piątek, 20 maja 2011

Wcześniej niż powinny

Jeszcze nie ma czerwca, a już skwar i spiekota. Ajwaj, można by rzec, ot się miastuch żali, że betonowe ściany nagrzewają się powoli, a jego osiedle zamienia się w klatkę dla powietrza, nieruchomego, dusznego, odbierającego siły...
No i mielibyście rację :]. Może oprócz tej części o miastuchu, nie mam wszak problemów ze spaniem pod namiotem, gołym niebem, lub, wręcz, mostem (sic!) :D.
Mamy, moi drodzy czytelnicy, problem innego kalibru.
Otóż wyłażą z nas różne demony i rozpleniają się po świecie ;).
Nie wierzycie? A było to tak...
Gorącego, majowego popołudnia, pojechał sobie biedak przed siebie, hen, kaj go oczy poniosą, ulubionym rowerem. Najpierw miastem, później jego skrajem, następnie bezdrożami.
Gdy tak jechał, owiewało go ciepłe powietrze, jak oddech, nagrzane i falujące, duszne i nie przynoszące ulgi. Na niebie bezlitośnie grzejące słońce, zaś w bidonie coraz mniej wody.
Wiadomo więc, że i coraz bardziej wysuszone podniebienie, coraz bardziej kusi wizja kufelka zimnego piwa. Acz! Nawet rowerzysta nie może był 'pod wpływem', więc dzielnie się ów człek bronił.
Niestety, przegrał z tym całym gorącem, z bezruchem powietrza, ze zmęczeniem.

No, nie owijamy w bawełnę. Zatrzymałem się koło jakiegoś drzewa, pośród pól i nawet nie patrząc czy nie ma tam jakiś mrowisk ległem jak pół trupa, w cieniu ;).
I powiedzcie mi teraz.... niebieskie niebo, że strach. Kilka małych chmurek. Prażące słońce przedostające się bezlitośnie przez rzucające skąpy cień liście. Wreszcie moje zmęczenie, brak wody i temperatura...
I mamy ją. Południcę.
Demona mojego własnego zmęczenia, spersonifikowana niechęć do gorąca i do przebywania na dworze w takiej temperaturze.
Masochistyczne zafascynowanie jazdą na rowerze, kiedy nie mam nawet siły robić czegoś innego, poza kolejnymi lemoniadami i zimnym prysznicem :>.

Tak, marudzę, niemniej naprawdę jest zbyt duszno, a ja nie lubię wysokich temperatur.
I właśnie w takich okolicznościach ludzie przyzywają swoje demony.
Każdy ma jakieś. Czy będzie to zmęczenie, czy samotna noc, czy też cokolwiek innego, co obciąża nam duszę.
Słowianie kiedyś wierzyli w całe ich zastępy.
Ja... niekoniecznie. Mam tę swoją wyśnioną Laurę, któej nijak nie ogarniam czym lub kim jest naprawdę i jakoś sobie układam resztę świata.
Cóż. Każdy ma swojego bzika, mój jest taki bardziej... metafizyczny :>.

Ponieważ... powiedzcie sami... taki antropomorficzny wir powietrza, powstały podczas duzego skwaru, to zjawisko jak najbardziej fizyczne.
Prawda?

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz