poniedziałek, 16 maja 2011

Nocne myśli o

Czasem coś woła mnie, wyciąga z czterech ścian, nie daje spać, siedzieć, myśleć.
Po prostu czuję, że muszę ruszyć się, wyjść, oddać się drodze chociaż na chwilę, chociaż na kilka minut.
Nie patrzę wtedy, czy pada deszcz, czy jest dzień, czy noc. Jedyne co może mnie powstrzymać to krańcowe zmęczenie, lub gorąc.
Tego ostatniego szczególnie nie lubię. Nie żebym był jakimś zimnolubem, ale w temperaturach powyżej 25 stopni Celsjusza zaczynam powoli się wyłączać. Najpierw fizycznie, później zaś psychicznie. Po prostu nie jestem do tego stworzony. Cóż, nie mogę być istotą doskonałą ;).
Odbiegam jednak od tematu. Dziś właśnie był taki wieczór.
Nie mogłem, po prostu nie mogłem wysiedzieć.
Znoszone trampki na nogi, słuchawki w uszy, Fevera Ray na playlistę, softshell na plecy i już mnie nie ma. Zbiegam po schodach z tego swojego dziesiątego pietra i ze zdziwieniem zauważam, że po szybach spływają krople deszczu.
No to ślicznie - myślę sobie - zmoknę.
I uśmiecham się do siebie. Czyste, pachnące powietrze. Jakże przyjemniejsze od nagrzanego betonu blokowiska. Nawet mimo tego, że o kwadrans drogi w tę i we wtę są pola i insze okoliczności podmiejskiej przyrody. Że o parku nie wspomnę.
Mnie jednak goni nad rzekę.
Przez stację benzynową, rzecz jasna, gdzie woła już puszka jakiegoś piwopodobnego trunku. Wszak chmielu w sztandarowych produktach szumnie zwanych polskich 'browarów' nie uświadczę. Nawet 'ważone' w Polsce Heinekeny i inne Pilsner Urquelle to teraz, wybaczcie określenie, szczyny.
Tak czy inaczej, jest to jakaś namiastka buntowniczej wolności, która towarzyszy mi na spacerze. Brzeg ciemnej, odbijającej pomarańczowe światło latarni rzeki. Most pod jedną z głównych arterii komunikacyjnych mojego miasta...
Cha! Nawet oświetlony neogotycki kościół, niegdyś protestancki, można by rzec, bunt się wywrócił na nice ;).
No i zachmurzone niebo z księżycem tuż przed pełnią. Może to właśnie mnie tak gna?
A może... pusty pokój? Fakt, wypełniony wspomnieniami, obrzucony książkami, kołysany muzyką, ale jednak pozbawiony drugiej osoby.
Oj, no wiem, na własne życzenie, tak naprawdę.
Na własne życzenie też mam zamiar wybyć, jutro znowu gdzieś rowerem, każdego dnia dalej. A gdy już oswoję się z tą myślą (a jaką, to już nie powiem), dalej.
Hiszpania? Krym? Aj, nie wiem jeszcze. Zależy kogo się uda namówić.
Czerwiec coraz bliżej i coraz bardziej pociąga mnie po prostu droga. I coraz mniej związny czuję się z miejscem w którym mieszkałem, mieszkam i pewnie będę mieszkał.

Powiedzcie sami, kaj dom człowieka? Tam gdzie się wychował, gdzie mieszka, czy gdzie jego serce? Czy jest to miejsce, czy może osoba?
Coraz bardziej skłaniam się do tego, że raczej stan umysłu, choć to mój prywatny, egocentryczny pogląd.

No i tak sobie siedzę dzisiaj, z resztką Glenlivet w szklance i duszą pełną marzeń, na przekór rozumowi. Jak zwykle ;).

Także salut! wędrowcy, niech i Was ta noc nastroi do tego co gra w duszy i sercu.

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz