wtorek, 9 kwietnia 2013

Przypadkowe perełki

W końcu się, jakoś, wykopałem z marazmu. Aż nie sądziłem, że posucha będzie trwała tak długo.
Och, moja droga nie zmieniła się, dalej idę sobie, nieśpiesznie, poboczem, po prostu pracowanie po 6 dni w tygodniu odcisnęło na mnie swe piętno.
Brrr.... kto by pomyślał, taki lekkoduch i niebieski ptak z odpowiedzialną, społeczną niemalże funkcją.
Aż strach, aż strach.

Ostatnio udało mi się odzyskać trochę sił dzięki regularnemu włóczeniu się po okolicach. Dotąd nie wierzę i nie rozumiem, dlaczego tak prosta rzecz działa na mnie tak mocno i zdecydowanie. Ba, mocniej nawet niż kawa w moim ulubionym wydaniu.

Także, nic nie przygotowało mnie na to, że wykańczające, właściwie (z częścią moich znajomych się nie da), wypady, często i gęsto zakrapiane po drodze, dadzą mi tyle radości. Dyć to już nawet nie chodzi o to, że odżywam, można by to z wiosną na horyzoncie powiązać (z perspektywą jej, znaczy, rzecz jasna).

Zresztą, głupie gadanie. Wiedziałem to od dawna, po prostu siedzenie na tyłku i poddawanie się zmęczeniu jest łatwiejsze. Jest to zaś taka bardzo negatywna spirala. Mądry człowiek po szkodzie, prawda? Wszak każdy zna takie coś z własnego życia - kto jednak jest w stanie się samemu wziąć za siebie (aż korci, by napisać po dolnośląsku - wziąść :) ), za fraki, dać sobie kopa we własną rzyć? Cóż... okazuje się, że ja, acz z niemal trzymiesięcznym opóźnieniem.

Tak czy siak, te moje krótko - w sumie - zasięgowe łazęgi nie przyniosły większych odkryć, poza kilkoma para-architektonicznymi perełkami. Mianowicie "uśmiechanym" domku oraz domku-zombie.

Pierwszy z nich jest odkrytym pokątnym cudem fragmentem jakiegoś starego folwarku, gdyż na PGR to raczej nie wyglądało. Wiecie, porządna cegła, budowa, sklepienia, łuki. Och i ach. No i ten rozbrajający uśmiech, który rzucił mi się w twarz z subtelnością rewolucji październikowej, bądź propagandy PiSu.

Osoby, które mnie znają, już te zdjęcie widziały. Całą resztę zaś zapraszam do uśmiechu. Oto on!



Zdjęcie te tak mocno kojarzy mi się z samym sobą (w końcu jestem egocentrykiem!), iż nie jest to już nawet śmieszne.
Ot, ruina, ale robiąca swoje i "idąca" przed siebie. Z uśmiechem, zmarszczkami mimicznymi na pół twarzy i generalnie starając się nie rozsypać za bardzo ;).

Domek-zombie zaś, och, nie jest już aż taką perełką. Jest jednak swoistym przeciwieństwem. Cichy, szary, smutny i siedzi z boku, zupełnie jak heteroseksualiści w holenderskim parlamencie. A może to pochodna przesadnej ilości oglądanych przeze mnie kiepskich horrorów? Tak, czy inaczej, oto "Trzeci dom na lewo od cmentarza":



No i w dodatku ten "ząbek" framugi (czy czego tam), w dolnym "oknie". Dyć to przecudne, w swym lekko turpistycznym zacięciu. Aż człowiekowi się chce wracać do własnego domu, jaki by nie był. Nawet, jeśli jest to tylko namiot. Ech, cały czas mam szansę zostać włóczęgą. Przecież to nie może być gorsze od bycia "ludziem pracy".

I na tych właśnie refleksjach skończę na dzisiaj. Jeśli wszystko wróci na dobrą drogę, niebawem dodam kilka nowych wpisów. Jeżeli zaś nie, to cóż, każda próba jest na swój sposób cenna. Byleby mieć wystarczająco twardy tyłek, spadając ;).

Pozdrawiam,

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz