piątek, 10 maja 2013

Konformizm?

Zastanawiam się, czy powoli nie zbliża mi się kryzys wieku średniego. W końcu coraz więcej siwych włosów na głowie, w srodku zaś – coraz głupsze pomysły.
Pomysły jednak pomysłami, dopada mnie także druga sprawa. A może to nie jest tak do końca? Pamiętacie poprzedni wpis? Cóż, zapewne nie – zbyt długo się z nowym zbierałem. Dotyczył on buntu jako takiego.

Także, moi drodzy (i drogie), balansuję ostatnio między energią, a stagnacją, między swego rodzaju buntem, a konformizmem. Stoję tak, po środku drogi, nie wiedząc co wybrać – a może nie dostrzegając, co tak naprawdę wybieram.
Na szczęście, nie jest to jedynie moja przypadłość. Wiele z otaczających mnie osób ma podobne, hmmm, skłonności. Nie nazwę tego problemami, gdyż zasadniczo ludzie lubią wybierać ciepło, spokój i posłuszeństwo.
Ot, fakt, lubimy uważać się za wyjątkowych, za osoby stawiające hardo czoło światu, przeciwnościom i wszelkiej głupocie (np. władzy). Tak myślimy, lecz czy jest tak na pewno?
Jak śpiewał kiedyś zespół Dezerter, w dodatku w utworze z 1989 roku:

Jesteśmy tacy sami
Mali, smutni, zarozumiali
Nasza rewolucja upadła
Możemy zasiąść do kolacji
Nasze drogi się rozchodzą
Każdy wreszcie " myśli "
Powtarzamy to co robią
Ludzie z których się śmialiśmy


Prawdziwe, czyż nie? I jednocześnie bardzo śmieszne, w taki auto-ironiczny sposób, gdy popatrzę w lustro i popadam w zdziwienie. Nie widzę siebie zbliżającego do trzydziestki. Nie widzę siebie, jako poważnego dorosłego, płacącego rachunki, rozliczającego się z podatków, zarabiającego w "poważnej" pracy.
A jednak tak jest. Jednocześnie jestem jednak także włóczęgą, który nigdzie nie czuje się tak dobrze, jak w trasie.
I jak to pogodzić? Z jednej strony, presja środowiska oraz naniesione przez kulturę wzorce wypaliły w głowie, cóż, chyba każdego, kilka "ciekawych" oczekiwań. Od siebie, od świata, od innych.
Czasem patrzę po zakładających rodziny znajomych i nie wiem, czy im zazdroszczę, czy nie. O, wiadomo, dobrze jest mieć kogoś, na kogo można liczyć. Dobrze jest mieć osobę, z którą idzie się przez życie.
Nie potrafię jednak pozbyć się wrażenia, że często jest to z wygodnictwa. Wiecie, tak jest łatwiej, więc to zrobię – wiecie, czas najwyższy. Prawda?
Cóż, dla mnie, nie do końca. Każdy ma swoją drogę. Jedni kończą ją wcześniej, inni dalej. Są ludzie, dla których zaczyna się ona dopiero wraz z założeniem rodziny. Widziałem, jak takie osoby rozkwitają, nabierają sił, mogąc się dla kogoś poświęcić.
Widziałem także, jak ludzie spalają się i gasną, przytłamszeni drugą osobą, nie potrafiąc odnaleźć się "na nowej drodze życia". Ba, wiem, gdyż sam pewną tego wersję przeżyłem.
Zastanawiam się więc, ile pozostało we mnie... mnie samego. Tego idealisty, zdolnego zachwycać się drobnymi rzeczami. Na pewno nie ma już we mnie tyle siły i energii, co niegdyś. Z pewnością zdarza mi się, coraz częściej, po pracy padać na kanapę i odpalać laptopa, gdyż odechciewa mi się wszystkiego.
Wiem, że w porównaniu do wielu, nie marnuję życia.
Pytanie tylko, czy wykorzystuję na tyle w pełni, by później nie żałować straconych okazji?

I z takim pytaniem pozostawiam też i Was, sam na sam z sobą :)

Va fail!

M.

2 komentarze:

  1. Zawsze miałam problem z definicją słów "wykorzystywać życie w pełni". Dla większości ludzi oznacza to robienie masy dziwnych [a z mojego punktu widzenia zupełnie niepotrzebnych] rzeczy, próbowania smaków, miejsc, zwiedzanie, czucie czegoś tam do innych i takie inne dziwactwa. A co jeśli kogoś to nie kręci? Zostaje zaszufladkowany jako biedny cosik z depresją. Funny. Więc, zmierzam do tego, że konformizm czy nie, to tobie ma być z tym dobrze, a nie innym. Chcą mieć dzieci? Świetnie [mamy niż podobno], nie chcą? Też świetnie, poświęcą się czemuś innemu równie satysfakcjonującemu, np. rozwijaniu pasji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram, oczywiście, w 100% :).
    Każdy ma swoją drogą i robi (powinien/powinna robić) to, co wybrał/wybrała.
    Wszystko polega więc na tym, abyśmy to my dokonywali wyboru, świadomie, w zgodzie z duszą, sumieniem i rozumem. Obojętnie od tego, co ktoś nam chce narzucić - jednocześnie zaś nie odrzucając tego, co niesie z sobą historia i kultura.
    Ot, złoty środek :).

    Pozdrawiam,

    M.

    OdpowiedzUsuń