niedziela, 15 stycznia 2012

Między palcami

Ot, prześlizguje mi się wszystko. Czas głównie, jakoś leci, jak szalony. Praca, zastrzyki odczulające (głupie brzozy i olchy), odsypianie zastrzyków, odsypianie odsypiania zarwanych nocy. Ech.
Śmieszna sprawa, trochę nawet mi z tym dobrze. Taka wygodna, bezpretensjonalna stagnacja. Jeszcze nie rutyna, na szczęście nie. Nie upadłem, lekko się staczam, jeno ;). Także dzisiaj właśnie (nie od jutra!), zaczynam powolny proces wstawania. Chociażby ten wpis. Pod względem wpisów, zmarnowałem dobre... jedenaście dni? Chyba tak.
Nie żałuje tego, per se. Lepiej milczeć, kiedy nie ma się nic ciekawego do powiedzenia. Kilka mądrych słów, a nawet i cichych myśli, jest o wiele ważniejszych, przydatniejszych. A już na pewno lepsze od wyświechtanych sloganów, w dodatku powtarzanych po kimś.
W zasadzie udałoby mi się wcześniej gdzieś wyrwać, ale pogoda fatalna. Niezbyt zachwyca na spacery, a w góry strach wychodzić. Czy tam jechać. A mam do końca stycznia wolne, ej! Trzeba wykorzystać jak najlepiej, jak najpełniej.

A teraz z odrobinę innej beczki. Heh, pustej jak moja głowa.
Ot, mały, a wielki, dziwny zespół. Taki odrobinę 'tripowy'. Nie jestem pewien, jak to inaczej określić. Po części odpowiada za zmarnowany przeze mnie ostatni tydzień. Ma w sobie coś dziwnego, na swój sposób hipnotyzującego. Pozytywnego na poziomie snu, czy na w pół zatartych dziecięcych marzeń.
Cóż, przynajmniej ja to tak odbieram.

Proszę państwa, oto My Morning Jacket.







W sprawie odkrywczych i/lub obnażających duszę przemyśleń, upraszam uniżenie o cierpliwość, póki co są one zbyt osobiste, by się nimi dzielić. Tak, nawet mimo mego emocjonalnego ekshibicjonizmu.

Pozdrawiam,

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz