogie feministki, TAKA kobieta nawet nie musi potrafić gotować :). Czystej próby talent muzyczny zwalnia ją z tego obowiązku ;).

Przekonajcie się sami - oto jej interpretacja Gajcego, z płyty-składanki-konceptu 'Gajcy'.



A oto coś z płyty z wierszami Różewicza:



No i ma przeurocze kiełki. No po prostu, rozczulające ^_^.
Więc jak tu nie kupić płyty 'Do ludożerców'? A jej koncertowa już w drodze.
Rzadko kiedy muzyka wywiera na mnie aż tak silne wrażenie.
Czy wywrze i na Was? Nie mam pojęcia, jednak gorąco polecam przyjrzenie się bliżej 'co jest grane'.

Zaklinam Was ;).

M.

środa, 12 października 2011

Paradoks kin studyjnych

Mam w tej swojej Legnicy małe kino, tzw. studyjne. No, nie ja mam, rzecz jasna, poczuwam się do niego ot tak trochę, zapisawszy się doń na poniedziałkowe seanse klubu miłośników dobrego filmu.
Oj, przeróżne są tak filmy, przeróżne.
Zazwyczaj warto je jednak obejrzeć, szczególnie że bilet miesięczny kosztuje 12 złotych polskich, a więc troszkę ponad 2 złocisze za film.
2 złote za Czas Apokalipsy? Bargain!

Niestety, w ten poniedziałek, poszedłem tam na Salę samobójców.
Długo broniłem się przed podjeściem do tego filmu, jako że z daleka pachniał tandetą oraz atakiem zmasowanej, galopującej emo-szczyzny.

W skrócie: tak właśnie było.
Ani to śmieszne, ani tragiczne, ani wzruszające.
Tandetne od początku do końca.
Tandetny dźwięk, animacja, praca kamer. Niezła gra aktorska, jednak obleczona w żenujący scenariusz i groteskowe wzorce osobowościowe naklejone na siłę na postaci.

Proszę państwa, przecież ten film to absolutny niewypał.

Lecimy z faktami:
a) protagonista to syn MINISTRA oraz pani DYREKTOR jakieś tam wielkiej firmy;
- jak się z takim kimś utoższamiać?
- jak odnieść taką sytuację do codzienności?
- where to Hell is my slice of Everyman?
b) wirtualna rzeczywistosć przedstawiona w tym 'dziele' jest przerysowana, nadużyta oraz wypaczona (w dodatku animacja jets tragicznie brzydka);
- ani to sci-fi, ani dotykający problem socjologiczny
- prawdziwe problemy związane z nową formą eskapizmu zostały zepchnięte na margines, wyolbrzymiając jakieś wydumane fafarafa na temat nie potrafiących poradzić się z konsekwencjami własnej pijakciej głupoty gówniarzy
c) film ten przedstawia patologię rodziny, w której każdemu 'poprzewracało się w dupie' od nadmiaru dostatku
- nie ma to nic wspólnego ze światem wirtualnym
- jak ma sie do tego odnieść 'klasa średnia' X_x
- co ma piernik do wiatraka?

Drodzy państwo, jedyne co w tym filmie było dobre, to gra aktorska i kilka sytuacyjnych żartów. Kiepska rekomendacja jak na poważny film, prawda?
Cóż, poważny w założeniach.

Przyznam jedno - mogłem wyjść w każdej chwili, chciałem jednak upewnić się, że film ten jest naprawdę kiepski i tandetny. Czekałem do samego końca na coś, co wyrwie mnie z tego przekonania, pośle na kolana i każe, bijąc się w piersi, krzyczeć: mea culpa!
Niestety, zawiodłem się. Całą fabuła opiera się na szeregu kretyńskich sytuacji w których ludzie bez wyobraźni (a niby wykształceni) popadają w zależności tak jaskrawe i oczywiste, tak wyraźnie oświetlone reflektorem 'spirali zagłady', że mocniej już nie można.

Ale nie. Ta tandetna tragedyjka pluje w twarz ludziom, którzy już przy wyborach rodem z Antygony ziewają i znajdują proste, dyplomatyczne (lub skryte, subtelne) rozwiązanie.

Sala samobójców rozczarowała mnie słabą, bezsensowną fabułą, tandetnym wykonaniem oraz brakiem jakiejkolwiek głębi.

Pusty, miałki film z przerostem formy nad treścią.
Ech, żeby tam chociaż było na co popatrzeć.... a tu nie... :(

Za tydzień jednak i tak idę, grają Pokutę,

http://www.filmweb.pl/Pokuta

http://www.imdb.com/title/tt0783233/

Niby meoldramat, ale to oznacza większy procent płci pięknej. A wiadomo, że ja pies na baby ;).

Namaarie,

M.

niedziela, 9 października 2011

Cieszmy się i radujmy!

Oto dnia 9 października roku pańskiego 2011, zatryumfowały Porządek Obowiązek i Półlitra! Oczywiście nie cieszę się z 39% głosów oddanych na PO, cieszę się, że PiS nie będzie miał szansy złożyć rządu.
Przed nami rozciąga się widok na 'piękną' koalicję, PO, Palikota i PSL.
PO, rzecz wiadoma, najwięcej głosów i największa antypisowska koalicja.
Czemu Palikot? Ponieważ to już prawie PO. Taka piąta kolumna, radykalne obliczne antypisowskiej koalicji, uwolnione od ograniczeń narzuconych przez Tuska.
Genialne pociągnięcie, prawda? PO + Palikot mają razem więcej głosów, niż gdyby nasz 'ukochany wodkowytrwórca' został w poprzedniej partii.
No i, powiedzmy sobie, Palikot zręcznie podprowadził 'postępowo-myślący' elektorat SLD. Znaczy rzucił kiełbachę o konopiach indyjskich. I czymże te postkomunistyczne pierdoły miały się wykazać?

Towarzysz Napieralski wraz z resztą bezideowych gamoni dostał mniej głosów od PSL.
A szak wiadomo, że czy się stoi, czy się leży, PSL miejsce w parlamencie się należy :).
Jaka jest różnica? PSL ma mniej oszołomów, co prawda jest równie bezideowa, lecz w przeciwieństwie do SLD ludzie na wsi to elektorat twardy o względnie równym (nawet gdy małym) przyroście naturalnym, zaś czerwony żelbeton po prostu wymiera.
Nie powiem, raduje się me serce, od PiS nie cierpię bardziej tylko lewactwa.

Na co zaś Tuskowi i Palikotowi PSL? Magiczne 50%. W zasadzie najchętniej to by wzięli do siebie głosy kolejnych oszołomów z PJN, ale te panie i ci bezjajowcy nie dostali się do sejmu. No i klops. PSL jest w rządzie.
"Czy się stoi, czy się leży."

Co to nam zmienia, tak naprawdę? Nic.
Może być wesoło ze względu na Palikota. Może uda się położyć podwaliny pod jakiś zalążek legalizacji miękkich narkotyków, najpewniej w postaci odejścia od twardej penalizacji posiadania/stosowania.

I tyle. Czemu zaś cieszę się i raduję? Otóż wiedziałem, że NP z Januszem Korwinem-Mikke nie miała szans na wejście do sejmu, ze względu, rzecz jasna, na strach ludzi przez PiSem. Po prostu głosy części potencjalnego elektoratu poszły, ze strachu, na antypisowską koalicję.
Poza tym kto, poza mną i 1.1% głosujących, uważa, że powinno się dostawać tyle ile się zarabia, zaś wszelkie 'należące się socjale' to obraza moralności i inteligencji? :) Smutna prawda.

Cieszę się, ponieważ ludzie naluli PiSowi w twarz.
Chociaż z Tuska taki polityk, jak z koziej rzyci trąba to i tak jest lepszy od Kaczyńskiego.
Ba, pan Stefan z taniej mordowni niedaleko mnie byłby lepszym politykiem. No, może nie lepszym, mniej złym :).
Temu krajowi potrzeba stabilizacji i niczego więcej.
Stabilizacji, wolności osobistej i takiej prawdziwej, międzyludzkiej solidarności.
Jeżeli PO, Palikot i PSL pokażą PiSowi jego miejsce, zaś życie przeciętnego Polaka pozostawią jego losowi, to wyjdziemy na dobre.
Jest na to szansa, ponieważ akurat Palikot ma głowę na karku i potrafi zarobić. Wie też co w zarabianiu przeszkadza. Jeżeli więc spełni choć 1% obietnic wyborczych, będzie najlepszym politykiem ostatnich, szacując ostrożnie, 10 lat.

Wystarczy jedno. Uśmiechnąć się do sąsiada i nie patrzec z zazdrością, po prostu żyć własnym życiem. I wyjdziemy na swoje, jako ludzie.

Czego sobie i Wam życzę.

M.

czwartek, 6 października 2011

Serce pędzlem oddane

Jedzie sobie człowiek rowerem przez słonecznym, piękny październikowy park i myśli, czuje, chłonie. W plecaku pobrzękuje wesoło butelka lekkiego wina, obijając się o książkę, ciepłe promienie słońca ściagają się z podmuchem wiatru na twarzy.
Taka moja jesień, październikowy prezent dla zwichrowanej wagi, czy tam innej leszczyny, taki drobny przerywnik, nim spośród nagich konarów drzew, spomiędzy ciemnych chmur wypełzną prywatne demony.
Póki co jest pięknie, kolorowo, ciepło i aż chce się żyć. Czysty zachwyt.

I właśnie... miałem dzisiaj mówić (pisać) o sztuce w formie obrazu, malarstwa, grafiki. Lecz jak tak? Mówić, pisać, opisywać coś, co istnieje, możliwe do poznania samemu.
Był swego czasu pewien niesamowity człowiek. Oddany swej pasji, swej Sztuce tak dalece, że chyba on sam nie wiedział, jakim cudem zdobywał się na tyle wyrzeczeń.
Voncent van Gogh, człowiek bez ucha, za to z niesamowitą duszą. Zatopiony w świecie prywatnego bólu, wierzący głęboko w otaczające go piękno, które oddawał na swych obrazach. A jednak, przez całe życie sprzedał zaledwie jeden obraz - w dodatku kupił go ktoś z jego rodziny. Czy może przyjaciel? Nieważne.
On zawarł w swej kresce, w tej doskonałej, poruszającej formie całą swoją duszę.

Nie wierzycie?


Wierzby o zachodzie słońca

Ta lekkość i ciepło. Rozchodzące się promienie, niemalże jestem w stanie uwierzyć, że gdybym spoglądał w nie zbyt długo, oślepiłyby mnie. Ten lekki podmuch wiatru, poruszający najmniejszy liść, najmniejsze źdźbło. Spokój i zachwyt tym zawieszonym w czasie momentem. Moim zdaniem - arcydzieło.


A co też powiecie na Jesienny krajobraz z czterema drzewami?
Obraz o wiele bardziej melancholijny, jednak... czyż nie piękny? W końcu i melancholia porusza ;).

Powiedzmy sobie szczerze, dzisiaj pozostała nam raczej gafika, niźli coś innego. Często pomysł, a i on nie za dobry, ma za zadanie wystarczyć jako swego rodzaju opatrunek, maskujący niedociągnięcia i braki warsztatowe.
A nawet i gorzej. Często brakuje pomysłu, przesłania, pozostaje jedynie forma. Coś, co ma szokować, teoretycznie skłonić do refleksji.
Czy taka 'sztuka' stawia pytania? Rzadko... prędzej szokuje, w pusty, prymitywny sposób, bądź jest używana jako coś... użytkowego.
Tylko tyle. Barokowy przesyt, lub jakiś okrojony minimalizm z drugiej połowy XX wieku.

Och, są, na szczęście, wyjątki. Całkiem chlubne. Także i w Polsce :).
Poczucie piękna, estetyki, chęć dążenia do rozwoju duchowego, świadomości, wrażliwości, to dalej tli się w nas.
Często jest jednak źle ukierowane, skrzywione, spaczone.
Zbyt wiele dookoła pustych idei, wypaczonych poglądów, czy też materializmu.

A przecież wystarczy przystanąć i powąchać kwiaty ;).
Uśmiechnąć się do ładnej dziewczyny, wypić pół butelki wina na łonie natury...

Świat stoi przed nami całym swoim pięknem, a życia nie starczy nam na odkrycie wszystkich jego wspaniałości. Nie wiem czemu, ale jest to dla mnie optymistyczne!

M.

niedziela, 2 października 2011

Inspiracje; a także przedsłowie o...

... o kulturze :). Ewolucji! Po prostu o rozwoju :).

Nie będę ukrywał, że myśli zaprezentowane poniżej nie są moimi oryginalnymi. A może inaczej, byłem na ścieżce podobnych, gdy w ten i inszy sposób, natknąłem się na te właśni poglądy.
Ale ale! Jakie dokładnie?
Standardową 'definicją', choć właściwie raczej - uproszczeniem, słowa kultura jest całokształt, zbiór wszelkich zdobyczy materialnych i niematernialnych, jakie też można przypisać rodzajowi ludzkiemu.
Jednak... kultura podlega właśnie ciągłym, nieustannym zmianom. To pytanie, afirmacja, negacja, rozwój, ciągłe szukanie nowego, lepszego, piękniejszego. Innego.
Każde kolejne pokolenie chce odrzucić stare wzorce, wprowadzić zaś nowe. Najczęściej powraca do korzeni, czasem zmiany bywają jednak mocne, stają się istotną siłą napędową - jednocześnie zaś niechcianym status quo, na które krzywo spojrzą kolejni młodzi.

Nic nowego, prawda? Przecież to sprawa oczywista.
A jednak! Jak rzadko o tym myślimy, jak rzadko zadajemy sobie pytanie dlaczego występujemy przeciwko jednemu, zaś drugie tolerujemy? Powiedzmy sobie szczerze, uderzmy się w piersi (drobna dyspensa dla pań ;), często bywamy leniwi.

Cywilizacja i kultura (czasem postrzegane nierozerwalnie, tożsamo) to ciągłę szukanie nowego. Historia uczy nas, iż gdy przestajemy iść do przodu, wybiegać myśli w przyszłość, mieć prawdziwe wizjonerskie poglądy... wtedy zaczyna się dekadencja. Po niej zaś nadchodzi degeneracja.

I tutaj właśnie jest kłopot. Dookoła nas jest tyle rzeczy pięknych, wzniosłych idei, kreatywności.
Jednocześnie jednak, tak wiele z tego jest kłamstwem.
Wszystko jest robione na skróty, jest tak łatwe i dostępne.
Chociażby muzyka. Potrafi być piękna i progresywna, potrafi także być wtórna. To co progresywne, może być niedocenione - lub przecenione. To co znane i robione pod publikę, jest popularne i słuchane.
Mamy także problem np. pana Roberta Hooda, 'minimalisty techno'.

O kim mówię? A proszę:



Nie chcę wydać się osobą o wąskim światopoglądzie (mam naprawdę obszerny i pojemny). Przyznam, że filozofia owego pana przemawia do mnie - korzenie muzyki, użycie tylko tego co porusza i tylko po to, by poruszyć.
Jednak efekt końcowy jest... hmmm.... mój poprzedni komputer zacinając się wydawał podobne dźwięki. Poważnie.
Wizja? Być może, lecz jest to raczej wizja paralelna do tego, co zostało juz stworzone i wymyślone, niż coś odkrywczego.

O Sztukę dzisiaj jest trudno. W końcu byle dzieciak z PC-tem może tworzyć 'sztukę'. Nie mówię tutaj o muzyce elektronicznej, która bywa naprawdę poruszająca i odkrywcza. A chociażby The Knife (tutaj z coverem, aczkolwiek kapitalnym):



Tak wiele mamy na wyciągniecie ręki, tak rzadko musimy się starac by cos dostać, tak łatwo zapchać się papką, ogłupić 'kulturą' masową, że często trudno jest dostrzec coś pięknego.
Tyle zaś dobrych, ba!, kapitalnych dzieł powstaje dookoła. Pozostając przy samej muzyce, poruszające wyobraźnię teledyski tworzone przez fanów Daft Punk:



Przyznam, rzecz jasna, że inspirowanie się dziełami innych łatwo zapędza w kozi róg. Czy każdy jednak musi być wizjonerem? Otóż nie :).
Najważniejsze jednak, by każdy naprawdę szukał nowych rozwiązań, nowych dróg - nie tylko muzycznie. Żyjemy w dziwnej epoce kompletnego odwrócenia się od duchowości i spraw metafizycznych, jednocześnie jednak ludzie wielokrotnie szukają odpowiedzi u przeróżnych wróżek i innych podobnie poronionych pomysłów - zamiast spojrzeć we własne serce. Poszukać, popatrzeć, rozwinąć siebie - i świat.

Marudzę? A jak! Powtarzam się? Odrobinę. Czy mam rację? Oczywiście, jednak nie mogę (i nie chcę!) podawać rozwiązania. Gotowe wszak do niczego nie prowadzą.
Każdy ma swoją drogę... o ile w ogóle nią idzie :).

W kolejnym wpisie - obraz i wizualne aspekty, inspiracja i dusza farby. Mam nadzieje, że nie zanudzę. Przepraszam również za chaotyczny wpis, lecz mam wiele spraw na głowie, zaś powyższe słowa musiałem wypluć z siebie szybko, jak najszybciej.

A wiec, do przeczytania.

M.