czwartek, 8 lipca 2010

Technokracja

Spokojnie moi mili, nie upadłem na głowę i dzisiejszy wpis nie jest o muzyce techno ;) (dla mnie to niemalże oksymoron ;] ).

Jak już zapewne większość z czytelników (ilu by tam Was nie było) wie, jestem idealistą w stopniu ... cóż, dość znaczącym. Pragmatyczny umysł zaś odnosi się głównie do sposobu myślenia i klecenia zdań, a więc czyste językoznawstwo :).
Nie ma co ukrywać, sprawy przyziemne średnio mnie obchodzą.
Niestety jednak mają one wpływ na moje życie (z czym nie każdy się zgadza, ale też nie każdy jest doskonały :) ).

Jedną z takich przyziemnych rzeczy, która to (moim zdaniem) posiada wpływ na moje życie jest polityka. Niestety rządy niedouczonych (bądź wykształconych, lecz zadufanych w sobie ignorantów) sprawiają, że życie które prowadzę, choć wcale przyjemne, nie jest tak dobre jak by być mogło.
Jaki jest tego powód?
'D**okracja', jak rzekłby Janusz Korwin-Mikke.
Zacznijmy jednak od tego, że demokracja w sensie stricte po prostu na świecie nie istnieje (nawet w Szwajcarii).
To co funkcjonuje w Polsce to swoisty system republikański, oczywiście w uproszczonym rozumieniu tego pojęcia.
Aby namydlić oczu szaremu obywatelowi nazywa się to 'demokracją pośrednią'. Sprowadza się to w skrócie do tego, że możemy łaskawie wybrać ludzi którzy będą mogli nami rządzić bez żadnych gwarancji, że wypełnią swoje obietnice wyborcze, czy też chociaż nie będą wykorzystywali immunitetu aby bezkarnie sikam nam na wycieraczkę.
Proszę państwa... 'demokracja pośrednia' to taki sam kretynizm jak 'masło roślinne'. Nie można tego nazwać po imieniu, margaryną? Ewentualnie idiotokracją pseudo-reprezentatywną?

Patrzę ja sobie na skład naszego parlamentu i widzę tam imć Jacka 'Buldoga' Kurskiego. Automatycznie krew mnie wtedy zalewa, że ktoś takiemu melepecie umożliwił w jakikolwiek sposób wpływanie na mój los.
Wolność słowa powiecie? Ma on prawo wyrażać swoje zdanie, nawet jeżeli jeżeli dotyczy to dziadka w Wermachcie? Cóż, dlatego ja wyrażam swoje zdanie nazywając go melepetą. Ja przynajmniej mogę to udowodnić ;).

RozPiSuję się jednak o pierdołach, zamiast przejść do meritum.

Otóż 'miałem piękny sen'. W tym śnie zwykły człowiek mógł cieszyć się życiem, a ważne decyzje podejmowali specjaliści.
Tak oto w skrócie można streścić technokrację (z greki: tekhne oznacza 'umiejętności/zdolności').
Pojęcie to wprowadził bodajże 1919 roku William Henry Smyth, jednak podobne koncepcje przewijały się już wcześniej.
Największą bolączką technokracji jest to, iż jako system polityczny/ustrój społeczny nikt nie wyprowadził jej ponad stopień hipotetyczny.
Oznacza to więc, że nikt nie wymyślił sensownego sposobu wybierania owych specjalistów.
Mimo wszystko połączenie technokracji, a więc rządów specjalistów, z minarchizmem Samuela Edwarda Konkina, wydaje mi się niezwykle kuszący.
(zaś sam minarchizm to koncepcja odwrotna do biurokracji, głosząca iż aparat państwowy powinien być minimalistyczny i w ogóle nie rzucać się w oczy obywatelowi ;) ).

Wyobraźcie sobie że za budowę autostrad w RP odpowiedzialni są wybrani, czołowi inżynierowie oraz doradzający im logistycy i ekonomiści. Pierwsi wiedzą jak należy je budować aby były wytrzymałe i niespecjalnie drogie, drudzy wiedzą gdzie są one potrzebne, zaś ekonomiści powiedzą na które z tych planów mamy w tej chwili fundusze :).

Czyż to nie piękne? O szkolnictwie decydowali by ludzie mający świadomość jak wyglądają szkolne realia.
W szpitalu lekarz powiedziałby tak: 'że niby nie zapłaciliśmy podatku za prąd? Tylko spróbuj nam go odłączyć, ch***, to dostaniesz wilczy bilet do każdej kliniki w naszym kraju. Przysięga Hipokratesa nakazuje nam leczyć wszystkich, więc nie pluj się teraz, tylko przyjmij do wiadomości, że jak będziesz potrzebował pomocy, to ją otrzymasz. A kosztami zaś nie ma co się przejmować.'

No i przede wszystkim... już nigdy więcej nasz minister rybołówstwa i gospodarki wodnej (sic!) nie będzie wyglądał tak następująco:



Myślę, że to wystarczy za wszelki komentarz a także i za podsumowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz