wtorek, 8 lutego 2011

Warsztacik #2

Trzymając pod ramieniem kubek termiczny z gorącą kawą, staram się zamknąć drzwi. Zapewne komicznie wyglądam stojąc tak, siłując się ze starym zamkiem, balansując w ustach nadgryzaną kanapką.
Multitasking pełną gębą.
Klucze lądują w kieszeni gdy zbiegam po schodach. Bezkolizyjnie wymijam siwiejącą sąsiadkę, rzucając jej zdawkowe 'bobry'. Ludzie i tak nie słuchają, co się do nich mówi. Coś o tym wiem, w końcu nauczyciel, ba, kwiat polskiej młodej inteligencji.
Gdy wychodzę z klatki od razu czuję się lepiej. Następne pół godziny należy tylko i wyłącznie dla mnie. Dość ekwilibrystycznie wciskam do uszu słuchawki, wciskam play na komórce i odpalam własnego autopilota.
Drogę znam jak własną kieszeń, najpierw osiedlowe uliczki, opcjonalnie zahaczenie o kiosk albo sklepik osiedlowy, później długo parkiem...
I będę na miejscu.
Ale teraz moje myśli dryfują na granicy świadomości, odpływają sobie leniwie.
Przez uszy prosto do mózgu sączy mi się muzyka Jelonka, nogi same wpadają w wyuczony, szybki rytm...
I już jestem gdzieś indziej.
Cały świat stworzony w głowie. Tak prawdziwy, jak to co jest dookoła.
Wszystkie marzenia, wszystkie lęki, każda jedna myśl jaka we mnie zaistniała, każdy bodziec, który odebrałem.
Skatalogowane, poukładane, czasem poukrywane.
Właśnie dlatego radośnie sięgam ręką i ściągam z regału opasłe tomiszcze.
Przeglądam chaotyczne zapiski wspomnień i staram zaaranżować je jeszcze raz.
Tak to już mam, wszystko trzeba poddać reewaluacji.
Heh, moja anielica musi mieć ze mnie niezły ubaw. Albo i stracha, gdy przechodzę przez ulicę.
Ale to przecież zwykła osiedlówką, nic tu nie jeździ.
Nic nie jeździło...
Aż do teraz...


Krókie, ale alternatywa była zbyt osobista i przez to nie pasowała mi do warsztaciku. Zresztą i to opisywanie scney w czasie teraźniejszym jakoś średnio mi podchodzi, coś mi tu nie gra.
Zobaczymy jak będzie wyglądała alternatywa. I mam nadzieję, że nie zanudzę ją śmiertelnie.

Aha, w Egipcie już ludzie w najlepsze chcą robić porządek z pewnym darmozjadem.
Ciekawe, kiedy u nas polytycy przestaną lepić pierogi i ze strachu zaczną robić coś pożytecznego.
Pewnie nigdy ;).

Oíche mhaith agus codladh sámh,

M.

PS Tak, wiem że krótkie, ale nie byłem w nastroju na większy ekshibicjonizm, naprawdę nie wypadało. Także decydowałem się tylko na mały kawałek, reszta tradycyjnie poszła do kosza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz