środa, 23 listopada 2011

Inny człowiek niż...

Zastanawiałem się ostatnio nad pewną, ciekawą lub nie, sprawą. Mianowicie nad postrzeganiem siebie. Siebie jako... istotę, jednostkę. Człowieka odmiennego od kogoś, kto stoi z boku. A także, odmienngo od tym, kim byłem - kiedyś.

Namieszałem? Już śpieszę z wyjaśnieniami. Otaczający mnie ludzie istnieją dla mnie jako coś pośredniego między własną projekcją, a moimi wyobrażeniami i odczuciami. Czym w końcu są innym, jeżeli nie zbiorem informacji? Popatrzcie, drodzy Czytelnicy.
Weźmy na tapetę Zosię (osobę fikcyjną). Zosia jest ładna i ruda, bo tak lubi autor. Jak mam o kimś myśleć, lub sobie kogoś wyobrażać, to wolę ładną osobę. A że ruda? Taki niewinny, leciutki fetysz.
No i owa Zosia ma swoje wyobrażenie o sobie. Ja zaś mam wyobrażenie o niej. Składa się na nie pierwsze wrażenie, jej słowa, jej czyny, to co o niej usłyszałem. Dodajmy wrażenia, odczucia, myśli (te grzeczne i te grzeszne), marzenia (jak wyżej) oraz insze bodźce.
Zosia ma podobnie (nie żebym sugerował, że musi mieć o mnie grzeszne myśli). Także ma jakieś wyobrażenie o mnie, rzecz jasna, najważniejsze jest jednak, że posiada także wyobrażenie o sobie samej.

I teraz pytanie - który punkt widzenia jest prawdziwy?
Oczywiście - żaden z nich.
Oba są subiektywne. Oba to wyobrażenia, emocje, a nie fakty. Dla jednych Zosia może być osobą dobrą. Inni mogą jej nie lubić, gdyż, według nich, zadziera nosa.
Jaka jest prawda? Cóż, najpewniej jest osobą miłą dla jednych, zaś niemiłą dla drugich. Czy jest więc zła, czy dobra? Zosia jest Zosią. Nie da się tego ocenić, jest to rzecz niewymierna, a przynajmniej w kontekście ludzkiego pojmowania.

Wraz z ubiegiem lat, lubię siebie coraz bardziej. Zastanawiam się, czy jest to pomimo, czy też z powodu błędów które popełniam. Najprawdopodobniej i jedno i drugie ma tak samo silny wpływ. Niemożliwe jest jednak zmierzenie tego. Paradoksalnie, jestem tą samą osobą. Zmieniam się, fakt, lecz to jest po prostu dojrzewanie. Logiczna i spójna ścieżka rozwoju. Na swój sposób, opisuje mnie jakiś ogromny, niemożliwy do pojęcia wzór. Zrobiłem to, spotkałem taką, a taką osobę, zdarzyło mi się to, a tamto nie. I bam! Odpalają się po kolei konsekwencje. Wpływają na mnie i - pozornie - zmieniają mnie. Tak naprawdę, zaś, zmienia się moje postrzeganie mnie samego. Zmienia się to, jak inni mnie postrzegają.
Ja zaś jestem taki sam, po prostu dojrzalszy... a może bardziej zagubiony?

Pachnie predestynacją, prawda? Z fizycznego punktu widzenia, jest to bardzo możliwe. Historia oraz czas płyną do przodu i wydarzają się, ponieważ mają się wydarzyć. Niemniej, tworzone są na bieżąco. A w zasadzie, stwarzane.
Niestety, ten mój pseudofilozoficzny wywód sprowadza się do jednego. Możemy, póki co, rozmawiać o tym wsyzstkim tylko i wyłącznie w kwestiach wiary.
Wierzę, że mam wolną wolę. Wierzę, że nie jest to przypadkiem.
Nie jest to jednak stwierdzenie naukowe. Nie jest to nawet teoria. Ot, taki postulat. Wręcz - postulacik.

Kiedyś byłem bardzo nieśmiały. Chorobliwie wręcz. Dla niektórych z moich znajomych jest to naturalny obraz mojej osoby. Pewna przyjaciółka dotąd śmieje się, gdy mówię, że za takiego się uważam. W pracy staję przed zapełnioną klasą i... robię co trzeba. Czy jest to gra aktorska? Czy wpłynąłem na siebie na zasadzie autokreacji i zmieniłem się w kogoś, kto potrafi przekonująco opowiadać i tłumaczyć?
A może raczej w końcu odkryłem w sobie to, co drzemało we mnie od... zawsze?

Kto wie :). Nie podam żadnej odopowiedzi, gdyż jej nie znam. Każda z nich, zrestzą, jest prawdziwa dla danej wartości oraz definicji prawdy. Wszystko, nawet postrzeganie istnienia wszechświata, jest subiektywne. Nie przeszkadza mi to jednak myśleć... być może jestem tylko myślą? Cóż, tego jednego jestem pewien. "Myślę, więc jestem".

Jedyna prawda. Ostateczna. Nie bójcie więc się myśleć i zachęcajcie do tego innych.

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz