środa, 23 maja 2012

Para-edukacja.

Dzisiaj, jednak, pozwolę sobie ponarzekać. A co! Mam jak, na co i o czym narzekać, więc nie mam zamiaru się krępować.
Ponarzekam zaś, jak można wywnioskować z tytułu, na nasz system edukacji.

Jeszcze do niedawna nie był on zły. Programy nauczania miały ręce i nogi, nauczyciele byli kontrolowani skutecznie, acz bez przesady, biurokracja jeszcze nie wyciągała brudnych, zaropiałych łapsk po ich (nasz) czas i jakość nauczania.
No, fakt, dzieciaki były też, jakby, mniej ułomne, ale to insza inszość.

Lećmy po kolei. Nasze ministerstwo (para)edukacji stacza się po równi pochyłej. Z kadencji na kadencję, z roku na rok piętrzą się przepisy wymyślane przez kolejnych idiotów. Naprawdę nie widzę w żadnym z nich celu. Sama nauka, jej zakres, jej cel, jest upraszczana (spłycana), obcinana i kompletnie pozbawiona znaczenia. Króluje wkuwanie na pamięć, wiedza encyklopedyczna i kompletny, absolutny brak nacisku na myślenie.

Temu brakowi myślenia wcale się nie dziwię. Biorąc pod uwagę, jacy kretyni wydają obowiązujące, m.in. mnie, decyzje, cieszę się, że nauka czytania i pisania nie została przeniesiona do liceum. Łączenie faktów i kojarzenie faktów, ciąg przyczynowo-skutkowy, logika. Drodzy czytelnicy, tego już nigdy nie uświadczycie w polskim szkolnictwie. Obawiam się, że możemy się z tymi ideami pożegnać na amen.

Kolejna kula u nogi to biurokracja. Ilość papierzysk i kompletnie zbędnych formularzy, raportów, czy sprawozdań, które musimy (my, nauczyciele) wypełniać, zakrawa powoli o klimaty rodem z Kafki. Uwierzcie mi, to bardzo szybko przestało być śmieszne. Szczególnym kretyństwem jest przygotowywany CO DO MINUTY konspekt lekcji, którego to, oczywiście, nikt chyba jeszcze nigdy nie przygotował zgodnie z wytycznymi. Dlaczego nie? Niech się sprawdzanie obecności przedłuży o minutę - i już jest do wyrzucenia :). Dlatego u mnie składał się z trzech rzeczy.
Pierwsze 10 minut - wprowadzenie, rozgrzewka, powtórka.
25 minut - lekcja właściwa: (tutaj wpisać temat).
Ostatnie 10 minut: podsumowanie, zadanie domowe, etc.

Ech, ile ja się natoczyłem bojów na ten temat. Odbiło mi się to nawet na premii motywacyjnej, lecz wolałem nie szargać swoich nerwów dla nędznych paru złotych. Powiedzmy sobie szczerze, im więcej pierdół nie związanych z nauczaniem muszę wykonać, czy doglądać, tym mniej serca mam do pracy. Smutne, ale prawdziwe.

No i dzieciaki. Ech. Od małego nauczone lizusostwa, lesserstwa (tutaj z uporem maniaka będę pisał ten wyraz przed dwa "s", jak mój wewnętrzny językoznawca mi podpowiada) i generalnego braku refleksji.
Pal licho z nauką języków, tutaj to jeszcze jakoś się trzyma kupy. Wyobraźcie sobie jednak, że też nie tak do końca.
Pierwsza klasa podstawówki, dzieciaki przychodzą na język angielski, mam je nauczyć angielskiego alfabetu. A te nie znają nawet polskiego. Nie potrafią trzymać ołówka. Generalnie nie potrafią nic, absolutnie nic.
"Plan niewykonany, proszę się bardziej postarać."
No comment.

A później? Później jeszcze gorzej. Pamiętacie "Dzień świra"? Właśnie stamtąd wziął się pewien kapitalny cytat (który pozwolę sobie sparafrazować, gdyż nie pamiętam dokładnie). Leci on mniej więcej w stylu, że co to za ironia, by (...)o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?
No i właśnie tutaj mamy niedojrzałe, głupie bachory, którym wydaje się, że ich pierwsze troski, pierwsze zawody i generalnie cokolwiek, co mają w głowie, posiada jakąkolwiek wartość :). Furda! Sam taki byłem, tym bardziej się teraz śmieję.
Nawet osoba inteligentna i wrażliwa, jest tylko dojrzewającym, cierpiącym na nadmiar szalejących hormonów szczylem. Obojętnie jakie się ma zainteresowania, jak bardzo rozwijamy się (wbrew tępej polonistce, czy olewającej teorię fizyczce), to jest za mało.
Ja dotąd, co roku, oglądam się za siebie i widzę, jak głupi byłem dotąd. Wynika z tego, oczywiście, swoista pokora. Wiem, że nie jestem doskonały i widzę, jak wiele mi brakuje. Jednocześnie jednak, widzę, jak wielu jest o wiele głupszych ode mnie, jak wielu nawet i starszych ode mnie, nie potrafi samodzielnie myśleć.

Niestety, szkolnictwo w Polsce zdycha i kwiczy. Całe, od początków, po studia, jest fabryką pozbawionych perspektyw tępaków i darmozjadów. Jeżeli ktoś odnosi sukces, to wbrew otoczeniu, a nie dzięki wykształceniu.

Co tu możemy zmienić sami? Cóż, wyjść na ulice, albo po prostu wychowywać własne dzieci. Na to jednak nie stać RODZICÓW. Gdyż, niestety, rodzice to jeszcze bardziej ślepi kretyni, niż nasi ministrowie. Nie zawsze, lecz zazwyczaj - liczę więc na Was :).

Namaarie,

M.

2 komentarze:

  1. Rodzice są w części "pany" - nie stresować mi syna, bo synuś swoje wie, a jak nie wie, to mu kupię - taka jest część.
    W kolejnej części"przepraszam, że żyję" - co ja pani mogę...
    Dzieci jednych i drugich w zależności od siły psychiki, łokcia i języka, tworzą większość uczniowskiej masy. Niewielka grupka światłych rodziców z autentyczną troską o przyszłość swoich dzieci - we własnym zakresie dbają o doedukowanie swoich pociech, z których z kolei część autentycznie chce i może, reszcie to lotto, a wrodzona zwykle inteligencja daje się jakoś ślizgać do przodu. Niewielki odsetek wyżej nie wymienionych to jednostki różne - od wybitnych, bo masakryczne, ale ogólnie nie przechylające znacząco statystyki. Podsumowując - masa się toczy i byle do przodu, nie ważne z jakim efektem. Na zmianie tego zależy jednostkom, reszta tkwi w fałszywym kółku zakłamanej adoracji, pieprząc coś o standardach, jakościach, misjach, wizjach i innych pierdołach i żeby w papierach ładnie wyglądało - że uderzę tu nie tylko w rodziców, ale i nauczycieli. Najczęściej (zaznaczam : najczęściej, nie mówię, że wszystkim - niezaprzeczalnie jest jakiś odsetek belferskich pasjonatów)chce się chcieć do mianowania, czy dyplomowania, bo kasa większa. A potem - niech się młodzi wykazują. Jak w dowcipie - młoda nauczycielka idzie do szkoły obładowana - konspekty, pomoce, testy, własny laptop - torba pęka w szwach. Idzie też i stara nauczycielka - z małą torebeczką. Młoda do starej : Pani dobrze - doświadczenie, wszystko ma w głowie, ja się tym wszystkim muszę wspomagać. Na to stara : Dziecko nie w głowie, ja to mam wszystko w dupie...
    A że motłochem łatwiej się rządzi, to "i na górze mają to w rurze"

    OdpowiedzUsuń
  2. O nauczycielach mam często bardzo słabe zdanie :). Co dziwniejsze, ci gorsi uczą w liceach. Nie rozumiem czemu, ale nie są w stanie znaleźć wielokrotnie nici porozumienia z młodzieżą. Wisi im to, po prostu nie chce im się pracować. Lenie śmierdzące. W technikach i zawodówkach trzeba więcej włożyć w to, żeby dzieciaki coś zrozumiały. Wiem co mówię. A w liceum? Rodzice poślą na korepetycje, dzieciaki też są generalnie bystre.

    OdpowiedzUsuń