środa, 6 kwietnia 2011

Warsztacik #8

Dopiero gdy pakuję ostatnie kilka rzeczy widzę, jak pusty jest ten pokój. Jak wiele nazbierałem tu śmieci, jak mało znaczą rzeczy które zostawiam za sobą.
Bez żalu.
Żal kieruję w inne miejsce. Żal i przebijający się przez poczucie winy strach, taki pierwotny, przejmujący, wywołujący fizyczny ból strach.
Czuję, że dzieje się coś naprawdę złego, ale wszystko co robię jest mechaniczne, niemalże podświadome. Zarzucam mózg doznaniami tego, co opuszczam tutaj, dostrzegam każdy odprysk tynku z sufitu, każdą nierówność wykładziny, brud w zakamarkach, każdą nudną pamiętkę codzienności, którą zostawiam za sobą.
Wszystko to, by nie myśleć o kimś, kto najprawdopodobniej mnie teraz opuszcza, nie wypowiadając ani słowa. Ani razu. Po prostu wymieniwszy spojrzenie, być może ostatnie.
Zamykam się głęboko w sobie, by odciąć się od tych myśli i płynę w smutku i w mroku.
Takim właśnie zastaje mnie jeden z przyjaciół.
Nie wiem o co mnie pyta, nie zwracam uwagi na odpowiedzi, których mu udzielam.
Widzę tylko wyraz jego twarzy, skrajne niedwierzanie, zdziwienie.
I zmęczenie.
Prawdopodobnie to tylko moje złudzenia, spowodowane szokiem i chorymi myślami, ale dostrzegam w jego twarzy także ulgę.
No pewnie, zbierało się to we mnie od dawna, widać było gołym okiem.
Dobrze, że kończy się tak, a nie jeszcze gorzej.
Prawda?

Siedzimy u niego. Najpierw wypytał mnie dokładnie, czy byłem pod wpływem alkoholu.
Chyba dosyć długo nie wierzył w moją trzeźwość, ale trudno.
Potrafię byc, w tych rzadkich przypadkach, absolutnie przekonywujący.
Szczególnie gdy jest to szczerą prawdą.
Siedzimy więc i sączymy jakiś alkohol.
Hmmm....
Chyba drink. Gin z tonikiem?
Raczej tonik z ginem, biorąc pod uwagę że zazwyczaj podaje się nazwę tego, czego jest więcej.
Powiedzmy zaś sobei szczerze, że jest tego więcej. W cholerę więcej.
I bardzo dobrze, bo nic mi nie wychodzi z rozmowy.
Plotę coś trzy po trzy o tym, że nie mam siły, że nie mogę, że boli mnie wszystko.
Nie obchodzi mnie czy się zwolnię, czy nie, nie obchodzi mnie nic.
Poza jednym. Aby Ona żyła.
Przeniosę góry i zmienię świat, byleby tylko Ona przeżyła.
Gdy tak modlę się, jąkam i staram powstrzymać od histerii, od płaczu, dzwoni mój telefon.
Nawet nie dostrzegam tego, nalewając sobie kolejnego drinka, zalewając każdy swój problem.
W sumie nie pamiętam, kiedy włączyłem komórkę spowrotem, pewnie to dokłada się do mojej obojętności.
W końcu to nie ja, lecz mój gospodarz odbiera, najpierw przyglądając się uważnie numerowi. Powoli dociera do mnie, że jest to numer nieznany.
I widzę jak podnosi komórkę do ucha, jak odbiera.
'Słucham... tak, nie, to znaczy... nie może chwilowo odebrać, w czym mogę... co mam...'
I ta cisza, gdy spogląda na mnie.
Nie musi nic mówić, bo już wiem wszystko...


I naprawdę nie wiem, czy powinienem pisać to dalej. Naprawdę zaczyna mnie to na swój sposób męczyć. Jest to fikcja, prawda. Na szczęście. Niemniej zawiera zbyt wiele wspomnień z prawdziwych przeżyć.
Na szczęście myśli zboczyły mi już na bardziej kreatywne tory. Kto wie? Może odgrzebię w końcu tę wielokrotnie przemalowaywaną książkę i wezmę się za nią. Książki w sumie, każda od zera pisana, heh.

No nic, dobranocnywieczór!

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz