wtorek, 16 kwietnia 2013

O bu(n)cie słów kilka.

Bunt, sprzeciw i rebelia – oto koncepty towarzyszące rodzajowi ludzkiemu od zarania dziejów. Tam, gdzie powstała idea posłuszeństwa, przyzwolenia, lecz i lojalności, od razu zrodziła się też druga strona monety.
Najstarsze z mitów, wierzeń i przypowieści traktują właśnie o tym wyzwaniu rzuconym posłuszeństwu, czy to świadomie i z wyboru, jak Prometeusz ze swymi szczytnymi pobudkami, czy też gdy pomyślimy o niejasnych korzeniach rajskiego kuszenia. Acz to ostatnie jest tematem na osobny wpis, tyle zawiera niuansów.

Nasza ukochana Wikipedia podaje tutaj uroczo prostą definicję:

"Bunt – pojęcie z zakresu nauk społecznych. W koncepcji Roberta Mertona oznacza sposób przystosowania jednostki poprzez odrzucenie celów społecznych grupy oraz społecznie uznawanych środków realizacji celów społecznych oraz zastąpienie ich własnymi celami i środkami ich osiągania. Zachowania tego typu pojawiać mogą się pod wpływem długotrwałej anomii, jak również w przypadku odrzucania kultury dominującej i zastępowania jej kontrkulturą."


Trudno się z nią nie zgodzić, lecz jednocześnie jest tak niepełna, niekompletna – i stanowczo za krótka. Mamy wszak z jednej strony absolutnie świadomy i dorosły bunt Prometeusza, z drugiej zaś pełne niejasności i subtelnego zwodzenia kuszenie Adama i Ewy. Sprzeciw rozumu skonfrontowany z tym, który wynika z niemożliwego do zaspokojenia pragnienia.

Mój ukochany William Blake miał tutaj dość nowatorskie podejście. W jego filozofii "moralności", istniały dwie siły rządzące światem – stagnacja i chaos. W swoich dziełach przewrotnie przypisał je dwóm odwiecznym przeciwieństwom, nieoderwanie związanych z korzeniami post-antycznej Europy – z chrześcijaństwem.
Otóż stagnacja to niezmienne, pełne praw i ładu "dobro", czyli Niebo. Chaos zaś to czysta, nieposkromiona energia – także twórcza.
Pomyślcie więc teraz sami, drodzy czytelnicy, czy człowiek tworząc, szukając i zadając pytania, które godzą bezpośrednio w Ład... może być nazwany "dobrym"?
Brak zgody na otaczający nas świat, na rządzące nim (i nami!) relacje, oto jest istota sprzeciwu, buntu, sama istota jego czystego symbolu, ikony – Lucyfera, Niosącego Światło.

Wielokrotnie zastanawiałem się, czy moje osobiste wierzenia nie idą zbytnio w stronę koncepcji dualistycznych. Rozdział zła od dobra, rozerwanie pierwotnego tworzywa – to wszak idee znajdujące się w wielu systemach wartości, w wielu religiach i przesłaniach.
W dodatku zaś, w człowieku zawsze było i będzie po równo dobra i po równo zła. Jak w owej starej historii o dwóch walczących w duszy każdego z nas wilkach. Wygra ten, którego karmimy.

I tutaj właśnie dochodzę powoli do sedna. Bunt i sprzeciw jest mi osobiście bliski. Jako introwertyk i silny indywidualista, zawsze odczuwałem potrzebę odcięcia się od mas, tłumu i szarości.
Ba, posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że pozostało mi to dalej. Często czuję się kompletnie oderwany od rzeczywistości, szczególnie, gdy obserwuję jak bardzo ludzkość wypacza się wygodnictwem i brakiem myślenia.
Często jest to jednocześnie absolutnie bezrefleksyjna, nastawiona na konsumpcję, egzystencja. Jako wariatowi z zacięciem mistycznym, takie coś wydaje mi się bardzo negatywne.

Bunt bywa także często agresją. Silną, niepowstrzymaną emocją, uniesioną pięścią, gniewem i żalem, wykrzykiwanym przez "skrzywdzonych". Bunt i sprzeciw mogą być kajdanami, które ludzie zakładają sami sobie, podążając za jakimś guru. Buntem było przecież ślepe posłuszeństwo Niemców względem (para)filozofii nazistowskiej.
Tylko silne poczucie krzywdy i niesprawiedliwości społecznej mogło zezwierzęcić jednostki ludzkie w tak silnym stopniu, że odrzucili część swego człowieczeństwa, by stać się tłumem.
Ja osobiście nie rozumiem, jak można zatracić się na tyle, by przestać myśleć i czuć samemu.
A Wy? Potrafilibyście przyjąć czyjąś ideologię i podążać za nią, fanatycznie, bez cienia zwątpienia?

Czasem bunt jest pokojowy i piękny. Czystym buntem był sposób, w jaki Gandhi sprzeciwił się kolonializmowi brytyjskiemu. Kolejnym przejawem buntu było poświęcenie Janusza Korczaka, czy też Maksymiliana Kolbego. Samo wspomnienie tego, jak można w bezinteresowny sposób oddać życie za kogoś, czy też za swoje ideały, przepełnia mnie skruchą i pokorą.
Powiedzmy sobie szczerze, nikt chyba nie może się nazwać odważniejszym, niż wspomniany powyżej Janusz Korczak. Chociaż mógł uratować życie, mógł skorzystać z łaski, poszedł jednak na śmierć, towarzysząc dwunastu sierotom, którymi się opiekował.
Choć mógł przeżyć, wybrał jedną, jedyną rzecz, której raz utraconej, nie da się odzyskać, bez której zaś żyć by nie potrafił – człowieczeństwo.

Sprzeciw jest w nas zapisany programowo. Jest on postępem, odwiecznym prawem młodych do szukania siebie, wyrażania siebie na nowo, na błądzenie, upadanie – i w końcu częściowy powód do "tradycyjnych" korzeni.
Nie da się zerwać z tym, co było, nie da się stworzyć nagle zupełnie nowej drogi życia. Tym bardziej, że zmieniamy się z każdym dniem, ba, czasem i godziną. Zmieniają się nasze pragnienia, marzenia i wartości, część jest jednak stała od dawna, w dodatku sprawdzona.
Część jest jednak typową "dulszczyzną", bezrefleksyjnym powielaniem schematów i błędów dziejów minionych.

Spójrzcie więc w głąb siebie i spytajcie sami (same) siebie – czy podążacie za kimś, czy za sobą? Jeżeli zaś za sobą, to czy za swym rozumem, czy za sercem?
Ja mam osobiście nadzieję znajdować tutaj złoty środek. Z mizernym skutkiem, wiadomo, lecz w końcu życie jest samo w sobie Drogą – cel poznamy dopiero, lub nawet wtedy nie, po śmierci :).

Namaarie,

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz