czwartek, 18 października 2012

Czwarta w(ł)adzia.

Dziennikarstwo to piękna rzecz.
Napisawszy te słowa, rzecz jasna, musiałem sam siebie spoliczkować. Nawet gdy przed samym sobą, a i przed Wami, mówię jasno: był to sarkazm.

Gdy myślę: dziennikarz, nie staje mi (khem khem) przed oczami obraz Kubusia ze "Złego" Tyrmanda. Niestety! Czasy nie te. Misja, powołanie i miłość do języka, o! Bezpowrotnie utracone ideały.

Włączam kochaną naszą TVP (nie mam serca wyrzucać telewizora, a czasem w kablówce coś się znajdzie na oglądanie przy obiedzie) i słyszę co... "tą sprawę".
No i szlag mnie trafia. Niedouczony patafian (czy patafianka; mamy równouprawnienie, kobiety też mogą być głupie!) nie potrafi się nawet wysłowić w ojczystym języku.
Co gorsza, nie tyle nie potrafi, co nie chce mu się.

Naprawdę nie chciałbym znęcać się nad tymi "harującymi" w pocie czoła przodownikami pracy, tytanami umysłu i znawcami kultury... stop. Za dużo sarkazmu.

Powiem Wam szczerze, od dziennikarzyków nie wymagam już nawet rzetelności, czy przekazywania w sposób przejrzysty i ciekawy informacji na tematy ważne, a nie sensacyjne. Wymagam od nich tylko jednego: żeby niebo nie zwaliło im się na głowę.
Niestety, za późno na to. Zwaliło im się (no dobrze, nie wszystkim, są chlubne wyjątki) i pozbawiło umiejętności poprawnego posługiwania się polszczyzną.

Żeby to tylko chodziło o telewizję. Wielokroć pismaki popełniają morderstwa na papierze, a jak nie na papierze, to po prostu na słowie pisanym.
Choć mam ostatnio straszne urwanie głowy przysiadłem dzisiaj do parakultury z czystego przypadku.

Lubię czasem odmóżdżyć się. Onety, o2 i inne takie popierdółkowe portale internetowe (nie mylić ze z dużymi luźnymi gaciami) wielokrotnie dostarczają mi taniej, acz przedniej zabawy. Utwardzają mnie też w przekonaniu, że dookoła jest tak dużo głupszych ode mnie istot, że faktycznie nie mogę być zwykłym przeciętniakiem.
Nieźle to podnosi samopoczucie, a i (w miarę zdrowo) buduje ego.

Dzisiaj jednak... słuchajcie tego.
onet.pl
Wiadomo, że tylko o szczebel wyżej poziomem od o2, generalnie jedyne co tam jest ciekawego, to wiadomości ze świata. Mało w nich komentarza. I dobrze, internetowe pismaki to najgorsze, co może spotkać ludzkość.

A nie? Patrzcie! Każdy idiota może założyć bloga, komentować, popisywać się malkontenctwem i wychodzić na nadętego bufona.
Dobrze, że ja taki nie jestem ;).

Przejdźmy do sedna, owej kropli przelewającej czarę goryczy.

Mały cytat ze strony głównej:

Najpewniejsza metoda antykoncepcji. Dla kobiety, która nie chce mieć (więcej) dzieci jest najmniej inwazyjną i najpewniejszą metodą antykoncepcji. Ale mężczyźni mają do stracenia najwięcej...

Chodzi o wazektomię. http://pl.wikipedia.org/wiki/Wazektomia - oczywiście polecam angielską wersję hasła; polska jest... uboga

Zacznijmy od tego, że najpewniejszą metodą antykoncepcji jest celibat. No, wybaczcie, tego się przebić nie da.
Mówienie także, że jest to najmniej inwazyjna metoda antykoncepcji dla kobiet, to jak powiedzieć, że dla mężczyzny najmniej inwazyjna jest dopochwowa spirala.
No... wiecie... mężczyźni nie mają pochwy. Z tego co mi wiadomo, żadnemu nie sprawdzałem, może żyję w innym świecie?

Nie będę negował (z doświadczeń swoich oraz osób mi znanych), że mężczyźni są wygodniccy. W sumie uznajemy niemal tylko prezerwatywę albo tabletki (oczywiście brane przez kobietę).
I co? Źle? Ano nie.
Ale antykoncepcja to coś, co można odstawić, co można przestać stosować. Wazektomia jest permanentną formą kontroli urodzin. Dobrze przeprowadzona jest nieodwołalna.
Nie ma zmiłuj, już zawsze postrzelasz ślepakami.

Czy więc to mężczyzna traci najwięcej? Chyba nie. Znowu, popierając się wywiadem środowiskowym, stwierdzam dobitnie - wśród moich znajomych panuje święte przekonanie, że "gumka" to jednak nie to. Jest to, jakby nie patrzeć, wypowiedź ze strony obu płci, więc "szanowne" feministki mogą "mnie skoczyć" ;).

Otóż w przypadku wazektomii traci para. Dwoje ludzi, którzy już nigdy nie będą mogli mieć ze sobą dzieci. Chyba, rzecz jasna, że zamrożą sobie kilka "strzałów" i później zapłodnią się in vitro. A pewnie, czemu nie?
Jednak strata jest po dwóch stronach i tego nie da się wywinąć ogonem.

Mała sprawa, błaha w sumie, prawda? A jednak tak działają dziennikarzyki. Wypisują dyrdymały, nie myśląc nawet, czy to co Bogu ducha winni ludzie będą czytać jest prawdą, czy też nie.
Najczęściej okazuje się, że nie.

Nasza czwarta władza to właśnie taka pani Władzia. Niedouczona, pretensjonalna i dość prymitywna. We mnie wzbudza pogardę, gdyż jej bożkiem jest oglądalność, bądź misja propagowania danej pseudo-idei.

Lecz o tym drugim następnym razem, na dziś już starczy tych wynurzeń ;).

Dobranoc!

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz