środa, 2 marca 2011

Więziennik

Taka niepoważna opowiastka inspirowana moim ulubionym wrocławskim krzatem, siedzącym sobie w zakratowanym oknie Więziennej, czy tam PracOffni.

Dawno, dawno temu, gdy Wołodia Illicz nie był jeszcze łysy, w Krzaciej Rzeczpospolitej narodził się pewien krasnal. Dziś można go napotkać przykutego do ciężkich krat, na ul. Więziennej we Wrocławiu. Jak do tego doszło, zapytacie? Dla tego romantyka o niepokornej duszy jest to nic innego, jak kara za błędy młodości.
Więziennik, jak krzat ów każe się nazywać, jest postacią tajemniczą, nawet jak na standardy krasnali. W przeciwieństwie do dzieci Dużych Ludziów, nie znaleziono go w kapuście, ani nie przyniósł go bocian. Pojawił się pewnego dnia, energiczny i pełen pasji, przypominając płomień, błyszcząc na tle poczciwych, leniuchowatych krzatów. Długo nie zagrzał miejsca w piastowskim mieście, gdyż niezbyt podobała mu się ówczesna nazwa Breslau, a niemieckie gnomy i koboldy wydawały mu się zbyt opryskliwe. Udał się zatem na wielką podróż dookoła świata, gdzie poznał m.in. dwóch młodych, zabawnych intelektualistów, którym roiło się, że robotnik może podejmować za siebie odpowiedzialne decyzje.
Jednak i Europa okazała się dla niego zbyt ciasna. Wraz z irlandzkimi leprauchanami popłynął do Stanów Zjednoczonych Ameryki i uczestniczył w otwarciu pierwszego na świecie drapacza chmur. Koleje losu zabrały Więziennika do Ameryki Południowej, gdzie zaprzyjaźnił się z pewnym Dużym Ludziem, młodym, idealistycznym lekarzem z Argentyny, który miał jednak tę wadę, że stronił odrobinę od higieny i ciągnęło go na Kubę. Jak się później okazało, człowiek ów był bardzo fotogeniczny, trafiając na koszulki wielu młodych.
Los, bądź przeznaczenie, sprowadziły dzielnego krzata na powrót do Wrocławia, gdy dowiedział się, że o jego powrocie do polskiej nazwy. Odnalazł tam starych przyjaciół i spędził wiele szczęśliwych chwil pomagając (potajemnie, rzecz jasna!), odbudować piękno miasta. Niestety Duzi Ludziowie nie nauczyli się niczego i sami na siebie sprowadzili kolejne kajdany, tym razem czerwone.
Choć krzaty, zgodnie ze swą naturą, mają niemały sentyment do czerwonych kubraczków i kapturków wszelakich, to tego było im za wiele. Niemalże zamknięto bibliotekę, mieszkanie Bibliofila. Bracia Słupownicy, z rodu Latarników, miast podziękowań kolegów po fachu, otrzymywali mandaty za obrazę moralności. Nawet Pierożnik, wielki łasuch legnickich pierogów i entuzjasta barów mlecznych, odczuwał pewien niesmak.
Przełom nastąpił, gdy Więziennik postanowił dumnie wyprostować głowę i powstać z kolan. Tak oto, przy współpracy z Dużymi Ludziami, krzaty założyły Pomarańczową Alternatywę. Sztuka alternatywna zaczęła powoli wychodzić z miejskich zakamarków i domowych pieleszy, gdy oba ludy stanęły ramię w ramię, jak niegdyś, by bronić wolności. Rzec wręcz można, iż walczono “za wolność naszą i waszą”.
Jak każdy zryw tego typu, także i ta inicjatywa musiała zostać stłamszona przez Czerwoną Chołotę, a jej przywódzcę skazano na ciężkie więzienie. To jednak nie wtedy przybrał on miano Więziennika. Nastąpiło to później, w czasach, gdy wolność słowa i myśli została, oficjalnie, przywrócona. Czy jednak Polska stała się wtedy prawa i sprawiedliwa?
Odpowiedzcie sami na to pytanie, gdyż to właśnie wtedy Więziennik odmówił zrzucenia kajdan i przyjął nowe imię, stając się symbolem nieugiętości, niezłomnego ducha i walki o lepsze jutro.
Za to właśnie cześć mu i chwała, za to wznieśmy toast szklanicą z cnym napojem, niekoniecznie bąbelkowym!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz