niedziela, 31 października 2010

Samhain?

Dzisiaj miałem wyjątkowo silny atak mojego słowiańsko-mistycznego nawiedzenia. Niby nic dziwnego, prawda? Wystarczy przeczytać jakikolwiek z moich postów, by się przekonać o tym, że jednak jestem nawiedzony.
Z owym pociągiem do mistycyzmu też nie ma większych problemów.
Możecie więc się pozżymać, że jestem zbyt blady i zbyt ciemnowłosy na Słowianina.
Niemniej! Do kaduka :D. Mam zielone oczy, a przynajmniej w większości, a to cecha wybitnie słowiańska ;).

Przejdźmy jednak do sedna. Otóż, w przypływie typowego do mnie fałszywego altruizmu, udałem się swym zwyczajem 'na groby'.

W mieście w którym mieszkam nie mam w zasadzie rodzinnych grobów, nie oznacza to jednak, że nie mam na cmentarzu nic do roboty.
Wręcz przeciwnie.
Khem, nie bierzcie mnie jednak za nekrofila, czy innego 'gotha', co to, to nie!
Moje zainteresowanie cmentarzami akurat w szeroko-pojęte samhain, czy też inną wigilię Wszystkich Świętych, ma, paradoksalnie do niskich pobudek, bardzo duchowe podłoże.

Mianowicie już od paru lat mam pewną 'tradycję', by wypełnić piersiówkę jakimś alkoholowym płynem, do plecaka wrzucić od cholery podgrzewaczy (takie małe świeczki), do kieszeni wrzucić pudełko zapałek...
I iść.

Zawsze lubiłem cmentarze. Były ciche, spokojne, można było tam pomyśleć, zadumać się i generalnie nie miałem im nic do zarzucenia.
Jedyne osoby z mojej rodziny, które umarły, to uczyniły to w tak wczesnym dla mnie wieku, że niemalże ich nie pamiętam. Miejsce to więc nie wiąże się mi podświadomie ze stratą, lecz raczej z jakąś spokojną (i w zasadzie pozytywną) melancholią.

Lubię więc od czasu do czasu przejść się na spacer przez STARY cmentarz. Nowe to... hmm... temat na innego posta, który, miejmy nadzieję, nigdy nie powstanie (ach, czcze nadzieje).

'Po co mu te podgrzewacze?' - zapytało zapewne kilkoro z Was, których dotąd nie zanudziłem na amen.
Otóż, waćpanny i bracia, o tej porze roku cmentarze są pełne światła, a w zasadzie blasku... płomienie świec nie pozwalają im pozostać w spokoju, przyciągając i ludzi... i, być może, kogoś jeszcze.
Są jednak na cmentarzach miejsca ciche, mroczne i opuszczone.
Stare groby. Popękane płyty. Zarośnięte trawą pagórki.
Niektóre mają przewróconą tabliczkę.
Niektóre mają jeszcze krzyż.
Niektóre są maleńkie.

Koło tych ostatnich najtrudniej jest mi przejść obojętnie. Pal licho, jeżeli leży koło nich wiązanka kwiatów, czy też płonie znicz.
Jest wiele takich, o które nikt nie dba.
Nie mam pojęcia, czy to coś zmienia, czy nie...
Ale ja się lepiej po tym czuję.
Po czym, zaś?
Otóż spędzam przy takim grobie kilka minut. Czasem jedną. Czasem więcej.
Samo zapalanie podgrzewacza i ustawienie go tak, by nie zgasł od wiatru to nie lada wyzwanie. Oczywiście nie można tego zrobić za pomocą innych zniczy.
Każdy podgrzewacz... każda świeczka, każde światełko, wymaga odrobiny zaangażowania.
I chociażbym miał poparzyć sobie palce od tańczącej na wietrze zapałki, a potem siedzieć przez kilka minut osłaniając ogień...
To chyba warto.

Nie mam pojęcia, czy komukolwiek 'po tamtej stronie' robi to różnicę.
Ja się czuję po tym odrobinę bardziej człowiekiem.
100% egoizmu.
Ale nawet jeżeli jest to egoistyczne, to sam chciałbym, żeby ktoś kiedyś zrobił coś takiego dla mnie. Nie oszukuję się, materiał na ojca ze mnie żaden.
Nie dość, że jestem mizantropem, to dzieci męczą mnie niemiłosiernie.
Fakt, do pewnego momentu radzę sobie z nimi dobrze... ale nie 24/7.

Odbiegam jednak od tematu. Dotąd takie chodzenie między grobami uspokajało mnie.
W jakiś sposób pozwalało mi myśleć lepiej o samym sobie, postrzegać siebie w korzystniejszym świetle.
Dzisiaj jednak mnie przerosło.
Tych grobów było zbyt dużo.
Czasem pocieszałem się, że w takim grobie leży małżeństwo.
W zasadzie czego chcieć więcej?
Gdybym mógł położyć się i być zawsze przy osobie którą kocham, bez trosk, bez zmartwień o jutro... czy trzeba byłoby mi czegoś więcej? Wątpię.

Ale tutaj było zbyt dużo. Opuszczone, zaniedbane groby. Pobite tablice.
Brak krzyży. Pęknięcia. Ciemna wyrwa w świetle pamięci.
Nie wytrzymałem. Musiałem zdezerterować z większością podgrzewaczy w plecaku.

Wcale nie pomogło mi, gdy siedząc sobie na ławce, popijając whisky z piersiówki i gadając do dalekiej rodziny (nie jestem spokrewniony, ale co mi szkodzi?), stałem się obiektem podrywu dwóch nieletnich gotek.
Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać.

Już pal licho, że dosłownie 10 metrów obok był niepodpisany, opuszczony grób, o którym nikt nie pamiętał.
Ani nie boli, ale nie podbudowuje mnie to, że byłem dla nich na 'pan'.
Sam nie wiem już czy wyglądam na gówniarza, czy na swój wiek. Ani jedna, ani druga opcja mnie jakoś nie urządza.
Najgorsze chyba było to, że te małolaty chciały poderwać kogoś, kto nawet kątem oka na nie nie spojrzał, kogo uważały za WYRAŹNIE starszego od siebie... i w dodatku były w takim miejscu.
W taką noc.

A ja byłem w dodatku po takim zdjęciu...



Wiem, że w sumie na nim nic nie ma. Ot, skopałem ustawienia i pojawiła się kaszka.
Tak to wygląda dla kogoś z zewnątrz. Kogoś, komu nie śni się już po raz któryś pewien sen.
Wiem, kretyńska sprawa, robić zdjęcia na cmentarzu.
Cóż, poczułem nagłą potrzebę, by zrobić właśnie zdjęcie... tam... zaraz po tym, jak zapaliłem pierwszy podgrzewacz, paręnaście metrów dalej.
Nie wiem co mam o tym myśleć, ale po prostu nie mogłem.

Zdezerterowałem. Palę teraz podgrzewacz w udającej starą latarni i czekam.
Trochę boję się iść spać. Jeszcze bardziej boję się pomedytować.

Lepiej by było, gdyby wypaliła dzisiejsza impreza, ale tak jakoś wyszło, że po raz pierwszy od urodzenia jestem w tę wigilię sam. Przez cały dzień widziałem tylko ludzi w sklepach i na cmentarzu.

Rzuca się to na wyobraźnię. Bogato, fakt.
Lecz negatywnie.

Śpijcie spokojnie,

M.

3 komentarze:

  1. z tego co pamiętam jesteś nauczycielem - Boże!!! te dzieci to muszą mieć z Tobą ubaw! Pan od angielskiego chadzający z piersiówką po cmentarzu i zapalający podgrzewacze na starych grobach... dobry przykład - szczególnie ta piersiówka :-D mam nadzieję, dla dobra przyszłych pokoleń, że nie czytają tego bloga :-D.

    co do nieletnich goth panien to hehe cieszysz się powodzeniem :-D

    a tak na marginesie to też mam problem z wyglądem co do wieku, kiedyś jedna z wykładowczyń powiedziała mi, że wyglądam na 17 lat! przykro było ją oświecić, że to już 24 będzie... no cóż w sumie również nie wiem co lepsze 17 czy 24 - nawet z punktu widzenia starzejącej się kobiety...

    pozdrawiam Jagienka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciii, gdy byłem w liceum, mój nauczyciel matematyki przychodził na niemal permanentnym rauszu, a wielokrotnie znajdowaliśmy w jego sali pustą butelkę po koniaku.
    Myślę, że jak na zakałę moralną narodu i tak nie mam aż tak destrukcyjnego wpływu.

    No i nie będę się cieszył powodzeniem u nieletnich gotek, gdyż można za to pójść do więzienia, a to mi się nie uśmiecha ;).

    Mimo, ekhem, zapędów do bycia kobieciarzem...

    Shalom,

    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na nowego posta. Jest 18 listopada, a ja dalej nie wiem co Ci się nowego w głowie kłębi ;-)

    OdpowiedzUsuń