czwartek, 24 listopada 2011

(Znowu) o wolności słowa.

Powiedzcie mi, moi drodzy, mamy coś takiego, w naszym kraju (i na świecie), czy nie? Teoretycznie, istnieje wolność wyznawania poglądów, swoboda religijna i insze takie inszości. Niestety, owa swoboda ni jak się ma do faktycznej wolności poglądów, wymiany ich, głoszenia... i wolności od bycia indoktrynowanym.

Marzy mi się taki kraj (i świat) w którym każdy może głosić to, co uważa, to, w co wierzy. Jednocześnie marzy mi się, bym mógł prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, wyśmiać czyjej debilne pomysły.
W Stanach Zjednoczonych szkolnictwo ma za zadanie głosić kreacjonizm jako teorię równorzędną teorii ewolucji. Probloem jest taki, że o ile Darwin faktycznie podał jedynie podstawowe informacje i zasugerował jak mechanizm ewolucji z niego wynika, to powstała na podstawie jego badań teoria mówi o faktach, nie dowodząc w zaden sposób (gdyż tego dotyczyć nie może), tego skąd wzięły się mechanizmy owej ewolucji. Dlaczego wodór posiada takie, a nie inne właściwości, które kazały mu (niemalże na deterministycnzy sposób) przeistoczyć się w... coś.
Teoria ewolucji mówi nam wiele. Jest kapitalna, rzecz jasna. Ale też i dziurawa jak ser szwajcarski, jako że nie ma potencjału odpowiedzieć na to, jak to wszystko naprawdę wpostało. Bada jedynie, jak napisałem powyżej, jak zmieniały się gatunki.
A kreacjonizm... ech. Proszę państwa, jako osoba, hmmm, uduchowiona, wierzę sobie osobiscie w jakąś tam wersję Architekta, czy innego Demiurga. Niemniej, kreacjonizm w swej oficjalnej szacie, w wydaniu, które jest prezentowane w systemie edukacyjnym Stanów Zjednoczonych, to kretyństwo bezbrzeżne :).

I tutaj właśnie dochodzimy do sedna. Są na świecie ludzie, którzy chcą manipulować i zmuszać innych do swoich poglądów. Do swojej wersji wiary. Z jednej strony fundamentalista, z drugiej zaś wojujący ateista. Jeden i drugi to, dla mnie, kretyn o zawężonym spojrzeniu na świat.
Spójrzmy na Dareczka Nergaleczka, czyli mojego ulubionego chłopca do bicia, jeżeli chodzi o oskarżenia związane ze sprzedawaniem się. Ponieważ nie potrafi on dostrzec różnicy między religią a wiarą, ponieważ działalność artystyczna nie pozwala mu zostać kimś szanowanym i znanym za tworzoną sztukę... musi szokować.
Chce? A kij z nim, nikomu się nie dzieje krzywda. Ja go dalej będę wyśmiewał za 'rżnięcie plastiku' i za antagonizowanie ludzi. Pamiętajcie, że ja sam jestem antyklerykałem. Nie cierpię instytucji Kościoła Rzymskokatolickiego, jako stwrzonego dla mas bezrozumnych owiec. Co to jednak ma wspólnego z prawdziwą wiarą (której w KRK doszukać się można, choć z trudem), to już tylko podupadłe szare komórki Dareczka raczą wiedzieć.
No i mamy też jego antagonistów. Ludzi obrażonych jakąś tam formą ekspresji, pokazaną zamkniętej (i specyficznej) widowni na płatnym koncercie. Można się było spodziewać, co tam będzie prezentowane. Mnie nie było tam, gdyż ani nie kręcą mnie dźwięki, które on szumnie nazywa muzyką, ani prezentowane przez niego poglądy.
To jak pójść do gay clubu i płakać, że jakiś homoś podrywa.
Dorosłemu, świadomemu człowiekowi krzywda w takim wypadku dzieje się tylko na własne życzenie.

Jest wiele rodzajów 'sztuki', które mi nie leżą. Upraszczam sobie, że są badziewne, ponieważ mi się nie podobają. Oznacza to jednak, że nie jest to działalnosć artystyczna przeznaczona dla mnie. Nie odpowiada mi ona.
Jestem w stanie dostrzec potecnjał np. w muzyce hip-hopowej, nie przekonuje mnie jednak ona. Podobnie z techno. 'Nie leży mi'.
Tym bardziej plastik-fantastic, w klimatach Dody, czy innych badziewnych, lecących na jedno kopyto, mdłych gwiazdkach. Nie preentują sobą nic ambitnego, nic świeżego, nic nowego.
Jestem pełen podziwu dla osób, które mają wizję. Które prezentują coś nowego. Mogę to polubić, być wobec tego obojetnym, mogę też poczuć się (czymś tam) urażony.
Chociażby te czytadła od Kodu Leonadra. Teoretycznie jest to dobrze napisana powieść sensacyjno-kryminalna. I tyle. Nie powala na kolana językiem, a powinna.
Wiecie dlaczego? Ponieważ jej autor wiedział, że nie obroni i nei wybije swego "dzieła" uczciwie. Musiał te popłuczyny zachwalać skandale.
Czemu zaś piszę popłuczyny, choć przyznałem, że powieść ta jest napisana dobrze? Ponieważ to niczego nie tłumaczy. Tłumaczy tylko i wyłącznie chęć zbicia kasy. Taniąsensację. Ot, ksiażka wybija się od reszty rzemiosła na tym poziomie tylko, powtarzam, tylko skandalem.
Autor jej więc nie zasługuje na więcej, niż splunięcie.
Wsadza kij w mrowisko dla prywaty.

Z ludźmi pracującymi dla idei można się zgadzać, lub nie. Można ich poglądy uważać za niebezpieczne, lecz dopóki nie nawołują do popełniania przestępstwa, nie wolno kneblować ich ust. Nie zaknebluję ich też Nergalkowi, Dodzi-lodzi, ani Danowi Brownowi. Ponieważ sam nie chciałbym być przez kogokolwiek cenzurowany (szczególnie, że blog ten jest niszowy i wyraźnie ostrzega o niebezpiecznych treściach).
Jednocześnie zastrzegam - gdy ktoś spyta mnie o moją opinię na jakiś temat, mam święte prawo zjechać to to jak burą sukę. Bylebym nie wchodził w czyjeś życie z buciorami.
Ponieważ na tym polega wolność cywilizowanego człowieka.
Kończy się tam, gdzie zaczyna się faktyczna wolność drugiej osoby, nie zaś jej (czy tam jego) wyimaginowane fobie i obraza uczuć.

Shalom!

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz